trescharchi trescharchi
913
BLOG

O zatrudnianiu w samorządach.

trescharchi trescharchi Polityka Obserwuj notkę 26

"Rzeczpospolita" dotarła do raportu NIK, w którym Izba wzięła pod lupę organizowanie konkursów na wolne stanowiska urzędnicze w samorządach. Temat dość grząski - ale od razu trzeba zgodzić się z profesorem Antonim Kamińskim (Transparency International) który wprost nazywa konkursy fikcją i łamaniem idei przyświecającej ich wprowadzeniu. Niemal każdy, kto aplikował na stanowiska do urzędów może sypać anegdotami (dość tragicznymi - w końcu chodzi tutaj o brak szansy na zdobycie pracy) odnośnie przeprowadzania rozmów kwalifikacyjnych i samych konkursów. Mojego znajomego przełożeni "zaprosili" niegdyś w zastępstwie do takiej komisji. Starał się uczciwie przeegzaminować wiedzę wszystkich kandydatów którzy przeszli do rozmowy kwalifikacyjnej. Jakież było jego zdziwienie (i rozdrażnienie - w końcu zmarnowany czas) gdy kandydat, którego polecał jako najlepiej przygotowanego i tak zatrudniony być nie mógł. Z tej prostej przyczyny, że zdobywca tego etatu podpisywał umowę o pracę w dniu ogłoszenia w BIP-ie informacji o ogłoszeniu konkursu. Można? Można, trzeba mieć tylko odpowiednie znajomości. Obecnie w Platformie. Kiedyś w innych partiach.

Zresztą, czy NIK-iem należy się przejmować skoro za miesiąc i tak zostanie "odzyskany" przez całkowicie "apolitycznego" Krzysztofa Kwiatkowskiego? Owszem, poseł to pracowity, ministrem był dobrym, ale czy gwarantuje bezstronne spojrzenie na patologie w państwie rządzonym przez swoich partyjnych kolegów? Nie, oczywiście że nie gwarantuje. I to jest dopiero patologia. Wracając do profesora Kamińskiego- używa mocnych słów. Twierdzi, że mamy do czynienia z wewnętrznym rozbiorem państwa, bowiem do pracy przyjmuje się ludzi ze względu na koneksje rodzinne i z nadania partyjnego. NIK doprecyzowuje: nabór zawsze powinien być całkowicie transparentny, a konkursy obmyślono w formie jak najbardziej otwartej - właśnie po to, by wygrywali najlepsi kandydaci. W praktyce wygląda to o wiele gorzej. Urzędnicy na potęgę stosują rozmaite wybiegi prawne by ominąć konkursy. Efekt? Na urzędniczych stanowiskach znajdują się sekretarki, ludzie z obsługi technicznej, wreszcie (jak pisze sam NIK) nawet sprzątaczki. Tylko dlatego, że komuś coś kiedyś się obiecało. Trudno nie mówić o świadomym działaniu na szkodę własnej instytucji państwowej.

NIK zbadał 45 urzędów samorządowych. W 2010 roku pracowało w nich 14,6 tysiąca osób. Ledwo dwa lata później - mniej więcej dokładnie w środku krucjaty Donalda Tuska odnośnie walki z biurokracją, powoływania specjalnych pełnomocników i tak dalej - pracowników tych było już 15, 2 tysiąca. Przez te dwa lata obsadzono 4,2 tysiąca stanowisk urzędniczych z czego niemal połowa to były obsadzenia z pominięciem konkursów! Sztuczka zwykle wygląda tak: przyjmuje się kogoś na stanowisko pomocnicze (obsługa, administracja, itp.) a potem jak gdyby nigdy nic ("bo się sprawdził") przenosi się takiego kogoś na stanowisko urzędnicze. NIK podkreśla, że w co trzecim urzędzie w zdecydowanie naganny sposób odbywały się takie właśnie pozakonkursowe awanse.

Często zdarza się, że mimo obowiązku urzędnicy nie publikują ogłoszeń o konkursie - i o wolnym etacie wiedzą tylko ci, którzy mają wiedzieć. Notoryczną metodą jest wyznaczanie mniej niż 10 dni na składanie ofert, albo podawanie niejasnych wymagań mających zniechęcić większą ilość osób do składania aplikacji. W mazowieckim Urzędzie Marszałkowskim (Adam Struzik - i wszystko jasne) komisja rekrutacyjna zarekomendowała do pracy osobę....nie będącą w piątce najlepszych kandydatów. Pracę dostał kandydat bez żadnego stażu i bez wykształcenia w preferowanych przez pracodawcę kierunkach. Oczywiście pozostali konkurenci konkretny staż i konkretne wykształcenie posiadali. Co więcej, szczęśliwy posiadacz etatu pod względem liczby punktów w teście merytorycznym zajął przedostatnie miejsce. W urzędzie miejskim w Aleksandrowie Kujawskim naczelnikiem wydziału jest facet, który nie ma nawet trzech lat stażu - a według przepisów powinien mieć pięć. Pracuje, bowiem zdaniem pani sekretarz gminy "...był problem z obsadą stanowiska naczelnika. Zdecydowaliśmy się więc na osobę z wyższym wykształceniem, w trakcie studiów podyplomowych...". Można? Ależ oczywiście że można, nie miejmy złudzeń że dwa opisane przez NIK przypadki to wyjątki od reguły.

Cóż więc ma począć człowiek, kiedy z ust polityków Platformy słyszy głodne kawałki o powołaniu kolejnego ciała do walki z rozrostem biurokracji w Polsce? Chyba tylko popukać się w głowę, bo panowie i panie z partii z Obywatelskością w nazwie żadnych nowych standardów w służbie cywilnej nie wprowadzili. Co najwyżej pogłębili stare patologie do stopnia wręcz niewyobrażalnego.

By żyło się lepiej. Ale co poniektórym.

trescharchi
O mnie trescharchi

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (26)

Inne tematy w dziale Polityka