tsole tsole
1365
BLOG

Ateizm w świetle empirii antropologicznej

tsole tsole Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 135

 Większość ateistów, z którymi miałem do czynienia miało kompleks wyższości. Brał się on z reguły z przeświadczenia o wyższości ich światopoglądu nad światopoglądami tzw. wierzących. Ci ostatni są przecież wyznawcami zabobonu, podczas gdy światopogląd ateistów jest naukowy i racjonalistyczny.

Wielu z nich sprowadzałem do rzeczywistości uświadomieniem, że ich światopogląd jest także oparty na wierze, bo w obrębie nauk przyrodniczych, na które się z reguły powołują jako fundament swoich ateistycznych przekonań, nie można przeprowadzić dowodu ani na istnienie, ani na nieistnienie Boga. Mało tego: ateistom, będącym z reguły materialistami, można wykazać, że materia, w świetle tego, co wie o niej nowożytna fizyka, jest kiepskim kandydatem na Byt Absolutny. Filozofom greckim zajmującym się ontologią materialny Wszechświat mógł wydawać się opoką, ale dziś wiemy, że pojęcie materii rozmywa się zarówno w stanach ekstremalnych (np. w erze Plancka, kiedy nie obowiązywały znane nam prawa fizyki, w czarnych dziurach, gdzie czas i przestrzeń zamieniają się miejscami), jak też pod postacią ciemnej materii, czy ciemnej energii, które wedle najnowszych szacunków stanowią 95% ogółu materii Wszechświata. Materia stanowi więc byt, któremu trudno przypisywać atrybuty Bytu Absolutnego, jak to beztrosko czynił sobie Parmenides, twierdząc że Wszechświat jest Bytem jedynym, ontologicznie wystarczającym, absolutnym i koniecznym. Skoro fizycy i filozofowie mają problem z definicją materii, to jeśli ontologia ma mieć jakieś trwałe oparcie, należałoby kandydata na Byt Absolutny szukać gdzie indziej.
 
Jednym i drugim pozostaje zatem wiara. Opozycją do wiary w nieistnienie Boga jest wiara w Jego istnienie, zatem z satysfakcją używam w dyskusjach z ateuszami sformułowania „wierzący w istnienie Boga” i „wierzący w nieistnienie Boga”.
Niektórzy z ateistów wolą określać się bardziej (ich zdaniem) miękko - jako agnostycy. Osobiście nie rozumiem, co oznacza agnostycyzm w sensie postawy życiowej. Wedle Bertranda Russella „agnostycy przyjmują, że nie ma dostatecznych podstaw, aby potwierdzić istnienie Boga lub mu zaprzeczyć”. Więc agnostyk, że tak powiem, wstrzymuje się od głosu w sprawie Boga. Uważa, że tej kwestii nie da się rozstrzygnąć. Ale przecież ja też tak uważam. Nie można udowodnić istnienia Boga ani Jego nieistnienia. Gdyby było można, wiara okazałaby się zbędna. Każdy staje przed wyborem: tak lub nie – żadne wstrzymywanie się od głosu nie ma tu sensu. Agnostycyzm może być podejściem metodologicznym w procesie poznawczym, ewentualnie podstawą do wyboru ateizmu jako światopoglądu, ale nie samą postawą życiową. Tak to widzę.
 
Skoro obie opcje światopoglądowe są kwestią wiary, to można by sądzić, że panuje między nimi symetria. Nic podobnego. Przeczy temu obserwacja antropologiczna. Obserwujemy w świecie całe bogactwo religii. Ich różnorodność może przyprawić o zawrót głowy, ale w jednym są zgodne: zakładają wiarę w Boga (czasem w bogów, nie kłóćmy się teraz o szczegóły).
W czasach PRLu, kiedy to mieliśmy do czynienia z urzędową indoktrynacją ateistyczną, zjawisko mnogości religii lansowano jako oczywisty argument na to, że religie to bajeczka. Niby oczywiste: bo jeśli ich tak wiele, to który Bóg jest prawdziwy?
Tymczasem, jeśli spojrzeć w optyce antropologicznej, zjawisko to świadczy o czymś wręcz przeciwnym. Warto tu powołać się na opasłe dzieło "Fenomenologia religii" Gerardusa van der Leeuw'a, książkę niezwykle frapującą przede wszystkim dlatego, że pokazuje korelację zjawisk i pojęć w najróżniejszych religiach świata. Van der Leeuw zadał sobie trud zestawienia religii właśnie w optyce zjawiskowej, kategoryzując podobieństwa i pokazując niezbicie, jak wiele jest cech wspólnych łączących religie funkcjonujące w nawet całkiem niezależnych od siebie kulturach. Są to motywy Ojca, Matki, Syna Bożego, Wcielenia, Odkupienia etc. Dla ilustracji przedstawię bliżej motyw Ojca, widoczny w wielu religiach, które rozwijały się niezależnie od siebie, często do tego stopnia, że można wykluczyć tezę o dyfundowaniu kultur. Czasem przybiera on inne formy, np. w starożytnym Babilonie wuja (sic!), w prastarym Egipcie byka, a na Wyspach Triobriandzkich zaciera się różnica między ojcem i synem. Oczywiście, motyw Ojca najwyraźniej widoczny jest w wierze Izraela, choć tu właśnie pojęcie to zupełnie nie ma związku z płcią.
Motywy te, choć w sposób zjawiskowo odmienny, powtarzają się w antropogenezie jak muzyczne frazy w fugach Bacha. Moim (i nie tylko) zdaniem to rezultat Objawienia, które jest immamentne w noosferze. Objawienie to, w zderzeniu z ludzką, a więc ułomną świadomością owocuje zróżnicowanymi formami kultur religijnych w antropogenezie. Zróżnicowanymi, lecz wykazującymi powtarzalność w wielu cechach.
Podam analogię: prawo grawitacji odkryte zostało przez Newtona, ale gdyby pojawił się jakiś przyrodnik dajmy na to w Japonii i je odkrył, musiałoby wyglądać tak samo, lub bardzo podobnie. Dlaczego? Bo prawo to obowiązuje niezależnie od miejsca we Wszechświecie (a już z pewnością na Ziemi). Jest - jakby to powiedział ks. prof. Michał Heller - elementem Wielkiej Matrycy. Wiedza o Twórcy Wielkiej Matrycy jest, sądzę, starannie dozowana przez Niego samego - właśnie w procesie Objawienia.
 
Powyższy fenomen można zilustrować przypowieścią. Wyobraźmy sobie, że stuosobowej grupie studentów, dano do rozwiązania pewne bardzo skomplikowane równanie. Dawało się ono rozwiązać jedynie metodami przybliżonymi. Liczba spełniająca to równanie znana była dokładnie wyłącznie egzaminatorowi, z powodów oczywistych nie znali jej studenci; nie jest też ona znana obserwatorom tego eksperymentu.
99 studentów podało rozwiązania: 2.01, 2.05, 2.02, 1.99, 1.97 itd. Tylko jeden student podał wynik zero. Spytano obserwatorów: nie znacie prawdziwego rozwiązania, ale kto waszym zdaniem był bliższy prawdy: tych dziewięćdziesięciu dziewięciu, czy ten jeden?
Załóżmy, że ktoś z nich wskazał, iż to ten student podający zero jako liczbę spełniającą równanie był bliższy prawdy. Czy możemy powiedzieć, że wniosek tego obserwatora jest racjonalny?
Może jestem tu heretycki, ale nie roszczę pretensji do wyłączności swojej religii w aspekcie prawdziwości. Lecz z pewnością rozwiązanie "zero" nie wchodzi w grę. Dość obserwować fenomen antropogenezy, żeby być o tym przekonanym.
 
Ktoś zapyta: no dobrze, ale czy Bóg jest doskonały we wszystkich religiach? Np. w religii Azteków także?
Z pewnością nie jest. Co tam szukać po Aztekach, kiedy mamy bliższy nam casus satanizmu. Ludzkość błądzi w poszukiwaniach Boga tak samo jak błądzi w poszukiwaniu praw rządzących tym światem (nauki przyrodnicze).
Kto zatem jeszcze błądzi, skoro nie tylko ateiści? Oczywiście, każdy będzie twierdził, że to jego Bóg jest prawdziwy. Wszak wiara, która dopuszcza prawdziwość innej wiary nie jest wiarą autentyczną. Skoro tak, to czy istnieje jakieś kryterium pozwalające odróżnić, czyja wiara jest fałszywa? Kto wierzy w fałszywego boga?
Uważam, że jest. To kryterium Miłości. Ale ten mój pogląd ma charakter wiary, choć mogę go podeprzeć racjonalną argumentacją podpartą antropologiczną obserwacją, lecz to temat na osobny wpis.
Tak więc wierzę, że to moja wiara, wiara w Boga, który jest Miłością jest prawdziwa. Wierzę mocą wiary, nie rozumu. Rozum zaś każe mi dopuszczać możliwość, że inne wiary (w tym także ateizm) mogą być prawdziwe. Rozum nakazuje mi zatem szacunek dla innych wyznań, o ile nie są afirmacją destrukcji i nienawiści – dotyczy to także ateizmu.
Ale tenże rozum nakazuje mi także argumentować, że ateiści, czyli ci, którzy decydują się na wiarę w nieistnienie Boga, wybierają, moim zdaniem, opcję najmniej zgodną z obserwowanymi w antropologii prawidłowościami w tej materii.

 

 
 
tsole
O mnie tsole

Moje zainteresowania koncentrują się wokół nauk ścisłych, filozofii, religii, muzyki, literatury, fotografii, grafiki komputerowej, polityki i życia społecznego - niekoniecznie w tej kolejności.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (135)

Inne tematy w dziale Technologie