Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
149
BLOG

Błażejowska: Przedwiośnie w lipcu

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

„Jeden Polak papieżem, dwóch Polaków przy Carterze, kilku przed Breżniewem klęka, a reszta w ogonkach stęka” – rymowała warszawska ulica. Gierek i jego najbliżsi towarzysze, chcąc udowodnić Rosjanom, że sprawa strajków na Lubelszczyźnie nie jest poważna, pojechali w lipcu ’80 roku na wakacje na Krym. Tymczasem już budziła się stocznia.

 
Rok 1980 nie mógł być w Polsce spokojny: nadciągająca katastrofa gospodarcza stawała się oczywista. „Obserwuje się proces rozkładu wszystkich dziedzin życia społeczno-ekonomicznego” – notował już w styczniu naczelny „Polityki” Mieczysław Rakowski. Na rosnące lawinowo spłaty gierkowskich kredytów nakładała się niska konkurencyjność polskiego eksportu oraz dekoniunktura w handlu światowym. Napięcia na rynku wewnętrznym groziły zaś jego kompletnym rozregulowaniem. Warunki życia stawały się coraz trudniejsze.
 
Babiucha zmagania z „masą mięsną”
„Jeden Polak papieżem, dwóch Polaków przy Carterze, kilku przed Breżniewem klęka, a reszta w ogonkach stęka” – rymowała warszawska ulica. W takiej właśnie sytuacji i atmosferze nowy prezes Rady Ministrów, Edward Babiuch, musiał wziąć się za bary z największym problemem, zarazem społecznym i politycznym – „regulacją cen”. Niepomny na doświadczenia swego poprzednika Piotra Jaroszewicza i wydarzenia z czerwca 1976 roku, kiedy to doszło do gwałtownych robotniczych protestów, przeprowadził operację za plecami obywateli, rezygnując z jakiejkolwiek akcji uświadamiającej i dyskusji publicznej. Pierwszego lipca część wędlin i „masy mięsnej” znalazła się na rynku jako towar komercyjny, czyli sprzedawany znacznie drożej niż dotychczas. Władza potwierdziła to dopiero następnego dnia, w dzienniku telewizyjnym, ustami wiceprezesa Związku Spółdzielni Spożywców „Społem”, zapowiadając jednocześnie… znaczne ograniczenie podwyżek. Józef Pińkowski, sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, przyznawał post factum, że z punktu widzenia równowagi rynkowej nie miały one większego znaczenia, natomiast nowe cenniki, na których ceny rozdrobniono na gatunki i rodzaje – wizualnie rzeczywiście „budziły grozę”.
Mimo wakacyjnego spowolnienia opór społeczny okazał się nadzwyczaj żywy. „Znowu mięso – ubolewał przebywający wówczas w Szwajcarii jako ambasador Józef Tejchma, kiedy dotarły do niego wieści z kraju. – Uwikłaliśmy się w mięso jak w labiryncie”. W zakładach na terenie całej Polski doszło do „przestojów w pracy”, lokalnych i ograniczonych. Starano się rzeczowo rozmawiać z dyrekcją. Strajkujący, mając w pamięci zarówno strzały na Wybrzeżu w 1970 r., jak i brutalną pacyfikację Radomia w roku 1976, nie zamierzali popełniać tego samego błędu i wychodzić na ulice.
 
Nie ma proszku – nie pracujemy
Pierwszy sekretarz, Edward Gierek, który, zdając sobie sprawę z tego, co wyniosło go do władzy – robotnicza masakra dokonana pod rządami wcześniejszego przywódcy PZPR, Władysława Gomułki – potwornie bał się jakichkolwiek rozruchów, stąd zalecił spełnianie stawianych przez załogi żądań. Ale też wedle oceny jednego z członków kierownictwa partyjnego, na to, aby postąpić inaczej, było ono nazbyt słabe. Kiedy już wydawało się, że dzięki „dodatkom drożyźnianym” sytuacja powoli zaczyna wracać do normy, w drugim tygodniu lipca ruszyła się Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku – bezpośrednią przyczyną strajku stało się, podobnie jak w części wcześniejszych przypadków, podniesienie cen w stołówce zakładowej (kotlet schabowy zdrożał o 70 proc.).
 
