Mamy podobno kryzys. Dotknął również dyplomację. Resort Sikorskiego oszczędza jak może – na ambasadach i innych przedstawicielstwach dyplomatycznych. Minister spraw zagranicznych wielokrotnie powtarza, że należy szukać oszczędności wszędzie gdzie się da. Później dostajemy informację o horrendalnie drogim umeblowaniu jakie zamawia sobie instytucja z alei Szucha. Ministerstwo przeprasza, kaja się. Dziennikarze zapominają, skupiając się na innych tematach. A kiedy nadzoru mediów nie ma, myszy znowu harcują.
Ministerstwo spraw zagranicznych wydało na zakup 28 foteli dokładnie 301,5 tysięcy złotych. Najwyższa Izba Kontroli zakwalifikowała wydatek urzędników Sikorskiego jako niegospodarność. Resort się broni. Musieli kupić meble z najwyższej półki, bowiem pożądane jest zachowanie jednolitego wyposażenia wnętrz. Przy okazji, jakże to wygodne. Nakupić kiedyś luksusów i mieć wygodne wytłumaczenie na przyszłość – że przecież badziewie do tych wychuchanych wnętrz nie pasuje. Wbrew obiegowej opinii, w ministerstwach można jednak napotkać tęgie głowy myślące cokolwiek strategicznie.
Ale pojawiają się pewne wątpliwości. W 2009 roku MSZ usiłowało kupić fotele tej samej firmy co obecnie; eksperci wskazali, że warunki przetargu skonstruowano w sposób umożliwiający zwycięstwo tylko jednemu modelowi. Zrobiła się afera, bowiem koszty zakupu sięgać miały nawet 4 miliony złotych. Premier Tusk obiecał dziennikarzom wyjaśnienie tej bulwersującej sprawy – na wyjaśnienia czekamy już cztery lata i pewnie się nie doczekamy. Przetarg wówczas unieważniono, ale rok później kupiono jednak te fotele, chociaż w mniejszej liczbie i (podobno) za niższą cenę. Jak widać, w 2012 roku (gdy wydano owe 300 tysięcy) do sprawy po raz kolejny powrócono. Komuś w MSZ-cie ewidentnie się meble pewnej firmy spodobały.
NIK bez trudu obalił też kłamstwo urzędników Radka Sikorskiego – nie rozchodzi się o żadne zachowanie jednolitości wyposażenia, bo tylko cztery fotele powędrowały do sali konferencyjnej, gdzie już są meble tego typu. Reszta została rozdysponowana między gabinety dyrektorów i na recepcję. Zdaniem kontrolerów meble spełniające takie same funkcje można było zakupić za kwotę niższą o 115,5 tysięcy złotych bez uszczerbku dla uzasadnionych potrzeb MSZ. No tak, ale dla pewnego typu ludzi coś, co może i wygląda tak samo ale nie ma metki cenionego producenta jest praktycznie bezwartościowe. Szkoda tylko, że taki typ ludzi ma możliwość wydawania publicznych pieniędzy.
MSZ broni się standardowo – podkreślają, że NIK nie wykazała złamania prawa, co jest bardzo pocieszające, a i owszem, ale jednak lepiej byłoby nie łamać też dobrych obyczajów, nieprawdaż? Nawet Kidawa – Błońska, z którą zgadzam się od wielkiego dzwonu, mówi że MSZ powinno wyjaśnić publicznie cel zakupu foteli za taką kwotę. Oby tak się stało. Żeby była jasność – administracja państwowa wymaga na siebie nakładów, to oczywiste. Zwłaszcza w dyplomacji nie możemy prezentować się dziadowsko. Ale jest spora różnica między godną reprezentacją, a wydawaniem mnóstwa środków bez rzeczywistej potrzeby – żeby jakiś dyrektor w MSZ-cie mógł sobie wygodniej posiedzieć i podumać nad meandrami polskiej polityki zagranicznej.
By żyło się lepiej!
Inne tematy w dziale Polityka