Kiedy Premier Szydło z kwaśną miną zaczęła ględzić o służbie i poświęceniu dla ojczyzny stało się jasne, że prezes coś kombinuje.
Pojawiły się głosy, że to może on zostanie premierem. Nie powiem, ucieszyło mnie to, bo każde wypowiedziane przez niego słowo to ułamek procenta mniej dla PiS w notowaniach. Dlatego prezes schował się głęboko i zabiera głos tylko ze zydelka na kolejnych miesięcznicach lub na łamach swojej propagandowej gazetki.
Potem pojawiły się spekulacje, że to jednak Morawiecki zostanie nowym premierem, a w ubiegłym tygodniu te spekulacje potwierdziły się.
Nic to, pomyślałem sobie. Nie ma tego złego... Morawiecki wśród tej bolszewickiej zgrai jaka tworzy rząd wygląda na najbardziej przyzwoitego, więc może ustawi to towarzystwo do pionu a szkodników pokroju Macierewicza, Błaszczaka, Szyszko, Ziobry czy Waszczykowskiego po prostu się pozbędzie.
Powiem szczerze, bardzo na to liczyłem, choć brałem pod uwagę, że jakimś cudem prezes zdołał złamać Morawieckiego i zamienić go w kolejną kukiełkę, którą może sterować z tylnego rzędu. Niestety, Morawiecki właśnie potwierdził, że ten drugi scenariusz okazał się prawdziwy.
Nie pozbył się żadnego z wymienionych ministrów, co jest jawną zapowiedzą kontynuacji dotychczasowej polityki. Nie odciął się od ludzi, którzy depczą konstytucję i niszczą polską demokrację.
Dał jasno do zrozumienia, że prezes dalej dalej będzie wydawał polecenia a premier będzie je bez szemrania wykonywał. Że polityka rozkładu i ograniczania demokracji będzie kontynuowana.
Że na czele rządu pozostanie kukiełka, tyle, że zamiast broszki będzie nosiła krawat. Że premierem został Adrian bis, a pierwszy Adrian został całkowicie spacyfikowany a prezes PiS.
Że przed nami komedia "Adrianów dwóch" reżyserowana przez samego prezesa.