Kiedy widzę poprzez szybę puste haki na tle bieli,
Myślę wtedy gdzie wędliny, czy je diabli wzięli?
Gdzie zginęły przez te czasy
Balerony i kiełbasy, szynki, schaby i rolady.
Ale zawsze wam powiem, że najbardziej mi żal:
Pieczonego prosiaka z przedświątecznej wystawy
Bez kolejki schaboszczaka i prawdziwej kawy,
Rozłożonych na półkach w czekoladzie rodzynek,
Ziemniaczanej mąki i bez dewiz szynek.
 
Anonimowa piosenka na melodię „Kolorowych jarmarków”
 
Mimo całkowitej blokady informacji i rychłej, bo podpisanej po czterech dniach umowy, wrzenie objęło całą Lubelszczyznę, na czele z jej ośrodkiem wojewódzkim, kolebką Ludowej Ojczyzny. „W rocznicę Manifestu Lipcowego w Lublinie następuje erozja władzy – zauważał Tejchma. – Pierwsza Polska rozpada się w dramatycznym kryzysie polityczno-ekonomicznym, o drugiej Polsce nie ma co mówić”. Postulaty sprowadzały się do żądań płacowych, socjalnych, ochrony praw robotniczych i polepszenia warunków pracy, czy w końcu – sprawiedliwości społecznej. „Dlaczego pewne regiony kraju, pewne miasta mają lepsze zaopatrzenie? (…) Dlaczego takie grupy pracownicze, jak wojsko, milicja i Miejskie Rady mają zapewnione przydziały mięsa i wędlin? (…) Powinniśmy mieć taki sam dostęp do wszelkich dóbr” – pisali w swej deklaracji zatrudnieni w Zakładach Azotowych w Puławach. Mechanicy lubelskiej stacji obsługi pojazdów „Polmozbyt” przerwali pracę, ponieważ nie dostawali odpowiedniej ilości proszku do mycia rąk.
Wydarzeniem bez precedensu stał się protest rozpoczęty w warsztatach naprawczych lokomotywowni pozaklasowej, do którego dołączyły dalsze grupy kolejarzy. „Dantejskie sceny oglądać można na dworcu PKP – relacjonował świadek. – Akurat dzieciaki jechały na kolonię, a dorośli – na nowy turnus wczasowy”. Nie perturbacje w wakacyjnych podróżach wzbudzały jednak przerażenie władz. Blokada węzła kolejowego oznaczała wkroczenie „w strefę nadzwyczajnej wrażliwości (…) sojuszników radzieckich”, bowiem, jak wyjaśniał Kazimierz Barcikowski, ówczesny wicepremier: „chodziło (…) o [ich] linie komunikacyjne nie tylko z Legnicą, ale przede wszystkim z NRD”. Wstrzymanie pociągów wiązało się z odcięciem stacjonujących w Niemieckiej Republice Demokratycznej dywizji od dostaw zaopatrzeniowych ze Wschodu, zaś samego Kraju Rad – od zachodniego eksportu. Dla przeciwników Gierka stanowiło to koronny argument i dowód, że stracił on jakąkolwiek kontrolę nad sytuacją a co za tym idzie wiarygodność i mandat do sprawowania rządów.
 
Długi weekend w rocznicę PKWN
W mieście zapanował chaos, zdaniem jednego z lublinian – „tchnęło grozą”. Do tego nie można go było opuścić, już nie tylko koleją, bo zastrajkowali też kierowcy PKS. Z zajezdni nie wyjeżdżały pojazdy transportu publicznego; za kierownicą jednego z autobusów zasiadł i wyruszył w kurs sam dyrektor Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacji. Zarzucenie pracy przez zatrudnionych w Przedsiębiorstwie Transportowym Handlu Wewnętrznego przyniosło problemy z zaopatrzeniem. „Okresowe braki mleka, chleba i innych artykułów. (…) Tłumy ludzi w sklepach” – relacjonował mieszkaniec.
W połowie miesiąca w całym województwie strajki obejmowały, wedle szacunków władz, ponad 30 zakładów i 8 tys. osób, a ich liczba z dnia na dzień rosła. W kulminacyjnym momencie strajkowało 80 zakładów – niemal 20 tys. ludzi. „Pracownicy zaczynają komentować publicznie, że w obecnej sytuacji podwyżki otrzymają tylko ci, którzy się o to upomną” – meldowali wprost do Warszawy przedstawiciele miejscowego aparatu.
Po okresie uśpienia i braku zdecydowanej reakcji na wydarzenia 17 lipca odbyło się nadzwyczajne posiedzenie egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego PZPR, na którym zapadła decyzja o wystosowaniu apelu o „zachowanie spokoju i rozwagi, o podjęcie wszystkich możliwych działań na rzecz przywrócenia (…) normalnej pracy, ładu i porządku”. W ramach ofensywy propagandowej w formie plakatów, znalazł się on nazajutrz na murach całego miasta, a ponadto trafił na łamy „Kuriera Lubelskiego” i specjalnego wydania, wydrukowanego w nakładzie 80 tys. egzemplarzy, „Sztandaru Ludu”. Wieczorem lokalne radio podało komunikat o obradach Biura Politycznego KC PZPR i powołaniu specjalnej komisji rządowej. Postawiony na jej czele wicepremier Mieczysław Jagielski, związany z Lubelszczyzną jako poseł, rychło przybył na rozmowy z załogami. Władza posłużyła się też sprytnym chwytem, jakim było zafundowanie lokalnemu społeczeństwu… długiego weekendu: ponieważ rocznica manifestu PKWN przypadała na wtorek, poprzedzający ją poniedziałek ogłosiła dla części branż i przedsiębiorstw dniem wolnym, co przyniosło trzy dni odpoczynku. Przełomem stało się zakończenie – obietnicą podwyżek, gwarancji bezpieczeństwa oraz zgodą na nowe wybory do rady zakładowej – protestu na kolei, zaświadczone sygnałem lokomotywy, który rozniósł się po mieście: „Dworzec główny już pełen życia. Nagle wypełniony ludźmi, słychać odgłos przejeżdżających pociągów. Na tablicach świetlnych ukazują się zapowiedzi odjazdów i przyjazdów (…). Kolejarze pijani ze szczęścia”.
 
Towarzysze na krymskich wakacjach
Napięcie znikło tak szybko, jak się pojawiło; 21 lipca nie pracowały już tylko pojedyncze zakłady. Po tym, co się wydarzyło, „święto odrodzenia” nie mogło być jednak radosne. „Pierwsze w historii PRL (…) bez fanfar. (…) Nieoficjalny zakaz manifestacji ulicznych – stąd nie ma żadnych wieców, mityngów, uroczystych koncertów. Gazety nie podają nawet kalendarzyka imprez kulturalnych (…). Bogiem a prawdą to ich prawie wcale nie ma” – notował mieszkaniec.
Zapanowanie nad sytuacją poprzez szafowanie podwyżkami okazywało się rozwiązaniem tyleż doraźnym, co wysoce niebezpiecznym. Mogło spowodować uruchomienie spirali żądań płacowych w innych rejonach kraju i całych gałęziach gospodarki, a nadto nakręcało i tak niepokojąco już wysoką inflację. W rozdyskutowanym kierownictwie pojawiły się trącące czarnym humorem opinie, że w najbliższym czasie najgroźniejszy będzie strajk w Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, gdyż uniemożliwi nadążenie z drukiem pieniędzy... Niedorzeczność operacji stała się oczywista: koszt wzrostu zarobków kilkakrotnie przekraczał spodziewane wpływy z komercjalizacji cen! Sam Gierek głosił po latach, że lubelskie wystąpienia, o, jak je ironicznie nazywał, „kaszankę”, inspirowali, za wiedzą i zgodą miejscowego aparatu partyjnego, jego towarzysze, chcąc wysadzić go z siodła.
Po stłumieniu pożaru Lubelszczyzny, na przełomie lipca i sierpnia nastąpiła – jak wspominał Barcikowski – „jakaś cisza”. Identycznie – Pińkowski: „Na powierzchni wszystko znowu zaczęło wyglądać jakby normalnie”. Gierek i jego najbliżsi towarzysze, chcąc udowodnić Rosjanom, że „sprawa strajków nie jest poważna”, udali się na krymskie wakacje, inni członkowie kierownictwa – na złote piaski Bułgarii. Tymczasem budziła się stocznia…
 
* Justyna Błażejowska – ur. 1983 r., historyk, zajmuje się najnowszą historią Polski.
 

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura