Wyjątkowy jubileusz wyjątkowej redakcji – tak można podsumować sesję naukową poświęconą „Tygodnikowi Solidarność”. Historycy, a także dawni i obecni dziennikarze „TS”, próbowali odpowiedzieć na pytanie, z czego wynika fenomen pisma.
Tytuł pisany solidarycą, wielka, gazetowa płachta i pół miliona nakładu – tak wyglądał pierwszy numer „Tygodnika Solidarność”. Jak przypomniał prof. Andrzej Friszke – niegdyś publicysta „TS”, współprowadzący pierwszą część sesji zorganizowanej przez Instytut Pamięci Narodowej, Stowarzyszenie Wolnego Słowa i Stowarzyszenie Pokolenie i naszą redakcję – powstanie pisma przed 30 laty było konsekwencją zawarcia Porozumień Sierpniowych. Solidarność nie dostała dostępu do radia ani telewizji, tylko tygodnik, dlatego w czasach karnawału wyrywano go sobie z rąk. „TS” – jak zwracał uwagę Kazimierz
Wóycicki – jedyne wówczas prawdziwe pismo, kształtował dyskurs społeczny, torował go. Ważne teksty pisała tam spora grupa publicystów i działaczy opozycji demokratycznej.
– Nie do przecenienia jest rola tygodnika w wypełnianiu białych plam w historii Polski – podkreślał prof. Friszke. – Była to pierwsza próba opisu systemu i jego przeszłości. Tygodnik przywracał pamięć o grudniu 1970 r., o niekomunistycznej tradycji demokratycznej, rehabilitował działaczy antykomunistycznych. To w „TS” Krystyna Kersten napisała, jak naprawdę wyglądało powstanie PKWN.
Nieocenioną rolę w opisie rzeczywistości odgrywał dział listów. – Porządkował zainteresowania czytelników. Dział listów był jedyną częścią redakcji ewakuowaną w grudniu 1981 r. Nie wpadł, ale nie dotrwał do naszych czasów. Zagrożone wpadką materiały zostały zniszczone – mówił prof. Friszke.
Bez pudrowania
Po wprowadzeniu stanu wojennego nie reaktywowano pisma w podziemiu: niebezpieczeństwo dekonspiracji było zbyt duże – zwrócił uwagę historyk dr Grzegorz Majchrzak. Natomiast jego pracownicy tworzyli istotną część podziemia wydawniczego. – Współtworzyli „Tygodnik Wojenny”, „Samorządną Rzeczpospolitą”, „21”, potem także „PWA” – przypomniał historyk. „TS” był dla nich szkołą pisania i myślenia. To także oni reaktywowali w 1989 r. pismo.
Jak przyznała się jedna z prelegentek, Jolanta Strzelecka, w 1981 r. szefowa działu prawnego, dziś nie czyta gazet.
– Chciałabym czytać takie artykuły, jakie ukazywały się w „TS” w 1981 r. – podkreśliła. – Wtedy odbywała się prawdziwa debata. Dyskutowano o sądownictwie bez pudrowania. Wtedy była prawdziwa wolność słowa. Dziś, kiedy sąd skazuje Krzysztofa Wyszkowskiego za obrazę Lecha Wałęsy, jej brakuje – dodała. Jakby na potwierdzenie tych słów, po chwili odebrał jej głos prof. Friszke, tłumacząc, że dyskusja miała dotyczyć… historii pisma, a nie bieżących wydarzeń. Sala opowiedziała się jednak po stronie Strzeleckiej.
Kiedy historyk prof. Antoni Dudek i były wicenaczelny „TS”, a dziś szef KRRiTV Jan Dworak wyznali, że przestali czytać pismo na początku lat 90., natychmiast zareagowała dr Barbara Fedyszak-Radziejowska. – Ja właśnie wtedy zaczęłam czytać „Tygodnik Solidarność”, znajdując w piśmie artykuły odzwierciedlające prawdę o transformacji ustrojowej – podkreśliła.
W środku wojny
„Tygodnik Solidarność” pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego na początku lat 90. trafił w sam środek „wojny na górze”. Nowy naczelny, co podkreślał jego ówczesny zastępca Józef Orzeł, sam był jej stroną, tworzył Porozumienie Centrum. Walczył – jak zwrócił uwagę Antoni Dudek – o nowy kształt polskiej sceny politycznej. Miało to swoje konsekwencje: odeszła część zespołu, kojarzona z Mazowieckim. Tygodnik nie krył, po której stronie stoi.
– Tworzono demokrację i ujawniły się głębokie podziały – mówił Jan Dworak. Redakcja, z czasem, jak wskazywał prof. Dudek, stała się niemal komitetem założycielskim nowej partii.
Na łamach „TS” prezentowano nową wizję państwa, całkowicie odmienną od głoszonej przez zwolenników Tadeusza Mazowieckiego i „Gazetę Wyborczą”. – Spór zapoczątkowany wojną na górze dotyczył rzeczy istotnych i on trwa do dzisiaj – zwracał uwagę Józef Orzeł. – Tygodnik domagał się innej drogi reform niż ta, którą szedł rząd Mazowieckiego, choćby promując powszechne uwłaszczenie. Ono nie byłoby do końca sprawiedliwe, ale umożliwiło powstanie klasy średniej. Trzeba mieć własność, by budować normalne społeczeństwo, to była idea tygodnika – przypomniał.
Jego zdaniem wojna na górze spowodowała spadek nakładu pisma.
– Czytelnicy nie chcieli takiej dawki napięcia – przyznał Józef Orzeł.
Odchodząc z redakcji do działalności politycznej, Jarosław Kaczyński zabrał ze sobą część zespołu. – To, że na bazie „TS” Jarosław Kaczyński budował PC, było dla pisma zabójcze. Zaczęto utożsamiać nas z tą partią – mówił Andrzej Gelberg, który po Kaczyńskim został naczelnym tygodnika. Przeprowadził w piśmie, jak podkreślił, zmianę pokoleniową. Za jego kadencji zaczynało wielu znanych dziś dziennikarzy. Powstało też wokół tygodnika środowisko. Ówczesny zastępca Gelberga, Jan Strękowski, przypomniał jednak, że nie było tak różowo, bo „TS” wciąż tracił czytelników, a powodem tego stanu rzeczy było teraz jednoznaczne poparcie pisma i całej „S” dla AWS.
– Tygodnik tracił, tak jak traciła „S”, trzymając parasol nad rządem – podkreślił Strękowski.
– Solidarność rozwijała parasol, ale nie zawsze patrzono, co pod tym parasolem się dzieje – dodał Mieczysław Gil, znany działacz Solidarności z Nowej Huty, a dziś felietonista Tysola.
Jacek Rybicki, były sekretarz KK „S”, prowadzący ostatnią część sesji, uważa, że i związek, i „TS” po klęsce AWS znalazły się w bardzo trudnej sytuacji.
– Solidarność, która uczestniczyła bezpośrednio w polityce, a także tygodnik stały się wrogami dla postkomunistów i pism z ich orbity. Po wycofaniu się związku z polityki, „TS” stał się sierotą w debacie publicznej, znalazł się w czarnej dziurze – mówił Rybicki. – Nałożyło się na to inne zjawisko: część elit przestała interesować się sprawami społecznymi i gospodarczymi. Bawi ich tylko czysta polityka. To także odpowiedź na pytanie, dlaczego zmieniła się rola tygodnika w oczach elit. „Tysol” zaczął ponownie przypominać o nierozwiązanych problemach transformacji, pisać o tym, co ludzi boli.
Wszystko przed nami
W 2002 roku nowym naczelnym został Jerzy Kłosiński. Nie miał lekko.
– Próbowaliśmy tę czarną dziurę wypełnić. Spadek czytelnictwa był faktem, ale pojawiły się też problemy społeczne, do których nie można było odwracać się plecami. Upadała np. stocznia szczecińska, nastąpił skokowy wzrost bezrobocia – do 18 proc., rosło rozwarstwienie społeczne – przypomniał Jerzy Kłosiński. – Tygodnikowi zależało na pokazaniu tych problemów i zainteresowaniu nimi elit.
Stąd także próba zmiany charakteru pisma na magazyn związkowy, który nie wykluczał dyskusji społecznej i politycznej. Na jego łamach pojawiali się publicyści i politycy szeroko rozumianej wtedy prawicy, od Lecha Kaczyńskiego (był częstym gościem) po Stefana Niesiołowskiego i Cezarego Michalskiego.
– Po 30 latach „Tygodnik Solidarność” nadal jest wydawany. W polskich warunkach to fenomen – zaakcentował Jerzy Kłosiński. Podkreślił, że tygodnik czytają nie tylko ludzie związani z Solidarnością. – On jest potrzebny także dlatego, że w 2011 roku problemy społeczne nie znikają, a narastają. I tygodnik chce je nagłaśniać, uczestnicząc w debacie publicznej. Jesteśmy gazetą związkową, ale kontynuujemy tradycję pisma opiniotwórczego – podkreślił.
Wieloletni publicysta tygodnika Bernard Margueritte podsumował debatę krótko: – I Solidarność, i „Tygodnik Solidarność” są nie za nami, lecz dopiero przed nami.
Wojciech Dudkiewicz
Inne tematy w dziale Kultura