Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
167
BLOG

Branach: Solidarność do bicia

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 1

W sierpniu 1980 roku zdarzył się w Polsce cud. Rządzący komuniści nie wysłali czołgów i nie pozabijali strajkujących robotników. Podpisali ugodę, która przeszła do historii jako Porozumienia Sierpniowe.

Nacechowane realizmem inteligenckie myślenie o polityce, charakterystyczne dla ówczesnej kanapowej opozycji zdominowanej przez tzw. rewizjonistów partyjnych, preferowało postawy konformistyczne. Nie chciejmy zbyt wiele, bo władza – nawet uchodząca za łagodną, gierkowska – i tak nie pójdzie na ustępstwa, choćby dotyczące pluralizmu związkowego. Ostrożnie z żądaniami, bo przecież „oni” i tak się nie zgodzą na odstąpienie od doktryny.
Jak więc niemożliwe z początkiem Sierpnia, stało się możliwe przed końcem miesiąca? Gierek upatruje źródeł przymusowej abdykacji w spisku komilitonów. Posłużyli się policją polityczną, ale zabrakło im wyobraźni i nie przewidzieli skutków, które wykroczyły poza intencje spiskowców. Jego horyzont myślenia nie obejmował przypuszczenia, że w socjalizmie mogą nabrać dynamiki wydarzenia niezaplanowane przez partię i bezpiekę.
Priorytetem strajkujących na Wybrzeżu nie są bynajmniej roszady kadrowe w kierownictwie partii ani tym bardziej obalenie ustroju. W historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej nie postulowano likwidacji PZPR ani strzegącej interesów sitwy bezpieki. MKS nie domaga się wolnych wyborów ani budowy demokracji na wzór zachodni. Priorytetem jest wymuszenie zgody reżimu na utworzenie niezależnych od partii i samorządnych związków zawodowych.

Żądanie wykracza poza wyobraźnię nie tylko komunistów, lecz także liderów ówczesnej opozycji. W 2003 r., na konferencji Instytutu Pamięci Narodowej i Regionu Gdańskiego NSZZ Solidarność dr Łukasz Kamiński przytacza fragment wywiadu Michnika traktującego ideę niezależnych samorządnych związków zawodowych za niemożliwą w realiach Polski Ludowej, a wręcz awanturniczą. Michnik liczy na swój dar przekonywania. Planuje wyjazd do strajkujących stoczniowców, by „im (…) wytłumaczyć, że nie ma sensu upierać się przy tym postulacie. Wyjazd nie dochodzi do skutku, bo aresztowali Jacka [Kuronia], mnie i dlatego powstała Solidarność, bo prawdopodobnie wytłumaczylibyśmy im, że nie ma prawa powstać”.
Michnik jest przeświadczony o sile posiadanego daru perswazji. Nie zna jednak specyfiki strajku wielkiego zakładu pracy. W swoich reminiscencjach nie przewiduje drobiazgu. Że po pierwszej próbie wytłumaczenia stoczniowcom konieczności odstąpienia od postulatu nr 1, mogliby go odstawić za bramę.

Idee Sierpnia ’80 jednoczyły ludzi różnego pochodzenia społecznego, zawodów. Bez przymusu, ochotniczo poszli do narodowego powstania. Czy fascynacja możliwością zmiany objęła większość społeczeństwa? Nie. Sierpień ’80 nie wzbudził masowego entuzjazmu na przykład pracowników pegeerów, dziennikarzy, nauczycieli szkolnych i akademickich, kadry wojskowej, administracji państwowej.
Solidarność od zarania była ruchem niezgody na świat zastany. Widzieli w niej szansę ludzie chcący żyć w wolności i prawdzie. Inspirację czerpali z nauczania Jana Pawła II w czasie pierwszej pielgrzymki do Polski. Skalę sprzeciwu i pragnień odzwierciedla ponad 9 mln wypełnionych deklaracji związkowych oraz dziś anegdotyczny, a wówczas niecenzuralny dialog.

– W jakich polskich miastach nie powstała jeszcze Solidarność?
– W Wilnie i we Lwowie.
Solidarność to dziecko buntu przeciw demoralizacji establishmentu politycznego utożsamianego z PZPR. Ostentacyjne rozpasanie rządzących, ich arogancja i bezkarność, szokowały i doprowadzały ludzi do furii. Upadek komunizmu lub, jak kto woli, importowanej dyktatury, spowodował odrzucenie systemu przez Polaków.
Polską myśl historyczną, a więc i kształt duszy polskiej, szpecą dinozaury gloryfikujące PRL i żywiące szyderczą uciechę ze wszystkiego, co w III RP się nie udaje. Dinozaury nadal nie mogą otrząsnąć się z szoku po skandalu doktrynalnym, jakim był dla nich zwycięski bunt robotników przeciwko rządzącej partii mającej w nazwie słowo „robotnicza”. Epigoni ancien régime wypierają z pamięci pokojową rewolucję z lata 1980 roku. Biją w Solidarność bezpardonowo. To tym środowisku ukuto deprecjonujące określenie „solidaruchy”.

