tsole tsole
37
BLOG

Jestem raczej rozczarowany

tsole tsole Polityka Obserwuj notkę 2

 

Debata kandydatów na prezydenta ciągnie za sobą warkocz komentarzy w mediach i kto wie, czy ich wpływ na ostateczny werdykt nie będzie większy niż to nudnawe, jak podkreśla większość komentatorów, niezależnie od osobistych preferencji, widowisko. Powód tej nudy stanowiła formuła debaty, będąca rezultatem ustaleń sztabów. Z tego, co się mówi wynika, że winnym jest tu sztab Komorowskiego, który nie zgodził się na dopuszczenie możliwości tego, co jest esencją każdej debaty – czyli wzajemnego zadawania sobie pytań, czy choćby replik i polemik. Inna sprawa, że to właśnie Komorowski nagminnie owe reguły łamał, wprawiając w kłopot prowadzące panie (zwłaszcza Monika Olejnik została narażona na rozterki, musząc strofować swojego faworyta). Kaczyński w zasadzie pozostał wierny regułom, pominąwszy ostatnią woltę marszałka z wyciągnięciem bumagi, która, aczkolwiek będąc chwytem poniżej pasa, boleśnie ugodziła prezesa, skoro nie powstrzymał się od dość gwałtownej reakcji. Myślę, że więcej ugrałby w tym momencie pełnym politowania uśmieszkiem.
 
Ów warkocz komentarzy pełen jest słów mądrych, napuszonych, noszących znamiona obiektywizmu, przed zaś wszystkim argumentów, wspartych z reguły drobiazgowymi analizami wypowiedzi kandydatów, tudzież niemniej drobiazgową analizą behawioralną mającą obnażyć cienie lub wyeksponować blaski wizerunku. Tymczasem wpływ debaty na rezultat wyborów zdeterminowany jest nie jej intelektualnymi niuansami, lecz odbiorem przez główny target – czyli tzw. masowego odbiorcę, którego główną cechą jest naskórkowość odbioru serwowanego mu przekazu. W wielu (być może nawet w większości) domach debatę oglądano w warunkach rodzinnego („kolacyjnego”) gwaru, nierzadko w atmosferze nerwowości, zwłaszcza gdy trafiło na konflikt interesów w kontekście piłkarskich mistrzostw świata. W efekcie do wielu odbiorców trafiały pojedyncze zdania, których zresztą intelektualna percepcja mogła być zróżnicowana (ponoć 20% widzów telewizyjnych wiadomości nie asymiluje ich treści). Dlatego większe szanse na uzyskanie pozytywnego wizerunku miał tu Komorowski – tak w aspekcie formy (medialnie prezentował się lepiej, bardziej naturalny i wyluzowany, jakkolwiek agresywny to z umiarem, co także dodawało mu autentyczności) jak i treści (proste, łatwo zapadające w pamięć zdania wobec złożonych i niekiedy przeintelektualizowanych zdań Kaczyńskiego).
 
Znów strategia PO okazała się celniejsza. A moim zdaniem jej kluczowym elementem był seans nienawiści odegrany z zimną krwią (a nie z powodu strachu czy paniki, jak to chcieliby widzieć niektórzy komentatorzy) dzień wcześniej przez Tuska. Miał ów seans na celu usztywnienie Kaczyńskiego, sprawić, aby ten spodziewał się podobnej ekspresji agresji, chamstwa i tupetu przez Komorowskiego w czasie debaty, gdy tymczasem trafił na w miarę łagodne jego zachowanie. I to okazało się znów zaskoczeniem, na które piarowcy prezesa go nie przygotowali.
 
Zresztą nie tylko na to. Brakło u Kaczyńskiego nie tylko uśmiechu, dowcipów i bon motów – także jakichś spektakularnych, błyskotliwych i zapadających w pamięć sformułowań. Mało było celnych ripost, że nie wspomnę o zaczepkach. Wiem, że prezes lansuje „pace, not war” ale to nie oznacza, że powinien dawać po sobie bezkarnie łazić. A kilka wistów Tuska wręcz domagało się reakcji. Nie należy z tą polityką miłości przeginać; nawet Pan Jezus porwał się z biczem na przekupniów w świątyni.
 
Słowem – jak w tytule. I jeśli sztab Kaczyńskiego nie przeforsuje innej formy debaty, może być nieciekawie.
tsole
O mnie tsole

Moje zainteresowania koncentrują się wokół nauk ścisłych, filozofii, religii, muzyki, literatury, fotografii, grafiki komputerowej, polityki i życia społecznego - niekoniecznie w tej kolejności.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka