Uwielbiamy sondaże. Niemal wszyscy. Politycy – bo mają o czym gadać, chociaż rzeczowy wyborca oczekuje od nich konstruktywnych pomysłów, nie komentarza o procentach. Komentarza, który zwykle zamienia się w koncert politycznych życzeń („Na pewno będzie więcej”). Dziennikarze też uwielbiają. Mają o czym pisać w sezonie ogórkowym. Mają się z czego cieszyć („Miażdżąca przewaga 11 procent (sic!) PiS nad PO” – cyt. Niezależna.pl), mają też nad czym rozdzierać szaty w razie niepowodzeń („Kuriozalny sondaż CBOS”, w którym wygrywa PO – cyt. znów Niezależna.pl).
A my, zwykli zjadacze chleba? Jak to mówią – Polak znajdzie okazję, by nawet sam ze sobą się pokłócić. Poziom zapiekłości i ewidentnej wrogości do ludzi myślących inaczej niż my i moi polityczni konfratrzy jest tak duży, że potrafimy wziąć się za łby nawet w połowie 2013 roku, kiedy ów „kuriozalny” sondaż CBOS-u znaczy tyle co nic, jest po prostu kolejnym, cyklicznie się powtarzającym badaniem opinii publicznej. Naturalnie, ludzie sympatyzujący z dotychczasowym liderem sondaży poczuli się rozczarowani. Co poniektórzy sugerują nawet, że wyniki sondażu są zrobione na polityczne zamówienie Platformy Obywatelskiej, nie chcąc dostrzec faktu że „załatwienie sobie” badania w którym prowadzi się jednym punktem w połowie sezonu ogórkowego nie ma żadnego politycznego ani piarowego sensu. No cóż, diaboliczność Platformy i Donalda Tuska jest w pewnych kręgach doskonale znana, można więc przypuszczać że premier knuje zawsze i wszędzie.
Druga strona też nie próżnuje. Politycy PO cieszą się z tego procenta przewagi jak szczerbaty z sucharów; ani chybi, jeszcze jedno takie badanie i zaczniemy wysłuchiwać andronów o ponownym „marszu w górę”. Zaczyna się wymyślanie, cóż może być przyczyną takiego „odrodzenia” – niemniej, kiedy usłyszałem głosy o tym, że „Polacy widzą jak dobrze działa demokracja wewnątrz Platformy i widzą szacunek premiera do swojego przeciwnika w wyborach” to zwątpiłem w zdrowy rozsądek co poniektórych działaczy partyjnych. Już lepiej przychodzić z psami do Sejmu – przynajmniej robi się coś pożytecznego, bo zwierzaki duże i sporo biegania wymagają.
Naprawdę, sondaże budzą w nas niepotrzebne demony. Marek Migalski tak przejął się wynikiem PJN-u oscylującym w granicy błędu statystycznego, że od razu wypalił znienacka z pomysłem zmian w przepisach ruchu drogowego. SLD i Ruch Palikota starają się wzajemnie udowodnić, że konkurent osiągnął gorszy wynik i jest skazany na polityczne wymarcie. Dziennikarze żrą się w studiach telewizyjnych i radiowych, żądając od widzów ich cennego czasu poświęcanego na dyskusję o kilku procentach, czyli o rzeczy która za tydzień będzie już nieaktualna. Żrą się wreszcie Polacy. Spiskowe teorie puchną. Wilcze doły między podzielonymi na „nas” i „ich” ludźmi stają się coraz głębsze. A cały czas mówimy o roku 2013, kiedy nic istotnego w polityce (wybory) się nie dzieje.
No to po co właściwie nam te sondaże?
Inne tematy w dziale Polityka