Mija tydzień od rozpoczęcia przez WikiLeaks kolejnego odcinka swojej leakstory. Mimo buńczucznych zapowiedzi twórców portalu świat nie ugiął się pod ciężarem porażających doniesień na temat spisków i knowań światowej dyplomacji, gdyż po prostu takich nie ma. Assange po prostu wykorzystał niszę ekologiczną w mediach internetowych, którą od tej pory zajmuje on i jego ludzie. Czy czekamy na efekt wybuchu bomby z opóźnionym zapłonem, a może obserwujemy narodziny nowego gracza na rynku mediów?
Monopolista na rynku przecieków
To WikiLeaks ma od tej pory koncesję na przecieki. Firmowanie "szokujących wiadomości" wikimarką przynosi spodziewany skutek - ludzie odczytują je, jako szokujące. Wystarczy, że zdolni copywriterzy wspierani informacjami zdobywanymi przez dobrze poinformowanych w geopolityce aktywistów WikiLeaks napiszą kilka odważnych teksów, jakich nie ma w New York Timesie czy Guardianie. Analogia do serwisów plotkarskich jest aż nadto widoczna - trzeba podsypać ludziom trochę sensacji, najlepiej z teczek wysokopostawionych urzędników, żeby zaskoczyło. Nic tak nie inspiruje umysłów przyzwyczajonych do ploteczek i sensacyjek, jak kilka informacji, że jakiś dyplomata nie wytrzymał i wyraził własne zdanie łamiąc protokół dyplomatyczny. Oczywiście nie wystarczy demaskować - targetem WikiLeaks nie są clubbersi i galerianki, celem są bardzo przeciętni konsumeni mainstreamowych mediów. Ot, jakieś 50% środka krzywej Gaussa.
WikiLeaks Discovery Channel
Aktywiści WikiLeaks na pewno oglądają Discovery i wyciągają wnioski. Chcą złapać dwie sroki za ogon - Czytelników wrażliwych na plotki i sensacje oraz Internautów żądnych ciekawych informacji, o których później mogą pogadać w towarzystwie. Taka jest recepta na sukces: skierowanie się do konsumentów popularnych mediów z ciekawym produktem opakowanym w tajemnicze i demaskatorskie opakowanie. Opakowanie to słowo-klucz - sygnatura WikiLeaks dołączona do newsów upoważnia do rezygnacji z dociekań, jaką faktycznie wartość mają te newsy. A priori są one ważne i sensacyjne.
Domeny są przygotowane od dawna
O próbie podbicia światowego runku mediów, a przynajmniej jego określonego segmentu, który do tej pory "stoi pusty", świadczą domeny kierujące na WikiLeaks.org. Być może pod tymi adresami pojawią się wielojęzyczne wersje portalu. Przyjrzyjmy się tym domenon. WHOIS dla wikileaks.de pokazuje, że ruch na domenie trwa od conajmniej 2008 roku. Podobnie jest z domeną .pl, która zarejestrowana jest także w 2008. Obie kierują na adres IP WikiLeaks i wyświetlają oryginalną wersję serwisu. Oznacza to, że są w posiadaniu aktywistów z Wiki. Chwilowo mają posłużyć, jako tarcza obronna przeciwko próbom blokowania domeny źródłowej.
Być może mamy do czynienia z powstaniem nowej jakości na rynku mediów. Nie jest to portal - ale jego ideą jest informować. Oprogramowanie MediaWiki umożliwia (teoretycznie) publikację treści przez użytkowników, co czyni WikiLeaks immanentną częścią mediów społecznościowych. Przekaz, to dostarczanie szokujących informacji i zdradzanie kulisów kuchni politycznej, co na pewno przyciągnie odwiedzających. Bardzo ważne jest zainfekowanie światowych koncernów medialnych leakstory w ten sposób, żeby nikt nie mógł odstąpić od publikacji na ten temat i nie stracił kontaktu z czołówką peletonu. Jak na początek działalności osiągnięcia są imponujące.
"Uwaga: Czytanie tego bloga, samodzielne przemyśliwanie zawartych w nim treści, nieskrępowana krytyka, dzielenie się zamieszczonymi na blogu opiniami ze znajomymi, rodziną, kol. z pracy oraz powoływanie się na te opinie w jakikolwiek inny sposób - bez zgody autora surowo wzbronione. Wszelkie odstępstwa od ww. postanowień mogą zostać zniesione po uprzednim złożeniu podania w 3 egzemplarzach oraz merytorycznym uzasadnieniu wniosku"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka