Wybory do RAd Narodowych w PRL
Wybory do RAd Narodowych w PRL
Tyndlale Tyndlale
1766
BLOG

PiS obrońcą demokracji (ludowej).

Tyndlale Tyndlale PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 85


Jakiś czas temu mój sąsiad – sympatyczny staruszek narzekający z humorem na wszystko wokół  siebie, opowiedział mi pewną historię. Opisał mi sytuację z głębokiego PRLu kiedy wybrał się na głosowanie do rad narodowych. W lokalu zasiadała milcząca komisja wyborcza ze smutnymi minami jak leśne dziadki z Komisji Kontroli Gier i Zakładów Totalizatora. Mój sąsiad wylegitymował się, odebrał kartę do głosowania i skierował swoje kroki do kabiny z kotarą. I wtedy właśnie cała komisja wybuchła gromkim śmiechem. „No tak” pomyślał sąsiad – jaka tajność głosowania przecież wyniki są znane przed wyborami”

Częściowy powrót do PRLu w formie kadłubowych rad narodowych proponuje obecnie PiS w poselskim projekcie ustawy nowelizującej między innymi Kodeks Wyborczy. Projekt ustawy ma bardzo sprytny tytuł, który może budzić śmiech równie szczery jak rechot wyżej opisanych wyborczych komisarzy ludowych:  „projekt ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu zwiększenia udziału obywateli w procesie wybierania, funkcjonowania i kontrolowania niektórych organów publicznych”. Jak pięknie można zaklinać rzeczywistość. Prawda? W końcu „nikt nam nie wmówi, ze czarne jest czarne, a białe jest białe”.

Kiedy zajrzy się do projektu to co rusz jego treść budzi on zdumienie. Zdumiewa nie tylko niechlujstwo legislacyjne wnioskodawców, do którego piszące autorskie projekty posłowie już nas przyzwyczaili, ale przede wszystkim oczywista sprzeczność projektu z Konstytucją oraz brak jakiegokolwiek merytorycznego uzasadnienia do wprowadzonych zmian.

Projekt, oprócz zmian w Kodeksie Wyborczym zmienia również ustawy o samorządzie gminnym, powiatowym i samorządzie województwa. Zawarte są tam takie kwiatki jak powoływanie skarbnika przez wójta oraz konieczność utworzenia nowych, specjalnych jednostek organizacyjnych w samorządach do obsługi rad gmin, powiatów i sejmiku województwa. Jak absurdalny jest ten pomysł wie każdy kto mieszał w małej gminie gdzie w urzędzie pracuje niewiele od 15 do 20 osób włącznie ze sprzątaczką. Obsługą rady zajmuje się tam jedna osoba na ćwierć albo pól etatu, a jej obwiązki sprowadzają się wydrukowania i zakopertowania materiałów dla radnych, spisanie protokołu sesji rady i zadbanie o to by radni mieli pełne szklanki słonych paluszków. Tworzenie więc specjalnej jednostki organizacyjnej w tym celu to kolejne wydatki na zatrudnienie na obsługę jaśnie panów i pań radnych. Tylko po co?

Takich bzdur jest w tym projekcie więcej, jednak skupię się na creme dela crème projektu czyli na tym czego wnioskodawca chciał najbardziej. Czyli na zmianach w przepisach prawa wyborczego.

Przede wszystkim trzeba stwierdzić, że projekt ustawy jest sprzeczny z Konstytucją ogranicza bowiem ona bierne prawo wyborcze. Konstytucja w art. 169 ust. 2 stanowi: „Wybory do organów stanowiących są powszechne, równe, bezpośrednie i odbywają się w głosowaniu tajnym.” Czyli mamy wyraźnie napisane ilu przymiotnikowe są wybory do rad. No ale, że Konstytucja to tylko taka książeczka napisana przez Kwacha to mamy ją gdzieś i w ustawie wprowadzamy sobie przepis: Wybory do rad są powszechne, równe, bezpośrednie, proporcjonalne i odbywają się w głosowaniu tajnym.

Jakie słówko wpisujemy? Proporcjonalne. Ale po co? Nie może większość decydować? No okazuje się, że nie. Nie może być tak, że w jakiejś wiosce jakiś lokalny lider niezwiązany z żadnym układem lokalnym postanowi sobie, że będzie kandydował na radnego. O nie. Kandydować to ty sobie możesz do komitetu blokowego. Chcesz być radnym pójdź najpierw do lokalnego kacyka partyjnego, który może łaskawie cię zatwierdzi. Aby zrozumieć sens tej zmiany należy prześledzić jak to były kiedyś przy wyborach do rad w małych gminach (do 20 tys. mieszkańców) jak jest obecnie i jak będzie według projektodawców.

Od 1990 r. (kiedy przywrócono samorząd terytorialny w Polsce) do jeszcze wyborów w 2002 r. obowiązywała zasada mniej więcej taka: przyszły kandydat na radnego zakładał swój własny komitet wyborczy, zbierał podpisy pod swoją kandydaturą, szedł z dokumentami do urzędu gminy gdzie jego komitet i kandydatura była rejestrowana. Był już oficjalnym kandydatem. Potem kampania. Wybory. I tyle.

W wyborach do samorządu w 2006 r. już wprowadzono pierwsze ograniczenia, które obwiązują do dziś. Przyszły kandydat na radnego zakładał swój własny komitet wyborczy, potem musiał zgłosić jego zawiązanie do wojewódzkiego komisarza wyborczego w określonym terminie i po akceptacji komisarza, dopiero zbierał podpisy pod swoją kandydaturą, następnie szedł z dokumentami do urzędu gminy kandydatura była rejestrowana. Był już oficjalnym kandydatem. Potem kampania. Wybory. I tyle. Już jednak ta drobna zmiana (konieczność rejestracji najpierw komitetu u komisarza wojewódzkiego, pwoływanie odrębnych pełnomocników finansowych) spowodowała, że spadła liczba rejestrowanych komitetów wyborczych wyborców. Kandydaci na radnych szukali komitetów partyjnych bo wtedy omijała ich skompilowana procedura.

Natomiast projekt ustawy w kształcie, który wczoraj był omawiany podczas pierwszego czytania w Sejmie przewiduje, że taki lokalny lider chcący kandydować na radnego w małej gminie w ogóle nie zarejestruje swojej kandydatury. Choćby nie wiem jakie by miał poparcie wśród mieszkańców swojej miejscowości czy sołectwa to nic z tego. Nie będzie mógł kandydować. Dlaczego? W projekcie ustawy w art. 425 § 2 zmiany w Kodeksie Wyborczym czytamy  bowiem:

„Lista kandydatów w wyborach do rady gminy nie może zawierać mniej niż 3 nazwiska kandydatów, z tym że liczba kandydatów nie może być większa niż liczba radnych wybieranych w danym okręgu wyborczym, powiększona o dwóch kandydatów.”

            Co to oznacza w praktyce?    Ano nasz lokalny lider, który kandydował wcześniej z własnego komitetu, który zgłaszał jednego kandydata (właśnie naszego przykładowego lokalnego lidera) będzie musiał sobie dobrać co najmniej 2 konkurentów i wpisać ich na swoją listę. Jak ich nie znajdzie to lipa, nici z kandydowania. Czyli konstytucyjne prawo naszego lokalnego lidera do bycia wybranym jest ograniczone, bo jest uzależnione od woli i zgody na kandydowanie innych osób. Po zmianie przepisów nasz lokalny lider żeby mieć prawo w ogóle do kandydowania do rady gminy musi prosić inne osoby ze swojego okręgu, żeby kandydowały razem z nim.

            Oznacza więc to niemal całkowitą likwidację komitetów wyborczych wyborców i zastąpienie ich listami partyjnymi czyli de facto upartyjnienie najniższej struktury samorządu. Nasz lokalny lider musi więc udać się do lokalnego działacza określonej partii i prosić go o wciągnięcie na listę. Super społeczeństwo obywatelskie. A opisałem tylko sam proces zgłaszania kandydatów, a jest jeszcze przecież liczenie głosów. Dużo tego badziewia jak na jedną ustawę.

            Długo można by pisać o tym projekcie i jego skutkach, ale na koniec  budzący śmiech przykład jak to Pan Kazio pisał go na kolanie:

Zmiana w art. 425 3 Kodeksu wyborczego: „w przypadku zgłoszenia listy zawierającej 3 kandydatów – liczba kandydatów kobiet oraz liczba kandydatów mężczyzn nie może być mniejsza niż 1.”

:))) Oj Kazio, Stasio czy jak Ci tam na imię  Ty chociaż przeczytałeś tego gniota po jego napisaniu?

 

Tyndlale
O mnie Tyndlale

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka