Jan Józef Szczepański
Jan Józef Szczepański
Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
1445
BLOG

Nowakowski: Nie dał im nawet pół palca

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 6

– Jan Józef Szczepański nigdy nie był w partii, nigdy nie pisał tak, jak socrealizm dyktował, nie oddawał żadnych haraczy władzy, żeby się wzmocnić. Żadnych paktów. U niego była zgodność charakteru i czynów z tym, co pisał – wspomina pisarz Marek Nowakowski w rozmowie z Krzysztofem Świątkiem.

– W jednej z naszych rozmów diagnozował Pan zjawisko rosnącego relatywizmu, wynoszenia na pomniki pozornych autorytetów, często kilkudniowych idoli kultury obrazkowej; sygnalizował, że w czasach zaniku wartości brakuje wzorów. Wspomniał Pan, że takim wzorem mógłby być pisarz Jan Józef Szczepański. Dlaczego właśnie on?

– W czasach degrengolady, ambiwalencji, pogardy dla postaw niezłomnych, jednolitych, choć nie patetycznych, on mógłby stanowić dobry przykład. Na tej pustyni oficjalnego życia, które kreuje sztuczne autorytety, idoli naszych czasów, wobec kiczu celebrytów nagle wyskakujących jak króliki z kapelusza, brakuje prawdziwych, czystych ludzi. Takim człowiekiem był Jan Józef Szczepański. Dziś to postać zapomniana. I nie chodzi o wizerunek idealny, rys hagiograficzny, ale teraz kreuje się raczej fałszywe albo negatywne wzory. Ktoś zrobił wielkie pieniądze i propaguje się go w mediach nie pytając jak doszedł do fortuny. A często zdobył ją w powiązaniu ze służbami specjalnymi. Nędznego formatu moralnego człeczyna skorzystał z komunizmu, chaosu w okresie przejścia i nagle stał się milionerem, a dziś udaje filantropa. U Szczepańskiego była zgodność charakteru i czynów z tym, co pisał. Jego proza trzymała się prawdy. Był skromnym, cichym człowiekiem, umarł zapomniany. Jako pisarz jest skąpo przypominany.

– Nigdy nie dał złamać się komunistom.


– Nie dał im nawet pół palca. Brał udział w kampanii wrześniowej, od ’40 roku walczył w partyzantce, w lesie – w związkach walki o niepodległość, w Związku Jaszczurczym, wywiadzie Narodowych Sił Zbrojnych, w AK. Po wojnie zaczął pisać, ale nigdzie nie chciano go drukować. Wieczny kandydat na pisarza. Pewnego dnia przyjechał do niego Putrament wizytując koła młodych adeptów pisarstwa. A Szczepański miał już napisanych kilka opowiadań, nie wydanych. Putrament wziął to i obiecał szybko sprawę załatwić – to nie może tak tu leżeć, trzeba wydrukować – mówił. Cenzura blokuje – wyjaśnił Szczepański. Cenzura to idioci – odparł hardo Putrament. Miesiącami nie było odpowiedzi. Wreszcie Szczepański przyjechał i dostał się na audiencję do Putramenta. Ten powiedział, że oddał wszystko do wydawnictwa Bellona, a było to wydawnictwo MON-u. Poszedł tam. A jest, odrzucone – powiedziała pani z sekretariatu pokazując na stosy maszynopisów. Szczepański wziął swój i zorientował się, że jednego opowiadania brakuje, a dotyczyło ono oddziału leśnego partyzantki wojennej – na jakiś czas jego członkowie wychodzą z lasu, więc chowają broń. Szczepański wrócił do Krakowa, a tu już czekała na niego bezpieka. I prawie przez rok miał przesłuchania. Pytano: gdzie ukryto broń, o pseudonimy itp. Jan Józef nigdy nie był w partii, nigdy nie pisał tak, jak socrealizm dyktował, nie oddawał żadnych haraczy władzy. Żadnych paktów. Kiedy wybuchła Solidarność został pierwszym prezesem prawdziwie wolnego Związku Literatów Polskich. Skromny, nie wysuwał się na pierwszy plan, nie kreował na autorytet moralny.

– Bunt wobec partii miał swoją cenę.

– Do ’54 roku był człowiekiem trzeciej kategorii. Nie mógł pracy znaleźć, łapał fuchy, tłumaczenia, był redaktorem w Państwowych Wydawnictwach Muzycznych. Na początku przytulił go „Tygodnik Powszechny”, wtedy pod auspicjami kardynała Sapiehy, który roztoczył parasol ochronny nad pismem. Na łamach tygodnika zadebiutował opowiadaniem „Buty” o dramatycznych losach żołnierzy partyzantki, którzy łapiąc przypadkowego chłopa nie wiedzieli, czy nie jest kapusiem i czy nie powinni go natychmiast zlikwidować.
Żeby mieć siłę trwania w oporze wobec komunizmu, kiedy jako pisarz nie mógł zaistnieć, stał się zapalonym taternikiem. Skończył kurs i chodził po wysokich górach, a jego towarzyszem wspinaczek był Krzysztof Tatarkiewicz, syn prof. Tatarkiewicza. Kondycja wówczas zdobyta sprawdziła się w czasach po powstaniu „S”. Był na zjeździe Pen Clubu w Sztokholmie. Uczestnicy spotkania poszli na fiordy i tam ktoś zaczął się topić. Wszyscy bezradni, tylko Jan Józef zrzucił marynarkę – będąc już po pięćdziesiątce – rzucił się do wody i wyratował tonącego. Prasa szwedzka zachwycała się kondycją prezesa polskiego związku literatów.

– Przez lata przyjaźnił się Pan z nim.

– Odwiedzałem go w górskim domku w Kasince Małej, gdzie stworzył sobie azyl. Razem wspinaliśmy się na okoliczne góry, np. na Kiczorę. Czasem przypominam go sobie. Gdzieś idę i nagle widzę jego twarz. Bo Jan Józef miał twarz charakterystyczną – mocne szczęki, a zarazem łagodne oczy, powiedziałbym oczy setera. Był niewysoki, ale barczysty, o silnej szyi. Jeden z moich bliskich, nieżyjących przyjaciół Leszek Płażewski mówi kiedyś: „Jak patrzę z tyłu na Jana Józefa myślę sobie, że w ekstremalnej sytuacji, postawiony wobec ostatecznego wyboru, zmuszony do odwołania czegoś, w co wierzył, nawet mając łeb na pieńku, powiedziałby krótko „nie” i topór kata na tę szyję by spadł”.

– Doświadczenia żołnierskie znalazły swój wyraz w powieści „Polska jesień”, gdzie obnażył nieprzygotowanie Polski do wojny. „Oglądaliśmy wspaniałą, pokojową fasadę państwa, taką samą jak ekran odpustowego fotografa. Dziś następuje proces dziejowy bez opakowania gazetowych frazesów” – mówi jeden z powieściowych oficerów.

– Nie można powiedzieć, że wtedy państwo było absolutnie nieprzygotowane. Zawiódł układ sojuszy z Francją i Anglią. Niewiara w sens oporu spotęgowała się wobec siły wyższej, czyli napaści Sowietów 17 września.

– Szczepański wydaje się jednak bezlitosny. Opisuje przejazd ciężarówek, ciągników na gąsienicach, ciężkich dział i reakcję jednego z poruczników: „To tak, jak się ma jeden dobry nóż w całej torbie szmelcu. Nie wiadomo, kiedy go użyć. Cała armia powinna tak wyglądać”. A nie wyglądała.

– Rzeczywiście, armia była nienowoczesna, w porównaniu do doskonale wyposażonej armii niemieckiej. Ale także Francuzi nie byli przygotowani, nie dysponowali bronią pancerną. Głosem wołającego na puszczy był de Gaulle, który mówił o konieczności wyposażenia armii w szybkie jednostki czołgów i wozów opancerzonych. Totalnie zaskoczona wojną Anglia zwlekała z jej rozpoczęciem. Armia polska mogła wydawać się anachroniczna w stosunku do nowoczesnych korpusów pancernych, szybko przemieszczających się i logistycznie świetnie zorganizowanych wojsk Guderiana czy Mansteina.
Ale najważniejszym tonem tej książki jest czystość młodych ludzi, którzy mimo poczucia, że są słabsi, że nawała niemiecka jest potężniejsza, ze wszystkich stron ich atakuje i gromi, walczyli do końca. Jednym z nich był Szczepański, rocznik 1919. Pisarz, a zarazem młody żołnierz. Wyszkolony, bo przed wojną skończył podchorążówkę. Oni walczyli z poświęceniem. Ale ta armia nie miała szans, nawet przy Bóg wie jakim logistycznym przygotowaniu, trwając przecież w samotnej walce!

– Żołnierze u Szczepańskiego są rozgoryczeni. Widzą porzucone rządowe limuzyny. Jeden z poruczników stwierdza: „Popękają wszystkie wyglansowane obicia, pójdą w strzępy jak skóra tych kanap w porzuconych ministerialnych limuzynach. Będzie można zobaczyć wszystko, co jest w środku – zardzewiałe sprężyny, brudne kłaki, które wiatr rozwłóczy jak zechce”.

– To apokaliptyczny obraz rozbitego państwa, pokonanego przez potęgę. Żołnierskie refleksje bywają nieraz strasznie pesymistyczne w konfrontacji z takimi obrazami. Rodzi się pesymizm i wściekłość, że dowódcy uciekają, a oni krwawią pozostawieni samopas.

– Porzucone limuzyny z rozbebeszonymi siedzeniami jako metaforyczny obraz rozbitego państwa nasuwają skojarzenie z niedawnym porównaniem prof. Krasnodębskiego współczesnej Polski do tupolewa...

– Tak jak w ’39 roku istniało przekonanie o sile państwa, tak podobnie było do katastrofy smoleńskiej, która obnażyła jego słabość. „Polska jesień” to wierna próba zarejestrowania myśli młodych żołnierzy skazanych na klęskę. Oni sobie takiej wojny nie wyobrażali. Żyli w duchu mocarstwowej propagandy, która próbowała podnosić na duchu. Potem stawiali pytania o postawę najwyższych dowódców: dlaczego uciekli? Czy Rydz-Śmigły nie powinien pozostać w Polsce? Ale na te pytania nie można odpowiadać jednoznacznie. Bo Rydz-Śmigły mógł myśleć o stworzeniu ruchu oporu np. w zaprzyjaźnionej Rumunii. Młodzi wierzyli w niepodległość, chcieli jej strzec jak źrenicy oka. Do tego pokolenia należał Jan Józef Szczepański. Stąd krytyka przedwojennego systemu, słowa o nieprzygotowaniu armii. Jednak po zaborze przez Sowietów wschodniej Polski żadna strategia, żaden geniusz i nawet najlepsze przygotowanie militarne armii polskiej by nie pomogły. Młodzi ludzie na wojnie mogą być wściekli na dowódców, mieć pretensje, bo nie wiedzą gdzie iść, są w straszliwym kotle. W głowach rodzą się wtedy przeraźliwe myśli. W takich momentach mogą pluć na dowódców, na słabe państwo, tradycję niepodległościową, która okazała się jak bańka mydlana. „Polska jesień” jest uczciwym opisem tych wątpliwości, myśli, goryczy młodych ludzi. Walczących ciągle w odwrocie, w chaosie, permanentnie głodnych. Fakt, że tej książki nie chciano wydać przez wiele lat to najlepszy dowód, że zapis Szczepańskiego jest uczciwy. Opublikowano ją dopiero w roku ’55, w okresie pewnego rozluźnienia przedpaździernikowego. Przypomnijmy zresztą powieści, które pisano o ’39 roku pod batutą komunistyczną, choćby „Wrzesień” Putramenta – totalny fałsz i zohydzanie Polski międzywojennej. Inne były podobne.

– W „Polskiej jesieni” pobrzmiewa przedwojenne przekonanie wielu o nienaruszalności polskich granic. Dzisiaj też wydaje nam się, że mamy wolność i ona będzie po wsze czasy.

– To złudne przekonanie. Ta pewność może się nagle rozsypać jak domek z kart. Wydawało się, że wojna klasyczna przeszła do historii. A co widzieliśmy w Gruzji? A wieloletnia, straszliwa jatka w Czeczenii? To wojna partyzancka, którą mocarstwo wyniszcza niewielki kraik.

– Szczepański był człowiekiem zasad. Przez jedno z opowiadań poróżnił się z Miłoszem.

– Po powstaniu warszawskim Szczepański przyszedł z oddziału partyzanckiego, z lasu, do dworu ziemiańskiego należącego do rodziców późniejszej żony Jerzego Turowicza, spędzać Boże Narodzenie Znaleźli się tam uchodźcy z Warszawy m.in. Czesław Miłosz – jeden z prototypów bohatera opowiadania. Miłosz krytykował wszelką walkę jako beznadziejną, nie dającą żadnego skutku, obnosił się z wolnością poety, który nie chce ulegać zbiorowym uniesieniom, patrzy na nie sceptycznie, widzi ich bezsens, daremność. Szczepański pogardzał jego postawą. Bohatera o takich przekonaniach ukazał w opowiadaniu, które dotknęło Miłosza. Przeprosili się dopiero jak  przyjechał do Polski po latach.

– W prozie Szczepańskiego obecny jest nurt egzystencjalny.

– Swoje credo moralne zawarł w zbiorze esejów „Przed nieznanym trybunałem”. On był z pokolenia, które kochało literaturę Conrada, wybory moralne, pytało o uczciwość, odpowiedzialność. Eseje poświęcił ludziom, którzy olśnili go siłą moralną, np. ojcu Kolbe. Choć sam Szczepański był agnostykiem, pozbawionym daru wiary. Jako pisarz nie tworzył jednak czegokolwiek, co nie byłoby przeżyte przez niego jako prawda. Warto przeczytać jego wydany niedawno przez rodzinę „Dziennik 1945–56”.

Zobacz galerię zdjęć:

Marek Nowakowski
fot. T. Gutry
Marek Nowakowski
fot. T. Gutry

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka