W Krajowej Szkole Administracji Publicznej kończy się właśnie doroczna narada ambasadorów. Rzecz rozpoczęła się w poniedziałek, bierze w niej udział 88 ambasadorów i przedstawicieli placówek dyplomatycznych. Całość prowadzi minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski. Trudno przy okazji o gorszy i bardziej symptomatyczny wybór miejsca spotkania. Ranga KSAP - w założeniu naszego odpowiednika na najlepszą francuską szkołę administracji - jest od pewnego czasu systematycznie degradowana, poziom nauki spada, finanse przekazywane z budżetu państwa też nie są wystarczające. Wieść gminna niesie, że Platforma Obywatelska po prostu boi się wykształconych i świetnie przygotowanych (języki, staże zagraniczne, sieć kontaktów) urzędników wysokiego szczebla - mogą skutecznie blokować miejsca dla znajomych znajomych, którzy akurat mają kaprys "sprawdzić się w administracji". Ale ja dziś nie o tym.
Radosław Sikorski rozpoczął obrady słowami "ambasador polski to brzmi dzisiaj dumnie". Podkreślił, że rolą dyplomatów jest umacnianie pozycji Polski w Europie i na świecie, ale również odpowiedzialna i konsekwentna budowa marki naszego kraju. Nie podał niestety przykładów budowania takiej marki kraju odpowiedzialnego i nie kłótliwego - a przecież sam dał przykład najlepszy, wykłócając się w berlińskim hotelu o polską kablówkę. Tyle wiemy z oficjalnego przemówienia, bowiem potem rozpoczęły się narady mające siłą rzeczy charakter poufny. I tam już tak różowo miało nie być - przekonuje "Nasz Dziennik", który dotarł do (oczywiście anonimowych) informatorów.
Polscy dyplomaci wprost zarzucili swojemu szefowi stagnację w naszej polityce zagranicznej. Narzekali, że brak nam konkretnej wizji i strategii, a resort nie przekazuje praktycznie żadnych wytycznych co do polityki jaką mają oni wdrażać za granicą. I teraz - jeśli informatorzy "ND" mówią prawdę - pada najbardziej zaskakujące zdanie. Oto minister Sikorski miał przekonywać swoich współpracowników, by nie ulegali zbytnio propagandzie rządowej dotyczącej polityki zagranicznej (sic!!) bowiem Polska takowej nie prowadzi, zadowalając się dyplomacją małych celów. Później w podobnym tonie wypowiadał się Sikorski o Unii Europejskiej: nie spodziewa się szybkiej poprawy sytuacji we Wspólnocie, nakazał też nie mówienie o federacji europejskiej ("bo to się w Polsce źle kojarzy") ale o czymś na kształt unii politycznej. Dla przypomnienia - oficjalna propaganda rządowa (mówiąc słowami Sikorskiego) w osobie ministra twierdziła w swoim marcowym wystąpieniu w Sejmie, że pozycja międzynarodowa kraju jest bardzo silna a w Unii Europejskiej sukcesywnie się umacniamy. Gościem tegorocznej narady był unijny komisarz do spraw rozszerzenia i europejskiej polityki sąsiedztwa, ale nie znamy relacji z jego reakcji na zaskakujące słowa ministra.
Nie wiem czy "ND" dobrze zrobił, że zaufał swoim anonimowym źródłom, bo cała sprawa wygląda wręcz skandalicznie i sporo ryzykują...o ile oczywiście MSZ zachowa się tak, jak zaraz opiszę. W każdym razie w polskiej dyplomacji na pewno nie dzieje się za ciekawie - by przypomnieć choćby ubiegłoroczny bunt placówki w Niemczech, protestującej przeciwko likwidacji w ramach oszczędności, które tak naprawdę oszczędnościami nie są - w resorcie nadal wydaje się zbyt dużo na zbyt dużo. Wszyscy, którzy zetknęli się z ministrem Sikorskim prywatnie wiedzą też o jego dość przyciężkim charakterze - osoba to trudna we współpracy, i tego typu cyniczne słowa nader do niego pasują. Ale wypowiedzenie takich słów przez polskiego ministra - de facto przyznanie się do minimalizmu i porażki jakichkolwiek koncepcji dyplomatycznych (o ile takowe koncepcje były) - to sprawa grubego kalibru. Prawidłową reakcją Sikorskiego powinno być natychmiastowe wytoczenie sprawy sądowej przeciwko dziennikowi ojca Rydzyka i udowodnienie (ma przecież 88 świadków) że toruńska gazeta kłamie.
Jeśli MSZ zdecyduje się sprawę przemilczeć - to będzie to więcej niż zastanawiające.
Inne tematy w dziale Polityka