Po utopii marksistowskiej Polsce grozi utopia neoliberalna. W liberalnym świecie, w którym znalazł się nasz kraj, zegary nie biją miarowo, wahadła wychylają się równie niebezpiecznie jak w bloku sowieckim w latach 80. Różnica polega na tym, że marksiści głosili nienawiść do kapitału a neoliberałowie mają doń stosunek bałwochwalczy.
Dawno temu wybitny ekonomista amerykański ostrzegał świat, że pieniądz papierowy jest wart tyle, ile papier użyty do jego wydrukowania. Tej prowokującej wypowiedzi Johna Galbraitha nadal nie rozumie większość ekonomistów kreujących obecnie światową politykę gospodarczą wedle zasady – pieniądz robi pieniądz. To rzeczywiście proste; wystarczy dokonać fuzji dwóch spółek giełdowych albo wrogiego przejęcia jednej spółki przez drugą, aby łączna ich wartość wzrosła o 30 proc. Wys
tarczyło też kupować greckie obligacje, aby szybko zbić fortunę. „Wyprodukowane” na wiele sprytnych sposobów góry pieniędzy na kuli ziemskiej tylko teoretycznie mają swoją wartość. Gdyby wszyscy ciułacze i kapitaliści wybrali się z nimi na zakupy, wykupiliby wszystko, łącznie z octem w sklepach, i to nie tylko na Ziemi, ale w całym układzie słonecznym. I jeszcze owym „inwestorom” pozostałyby pełne walizki bezwartościowych pieniędzy. Większość ludzi tym się nie przejmuje i chce żyć z pracy, która powinna zapewnić im utrzymanie, dawać radość i satysfakcję.
Dlaczego z pracy, a nie z renty od kapitału
Praca to najwyższe dobro ludzkiego życia. Radości z dobrze wykonanej pracy nie da się z niczym porównać. Jakże często tuż po wojnie widziałem taką radość w oczach ludzi odbudowujących Warszawę, później u pasjonatów badań naukowych i lekarzy z powołania, a jako młody inżynier – u robotników. Zwłaszcza ci ostatni zasługiwali na szacunek; zarabiali niewiele i byli na końcu w kolejkach po towary rynkowe, a mieli tyle zapału do pracy i poczucie dumy z dobrze wykonywanej roboty. Warto pamiętać, że w początkach PRL dla milionów ludzi uczciwie pracujących fizycznie lub umysłowo liczyły się nie tylko zarobki. Często ważniejsza była satysfakcja zawodowa. Niestety, z biegiem lat było o nią coraz trudniej, a związywanie końca z końcem stawało się zadaniem wręcz karkołomnym. Równocześnie mnożyły się synekury dla swoich, rosło pasożytnictwo, coraz więcej w zakładach pracy było roboty bez sensu.
Jak to się stało, że PZPR, niby głosząca etos pracy, stała się tak antyrobotnicza a ludziom pracę zohydziła? Dlaczego w neoliberalnej III RP jest podobnie? Ano dlatego, że wówczas i teraz elity polityki i biznesu (czerwona burżuazja też prowadziła rozliczne interesy) żywią ledwie skrywaną pogardę dla uczciwej pracy. Natomiast w sprawach korzystnego dla siebie podziału dochodu narodowego tamte i obecne elity są zjednoczone jak elity PZPR.
Zjednoczeni w III RP „udacznicy” mają dla niezadowolonych to samo wyjaśnienie co w PRL-u; „Biednyś, boś głupi, a głupiś, boś biedny”. Takie credo pozwala nie tylko wielkiemu burżujowi poczuć się inteligentem. Na tej zasadzie w II RP też nie było burżuazji (choć w całej Europie było jej pełno), lecz inteligencja. Stefan Kisielewski chyba wątpił w inteligencję tej tak licznej u nas inteligencji. Pewnie dlatego drobną i średnią burżuazję nazywał mieszczaństwem. Brzmi lepiej, ale to kolejne nieporozumienie; nie można nuworyszów pragnących żyć z renty od zgromadzonego kapitału zaliczać do pracowitego mieszczaństwa. Niestety, ta mistyfikacja nadal istnieje i pomaga bogatym burżujom bogacić się łatwiej, podczas gdy ludzie pracy i bezrobotni ubożeją bardziej. Tak jest nie tylko w Polsce, ale i w całym bogatym „wolnym” świecie. Kuriozalne jest natomiast, że polaryzacja bogactwa i biedy w Polsce postępuje szybciej niż na Zachodzie.
Glitzkrieg
O polskich nowobogackich lepiej nie pisać, aby nie trafić przed oblicze sądu. Ale pisze o nich zagraniczna prasa. Ot choćby przed rokiem w artykule „Glitzkrieg”, tygodnik „The Economist” szydził z ostentacyjnego przepychu, braku gustu i umiaru naszych błyskawicznie wzbogaconych elit. Jakie jeszcze luksusy sobie zafundują – ironicznie pytał autor – wielkie jachty na Wiśle? Wielkonakładowa prasa w Polsce, która po „Trybunie Ludu” przejęła zadanie indoktrynacji społeczeństwa i która skwapliwie cytuje pochwały tego prestiżowego pisma dla rządu Tuska – o tym artykule nie wspomniała. Łatwo to zrozumieć w sytuacji, kiedy naszą „polityką gospodarczą” w kraju i w UE kierują ojcowie założyciele Kongresu Liberalno-Demokratycznego; Tusk, Lewandowski i Bielecki, a media zajęte są liczeniem zysków z reklam zlecanych przez oligarchów. Aby nie było nieporozumień; wśród ludzi zamożnych i bardzo bogatych nie brakuje osób pracowitych i zdolnych, którym dopisało szczęście i którzy nie mają nic do ukrycia. Najwięksi bogacze a równocześnie utalentowani pasjonaci twórczej pracy dali światu bardzo wiele; John Ford samochody, Bill Gates komputery. W Polsce też mamy dobre wzory. Ale bogaty bogatemu nierówny; myślący bogacz rozumie rzeczywistość społeczno-gospodarczą w której żyje, a burżuj (zarówno mały jak i duży) żyje nienawiścią do bogatszego i do „nieudaczników” stanowiących zagrożenie dla jego koryta.
Trzeba mieć świadomość, że przejęcie władzy w III RP przez jakąkolwiek opozycję niewiele zmieni i nie poprawi sytuacji uczciwie pracujących. Wszystkie kolejne rządy tkwią bowiem w neoliberalnej rzeczywistości dryfującej w kierunku utopii.
Bolszewizm i neoliberalizm, czyli dwa w jednym
W 1945 roku jako uczeń pierwszej klasy wysłuchałem pogadanki o tym, że w Polsce wnet zapanuje komunizm, w którym pieniędzy nie będzie. Rządzić mieli robotnicy, chłopi i inteligencja pracująca a wszyscy mieli zrozumieć, że pracują dla siebie. Dzięki temu – jak obiecywał przedstawiciel władzy ludowej – wydajność pracy będzie wielka a towarów będzie w bród; będą leżały w magazynach, do których każdy będzie mógł wejść, wybrać sobie to, czego potrzebuje, przymierzyć i wziąć. Nikt przecież nie będzie brał za dużo, bo nie będzie pieniędzy i nie będzie można sprzedać. Tymczasem po czterdziestu latach pieniędzy było u nas w bród a towarów jak na lekarstwo. Spełniło się tylko to, że zatrudnieni byli wszyscy, choć mnóstwo ludzi nic „w pracy” nie robiło albo pozorowało pracę, tak jak teraz czyni to monstrualnie rozbudowana administracja i liczni politycy.
Neoliberalna propaganda jest tylko trochę bardziej inteligentna. Jak będziemy oszczędzać i „mądrze” inwestować, to będziemy bogaci. Firmy i ludzie inwestują więc w akcje, w obligacje, w waluty, w instrumenty pochodne, kupują i sprzedają wierzytelności, nieruchomości, papiery wartościowe itp. Idziemy zatem w kierunku zbijania kapitału, który pozwoli nam żyć z procentów, a nie z pracy. Czy to może dawać ludziom szczęście i radość? A co będzie, jeśli wszystkim uda się zebrać wymagany kapitał i nikt pracować nie zechce? Bez obaw, utopia objawi się inaczej. W neoliberalnym tunelu już to widać; miliony milionerów śpiących na górach pieniędzy w rajach podatkowych i miliardy ludzi bez pieniędzy w państwach, które zbankrutowały.
Sprytny neoliberalizm jeszcze walczy; magazynuje kapitały na giełdach i w instytucja
ch finansowych a spekulantom i hazardzistom daje liczne okazje pogrania na pieniądze korzystniej niż w kasynach. Rozwija inżynierię finansową obracania pieniędzmi i cudownego mnożenia kapitałów. Cóż z tego? Gdzie te kapitały będzie mnożna zainwestować, komu będzie można wcisnąć pożyczkę, kiedy ludzie utracą wszelką zdolność kredytową a państwa będą miały rating śmieciowy?
Solidarność unijnych elit
Świat mógłby uniknąć kataklizmów, gdyby nie zakłamanie i pazerność elit. Unijna „pomoc” dla Grecji jest tego dobrym przykładem.
Od początku kryzysu w strefie euro wiadomo było, że najlepszym ratunkiem jest szybka restrukturyzacja greckiego zadłużenia. Oznacza to niestety, że inwestor, który kupił greckie obligacje za np. 8 milionów euro, które teraz mają wartość (dzięki lichwiarskiemu oprocentowaniu) 10 milionów, otrzymałby „tylko” 9,5 miliona albo „zaledwie” 9 milionów. Bankierzy i politycy UE (którzy poprzez prywatne fundusze inwestycyjne ulokowali swoje kapitały w greckich obligacjach) nie chcą jednak z tego żerowania na Grekach stracić nawet centa. Dlatego tak solidarnie deklarują kolejne transze pomocy dla Grecji, na które składają się poszczególne państwa, czyli zwykli obywatele zjednoczonej (!?) Europy. No cóż, solidarność burżuazyjnych elit w takich sytuacjach budzi się natychmiast.
Od czasów Balzaka wiele zmieniło się w Europie; jego bohaterowie na dnie duszy mieli tylko pięciofrankowe monety i wstydzili się swojej żądzy pieniądza. Współcześni burżuje natomiast noszą w zębach banknoty po 500 euro służące im do zapalania cygar. Jednak i wówczas i teraz owe elity trzymają się z daleka od wszelkiej pożytecznej społecznie pracy. Są „twórcami” podobnymi do ludzi show biznesu i reklam, lecz prościej zmierzają do celu; nie kreują celebrytów, ale tworzą produkt finalny – pieniądze.
Jan K. Kruk
Lubisz to? facebook.com/TygodnikSolidarnosc
Inne tematy w dziale Gospodarka