Pewnie nie odkryję niczego nowego, jak powiem, że kolejki rodem z PRL-u wracają chichocząc, że jeszcze nas zobaczycie, skoro nie potrafiliście rozprawić się z dawnym systemem na dobre, a na dodatek zaciągnęliście się do eurokołchozu, powtórki ze Związku Sowieckiego – tym razem bez łagrów, za to z kilkoma kanałami kontrolowanej telewizji, wysokimi daninami i wszechwładzą urzędników. Dzisiaj miałem okazję stanąć w kolejce do lekarza w placówce publicznej służby zdrowia, to wam opowiem z praktyki, jak działa system.
Wiadomo, publicznej służby zdrowia człowiek unika jak może. I wcale winy nie ponoszą lekarze, którzy robią i tak więcej niż im płacą. Mówię oczywiście o tych, którzy ratują życie pacjentom, a nie o tych, co postanowili dociągnąć ostatnie 20 lat do emerytury bez szkoleń i zaangażowania, za to blisko gabinetu ordynatora czy wysoko postawionego dygnitarza z sitwy dyrektora Paszkiewicza. Chodzi o standard w każdej właściwie sprawie – poczynając od warunków lokalowych, przez czas oczekiwania na jakości obsługi pacjentów kończąc.
Nie będę się na ten temat rozpisywał, bo każdy, kto musi żebrać o pomoc medyczną w placówkach NFZ dobrze wie, jak się sprawy mają. Dość powiedzieć, że sytuacja pacjentów jest trudna, bo muszą wybierać pomiędzy prywatnym i drogim fastfoodem, gdzie personel skacze do nóżek, za to leczeniem nie zawsze się już przejmuje (i kontraktu z NFZ nie ma); a przychodnią czy szpitalem, gdzie wprawdzie nie jest łatwo zejść śmiertelnie, ale za to każdy dzień jest dniem pełnym wrażeń, o czym człowiek po powrocie do domu chciałby jak najszybciej zapomnieć.
Jako żem obeznany w stołecznych zakamarkach - wiem co, z kim, dlaczego i na jakich zasadach - wybrałem się dzisiaj z rana z moją Panią, która musi sobie zrobić „operację na nos” do placówki medycznej niedaleko Starówki. Pacjent z takim problemem zaczyna od numerka, a co jest dalej napiszę później, bo jeszcze nie wiem. Sprawdzam właśnie, jak Premier Tusk z Ministrem Arłukowiczem wszystko urządzili.
Rano, czyli godzina 5 trzeba wstać, żeby się ogarnąć, 6.15 na metro stołeczne i migiem do kolejeczki, która startuje sporo przed siódmą. Na mecie zameldowaliśmy się 6.50, czyli timing wydawałoby się jak Hołowczyc na 3 etapie Paryż-Dakar. Zobaczyliśmy zamknięte na łańcuch bramy przychodni i dwie osoby przed nami otwierające stawkę. Nadmienić należy, że godzina nie została wybrana od tak sobie, o nie. Informację zasięgnąłem dnia poprzedniego od Pani w okienku, która poinformowała, że zapisy trwają od 7.15 do 7.30. Dobrzy są. Kwadrans dla szczęśliwców, a reszta? Reszta się martwi sama.
Centrum informacyjne w okienku nie okazało się jednak nazbyt dokładne w swoich wyliczeniach, bo staliśmy na dworze ze 40 minut – temperatura minus sześć stopniu w cieniu – aż zjawił się cieć. Cieć, nie lekarz. Do tej pory kolejka liczyła jakieś 20 osób, a podobno dzisiaj było zupełnie nieźle, wczoraj to się działo.. Tak się składa, że wczoraj było jakieś minus szesnaście, więc myślę, że dla emerytów i osób z gorączką taka temperatura może być faktycznie niezbyt zdrowa. A stali od 6 rano.
Jaki był problem, żeby lecznica była czynna od 4 rano, przecież i tak grzeją w środku, wewnątrz kraty, mogliby sobie ludzie przycupnąć i nie tkwić na zimnie. Ale o tym nie pomyślano, poza tym cieć i tak za dużo zarabia, musiałby dostać ze 6 zyla więcej.
Tym, którzy nie doczytali przypominam, że jesteśmy w Centrum Warszawy, a nie w pipidówie, gdzie psy dupami szczekają, a umieralność noworodków wynosi 40%. Warszafka, kulturka, nowoczesność, unia i te wszystkie nowoczesne duperele. A na cokole Hania, specjalistka od dobrobytu obywatelsów.
Cieć nie śpiesząc się roztworzył wrota enefzetowego bardaku, krokiem pewnym i miarowym wkroczył na dziedziniec (szlachcic jaki?) i odśnieżył pieczołowicie pierwsze dziesięć metrów chodnika licząc od wycieraczki. Ważna figura. Szczęknęły kule inwalidzkie, co bardziej słabowite dusze jęknęły cichutko, ktoś zaklął, inny śmiał się nie wierząc. Polska Zielona Wyspa. Takich cieciów będzie teraz mili Państwo coraz więcej. A w sukurs idą sprzedawczynie z mięsnego wyrwane żywcem z dawnej epoki tudzież stylowo pofarbowane czy tlenione lale z przyzwoitym cztery netto na łapę. Te Panie coraz częściej obsługują chorych i cierpiących.
Do godziny ósmej staliśmy w środku, każdy pilnując miejsca w ogonku, bo należy wiedzieć, że istnieje pewien gatunek kolejkowych wpierdalaczy, którzy nie wiadomo skąd i jak nagle znajdują się na samym przedzie. Czekać tylko, aż telewizja pokaże relację z szamotaniny w kolejce do lekarza. Jakiś nóż sprężynowy, tulipan przy gardle czy ten teges. Obecnie mamy o wiele większe możliwości relacjonowania na żywo niż w epoce nie do końca minionej. Może Per Pay View z kolejki, jakieś zapasy, zawody kto pierwszy z przerwą na reklamy.
Potem poszło normalnie, bo w końcu chodziło o skierowanie do innego lekarza, który może da skierowanie do kolejnego, jak mu się będzie chciało (trzeba znowu przyjść około szóstej i swoje na mrozie odestać) plus antybiotyk na trzy dni. Ale rozmawiałem z taką jedną starszą Panią z kulą inwalidzką, która biega do enefzetowych doktorów od bardzo długiego czasu. I niech się kobiecina spóźni, niech spróbuje przyjść 7.20, to takiego wała Arłukowicza, lekarza tego dnia nie zobaczy. Z jutra powtórka z rozrywki, więc niech się zbiera szybciej, muahahahaha, chcieć to móc.
Jedno się ciśnie na usta. Skur...y. I powiem wam, że zgadzam się z Panią Teresą, która ostatnio została obśmiana na Salonie przez co bardziej prymitywne lemingostwo. Oni robią wszystko, żebyśmy po nich przyszli.
"Uwaga: Czytanie tego bloga, samodzielne przemyśliwanie zawartych w nim treści, nieskrępowana krytyka, dzielenie się zamieszczonymi na blogu opiniami ze znajomymi, rodziną, kol. z pracy oraz powoływanie się na te opinie w jakikolwiek inny sposób - bez zgody autora surowo wzbronione. Wszelkie odstępstwa od ww. postanowień mogą zostać zniesione po uprzednim złożeniu podania w 3 egzemplarzach oraz merytorycznym uzasadnieniu wniosku"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka