Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
229
BLOG

Granica i świątynia

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 0

Tuż przy granicy z Tajlandią, ale w Kambodży, znajdują się ruiny świątyni buddyjskiej, które od ponad stu lat są źródłem konfliktu – tak lokalnego jak i międzynarodowego. Ostatnio doszło nawet do eskalacji przemocy. Phra Viharn (po tajsku) czy Phrea Vihear (w języku khmerów), ten ważny obiekt kultu buddyjskiego usytuowany w górach Dangrek, w 2008 r. jeszcze zyskał na znaczeniu, bowiem wpisano go do światowego rejestru skarbów kultury. Dla Tajlandii i dla Kambodży posiadanie świątyni i ziemi przyległych jest sprawą symboliczną, sprawą prestiżu i honoru narodowego. Dla tych rzeczy przelewa się krew od ponad stu lat, ignoruje się interesy jednostek, a nawet całych lokalnych społeczności.
W 1904 r. Bangkok nie dopilnował swoich interesów i podpisał z Paryżem traktat graniczny, który zostawił świątynię w jurysdykcji Phnom Penh. W 1962 The International Court of Justice potwierdził ten traktat, podkreślając, że milczenie w sytuacji, gdy ktoś musi i może mówić, sprzeciwiać się, a tego nie czyni – jest oznaką zgody. (Opierając się na takiej argumentacji prawnej, Rosja zalegalizowała rozbiór Rzeczypospolitej podczas tzw. Sejmu Niemego. Moskale sterroryzowali posłów i senatorów, opornych uwięzili, a nawet zesłali na Syberię. Reszta siedziała cicho. Polska zniknęła).
Ale w sprawie świątyni była inna sytuacja. Dyplomaci Syjamu po prostu sprawę zawalili. Nie mieli Rejtana. Albo przestraszyli się i zamilkli, albo ich przekupiono, albo byli ignorantami niedoceniającymi powagi sytuacji lub przegapili moment, gdy można było protestować i podpisali traktat. A ich spadkobiercy w dzisiejszej Tajlandii sprzeciwiają się wynikowi negocjacji sprzed ponad stu lat. Podkreślają, że sędziowie w 1962 r. ulegli perswazji USA. Amerykański uczestnik procesu oparł się na francuskiej mapie, według której Phrea Vihear znajduje się w Kambodży. Ale mapa powstała w czasach, gdy Kambodża była francuską kolonią. Specjalna komisja miernicza operująca w górach Dangrek popełniła błąd na korzyść Francji. Granicę przesunięto ze szkodą dla Syjamu – świątynia leży przecież w górach, które należą do Tajlandii. Kambodża znajduje się w dolinach poniżej. Pomiary, które stały się podstawą traktatu z 1904 r. i werdyktu sądu z 1962 r. zignorowały logikę geografii. Za pierwszym razem chodziło o interes Francji, za drugim o interes USA.
Jeśli chodzi o Amerykę, to w tym wypadku Waszyngtonowi nie chodziło o kolonializm, a o antykomunizm. Stany Zjednoczone zaangażowane były już w wojnę w Wietnamie. Istniało komunistyczne zagrożenie w regionie i Waszyngton uważał, że kluczem do stabilności jest popieranie Kambodży, która była bardziej podatna na tę zarazę niż Tajlandia. Amerykanie obawiali się, że komuniści khmerscy wykorzystają sprawę Phrea Vihear do nacjonalistycznej mobilizacji. Komuniści mieliby doskonały pretekst dla propagowania „walki narodowowyzwoleńczej z kolonializmem i imperializmem”. A tego USA chciały za wszelką cenę uniknąć. Ponadto chodziło o „przekupienie” neutralnego rządu w Phnom Penh, aby zajął bardziej antykomunistyczne stanowisko. Bangkok był wiernym sojusznikiem Waszyngtonu i prowadził jednoznacznie antykomunistyczną politykę. Nie trzeba było więc sobie go jednać. Taki już los wiernych aliantów, co też można odnieść się do Polski, szczególnie w II wojnie światowej.
Natomiast plemiona zamieszkujące góry Dangrek nie miały pojęcia, że nagle znalazły się w granicach jakiegoś państwa. Odnosi się to też do ludu Kui, który mieszkał najbliżej świątyni. Przez stulecia górale ci stawiali opór zarówno Syjamowi jak i Kambodży – i tej francuskiej, i niepodległej. Kui parali się niewolnictwem i polowaniem na słonie. Naturalnie ignorowali i ignorują wszelkie granice narodowe, bowiem uznają całe terytorium górskie za swoją domenę. Co więcej, nie identyfikują się z nacjonalizmem żadnego z rządów, chcą, aby ich zostawiono w spokoju. Na nich też praktycznie skupia się gniew rządów centralnych.
Gdy Bangkok zaognia konflikt z Phnom Penh i vice versa, to właśnie głównie Kui wylatują na minach czy giną ostrzeliwani przez wojska ochrony pogranicza obu stron. Tak się stało w lutym 2010, kiedy to 6 osób zastrzelono, a kilkadziesiąt raniono w potyczkach i zasadzkach wokół świątyni.
I tak konflikt ciągnie się od lat. Ani przemoc, ani dyplomacja nie pomagają. Ostatnie poważne negocjacje miały miejsce przy okazji uznania Phrea Vihear za skarb kultury światowej w 2008 r. Organizacje międzynarodowe podjęły się mediacji. Miano nadzieję stworzyć kondominium jurysdykcyjne nad świątynią. Ale Bangkok wycofał się, twierdząc, że Phnom Penh jest faworyzowane, bo przecież strona tajska musiałaby dać pierwszeństwo khmerskim partnerom proceduralnie i legalnie przy reprezentowaniu i zarządzaniu Phrea Vihear w kontekście międzynarodowym. A Tajlandia nie przestanie protestować aż nie odzyska świątyni.
Jaka lekcja z tego wszystkiego wynika? Po pierwsze trzeba znać swój kraj i mieć dobre mapy. Po drugie trzeba być technicznie i merytorycznie przygotowanym do obrony swoich interesów. Po trzecie trzeba zawsze i wszędzie bronić swoich racji – nawet symbolicznie w obliczu przemożonych sił – a koniecznego kompromisu nie mylić z przyzwoleniem na kapitulację i permanentne zrzeczenie się swoich praw. Po czwarte trzeba zgrać swoje wysiłki w walce o interes narodowy z koniunkturą międzynarodową. A gdy koniunktury nie ma? Trzeba uparcie pamiętać o rzeczach tymczasowo utraconych, szczególnie jeśli straciliśmy je w wyniku gwałtu możnych tego świata. W końcu należy dbać o to, aby społeczności lokalne identyfikowały się z interesami ogółu społeczeństwa, a ogół nie był obojętny na problemy lokalne, by istniała solidarność narodowa. Wtedy jest łatwiej występować wspólnie, dopominając się o swoje.

Marek Jan Chodakiewicz

 

Trzeba zawsze i wszędzie bronić swoich racji – nawet symbolicznie w obliczu przemożonych sił – a koniecznego kompromisu nie mylić z przyzwoleniem na kapitulację i permanentne zrzeczenie się swoich praw. Trzeba zgrać wysiłki w walce o interes narodowy z koniunkturą międzynarodową. A gdy koniunktury nie ma? Trzeba uparcie pamiętać o rzeczach tymczasowo utraconych, szczególnie jeśli straciliśmy je w wyniku gwałtu możnych tego świata.
 

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka