Pewna stacja radiowa wespół z producentem słodkości reklamowanych przez fioletowe krowy i Martina Schmitta zorganizowała konkurs na najmilsze miasto w Polsce. Najmilsze - no to może i najładniejsze. Człowiek mógł sobie wyobrazić, że największe szanse mają Sandomierze, Sopoty i inne Kazimierze nad Wisłą. Ku zaskoczeniu wszystkich (zwłaszcza tubylców) wygrał górnośląski Bytom. Podobno tam jest najmilej, ludzie zaś - po prostu chodząca życzliwość. Poleciłbym kontrolującym kandydaturę Bytomia sprawdzić tą życzliwość w pewnych dzielnicach po zapadnięciu zmroku (w niektórych zaś rejonach nawet tzw. białym dniem nikt się nie przejmuje), ale to byłoby zachęcanie do wyrządzenia sobie znacznej krzywdy psychicznej i fizycznej.
Tak, na Górnym Śląsku każdy wie czego się można po Bytomiu spodziewać. Ale przypuśćmy, że skuszony urokiem radiowej relacji (w eterze przedstawiano to miasto niemal na równi z biblijnym Edenem) turysta spoza regionu chciałby najmilsze miasto w Polsce dokładnie obejrzeć. Załóżmy od razu, iż jest turystą niezmotoryzowanym. Wybierze zatem usługi polskich kolei - i dostanie się na dworzec w Bytomiu. Dworzec w Bytomiu jest trudny do opisania, trzeba go po prostu zobaczyć. Niegdyś tętnił życiem, mógł się pochwalić unikalną konstrukcją dachu nad peronami i interesującą modernistyczną architekturą. Wjeżdżały na niego najszybsze i najbardziej luksusowe pociągi Europy. Dzisiaj wszystkie kasy są zamknięte - najbliższa czynna w Gliwicach lub Katowicach (taras widokowy niezmiennie we Wrocławiu), nikt nie wpadł też na to by w głównej hali umieścić choćby rozkład jazdy. Dlatego trzeba wdrapywać się z bagażami na perony metodą chybił - trafił i modlić się, by to właśnie z naszego peronu odjeżdżał interesujący nas pociąg. Na dworcu nie ma toalet, dlatego ludzie - niezależnie od statusu społecznego - załatwiają swoje potrzeby w tunelu prowadzącym do czterech peronów, nie krępując się obecnością przechodniów. Ze ścian wystają przedziwne pęki kabli, których złomiarzom nie udało się dotąd wyrwać. Na sufit lepiej nigdzie nie spoglądać, by nie dorobić się przykrego doznania że to wszystko lada chwila musi runąć na głowę. O miejscowej "śmietance" z jaką wypadnie nam czekać na pociąg (opóźnienia!) przez litość nie wspomnę. SOK-istów czy policji nie widać. Ot, najmilsze miasto w Polsce.
Piszę o tym z dwóch przyczyn: po pierwsze, tak wygląda mnóstwo dworców w Polsce. I to nie dworców w jakichś zabitych dechami mieścinach, jeno na dość ważnych węzłach komunikacyjnych. Odpicowaliśmy reprezentacyjne dworce na Euro 2012 - i bardzo dobrze, ale poza tymi wizytówkami istnieje wielce pokaźna "kolejowa Polska B". Na którą nikt nie ma pomysłu, nikt nie ma pieniędzy i właściwie nikomu nie chce się z tym nic zrobić, bo z PKP są same kłopoty. I tu przechodzimy do punktu drugiego: biuro prasowe PKP zagadnięte przez dziennikarzy a propos degrengolady bytomskiego dworca wydało naprawdę kuriozalny komentarz, zmuszający człowieka do zastanowienia się nad oderwaniem od rzeczywistości kolejowych włodarzy. Oto zdaniem PKP SA, dworzec w Bytomiu jest w niezłym stanie technicznym, choć wymaga estetyzacji. Powiem szczerze: cymes. I jakie to proste. Ludzie robią po kątach, biletu nie kupisz, na peronie hula wiatr i bandyterka, ale to wszystko kwestia estetyzacji. A w ogóle to na litość Boską, dajcież Wy nam wszyscy święty spokój.
PKP stwierdziło również, że prowadzi zaawansowane rozmowy z gminą Bytom w sprawie przejęcia dworca. Urząd Miasta Bytom przyznaje, ale precyzuje: zaawansowane rozmowy z PKP trwają od 2006 roku i samorząd nie otrzymał choćby projektu umowy dzierżawy. Piłka po stronie kolei. Typowe. Na palcach jednej ręki można policzyć samorządy w Polsce, które nie wspominają kontaktów z kolejami jako najgorszego koszmaru. Z tymi ludźmi po prostu nie da się dogadać - co chwila zmienia się tam kierownictwo, są nowe wytyczne, kasy wiecznie brakuje, co miesiąc powstaje nowa spółka - córka i tak dalej, i tak dalej. A dworce, nierzadko architektoniczne perełki - niszczeją.
Inne tematy w dziale Polityka