Polski Sierpień stał się elementem narodowej legendy. Ale środowiska opiniotwórcze, zwłaszcza niektórzy publicyści, zadają sobie wiele trudu, by przy okazji kolejnych rocznic Sierpnia zdeprecjonować Solidarność i uczynić z niej czarną legendę III Rzeczpospolitej. Inaczej mówiąc – pozbawić współczesne państwo polskie historycznych korzeni. Dinozaurom podrosły dzieci i pokaźne stado naśladowców.
Sierpień ’80 jest zwiastunem odnowy moralnej. Komuniści w szoku. Ale propaganda implantuje poczucie dyskomfortu także całkiem przyzwoitym ludziom. Nie mają na sumieniu większych grzechów. Raczej, można powiedzieć, standardowe. Serwilistyczne kłanianie się władzy. Ostrożność i skłonność do przytakiwania. Niedostatek odwagi, żeby nie powiedzieć tchórzostwo, bo brzmi gorzej. Dwulicowość, no i egoizm.

Stratedzy frontu ideologiczno-propagandowego, najlepsi specjaliści reżimu Jaruzelskiego od socjotechniki, dążą do zasiania w narodzie przeświadczenia, że Solidarność stwarza zagrożenie dla wszystkich. Judzą, że ktokolwiek i w jakiejkolwiek formie brał udział w budowaniu PRL będzie totalnie potępiony, odbierze się mu dorobek życia, dobre imię, a być może i pozbawi wolności. Wielu wpada w pułapkę syndromu niepewności jutra, osaczenia i zagubienia. Nowa władza – w na ogół wyłącznie intuicyjnym, subiektywnym pojęciu „zła” – kojarzy im się z Solidarnością, personalnie zaś z Lechem Wałęsą.
Wczorajsi funkcjonariusze aparatu władzy, parobkowie i lokaje ancien régime’u zwracają się przeciwko Solidarności. Rolę wpływowego, możnego protektora i duchowego przywódcy nieusatysfakcjonowanych i zawiedzionych pogrobowców PRL obejmuje Jerzy Urban. Wtórują mu, osobliwie od stanu wojennego, prezentujący nadzwyczaj jednorodną wizję świata tuzy propagandy PRL – Daniel Passent, Krzysztof Teodor Toeplitz, Ryszard Marek Groński i Ludwik Stomma, do których w III RP dołącza oddelegowany z „Gazety Wyborczej” samozwańczy „mędrzec nad mędrcami” – Jacek Żakowski.

Trafną analizę twórczości tego gremium, eksponowanej zwłaszcza na łamach tygodnika „Polityka”, przedstawia Bronisław Wildstein: „Po pierwsze, są moralistami... Ponieważ drogie są im wysokie ideały cnót republikańskich, nie przepuszczą żadnemu przejawowi obskurantyzmu, klerykalizmu, serwilizmu, nadużycia władzy czy korupcji. Po drugie, są (...) reprezentantami rozumu oraz zdrowego rozsądku... Jednym słowem skazują na intelektualny niebyt nie uznawane przez siebie osoby czy idee. Po trzecie, są to mandaryni intelektu: jednym zdaniem rozwiewają wszelkie mity pokutujące u nas na temat wydarzeń na świecie oraz stosunku tego świata do nas – po prostu wiedzą”.
Praktycznym wyrazem zaskakującego zwrotu, symbolicznie wiązanego z datą 4 czerwca 1989 roku, którego jądrem i siłą sprawczą jest ponownie Solidarność, są nieuniknione w nowej sytuacji błędy. Ferwor walki sprzyja popełnianiu grzechów zaniechania. Przywódcy nowych elit kojarzeni z Solidarnością, owszem, nabierają widocznego poloru, ale dotyka ich także daleko posunięta impotencja. Wyraża się brakiem umiejętności cierpliwego tłumaczenia rodakom niuansów propozycji ustrojowych opartych na programie zakorzenionym w zupełnie innej etyce. Nowi posłowie i ministrowie często używają słowa d e m o k r a c j a, ale znacznie rzadziej, a niektórzy zgoła wcale słowa w a r t o ś c i.

Wywodząca się z solidarnościowego pnia elita deklaruje nader często rodowód chrześcijański, katolicki. Nagle na mszach zajmują pierwsze ławki, pokazują się publicznie z dostojnikami kościelnymi. Nierzadko obok zasiadają niedawni zdeklarowani antyklerykałowie, generalicja, partyjni zarządcy PRL. Postępuje gorsząca kooptacja i fraternizacja nowych elit. Publiczne ostentacje nie idą jednak w parze z konsekwentnym forsowaniem i upowszechnianiem odpowiednio szeroko poglądu, że wielka zmiana w Polsce dokonuje się na fundamencie przestrzegania zasad wywodzących się przede wszystkim z Dekalogu.
Truizmem jest, że nie wszyscy ludzie oddelegowani przez Solidarność na publiczne urzędy pamiętają o nadrzędności wspomnianych zasad w stosunku do celów politycznych. Obejmujący zaszczytne, prestiżowe posady ludzie Sierpnia jakby zapomnieli, że walczyliśmy wspólnie z poprzednim systemem właśnie w imię tych wartości, sprzeciwiając się jednocześnie powszechnie niegdyś obowiązującej zasadzie, że cel uświęca środki.

Komunistyczne media podejmują po Sierpniu obrzydliwe antysolidarnościowe krucjaty. Do bicia w Solidarność używa się kalumnii, obelg i insynuacji. Podobne zjawisko, połączone z dysonansem poznawczym, spowodują nieco późniejsze bruderszafty lewicowych opozycjonistów z dawnymi prześladowcami, w tym członkami Biura Politycznego PZPR.
11 grudnia 1983 roku Michnik pisał z więzienia do szefa policji politycznej: „Jesteście mściwymi i pozbawionymi honoru świntuchami. Niech Pan przy wigilijnym stole pomyśli przez chwilę o tym, że będzie Pan rozliczony ze swych uczynków. Będzie Pan musiał odpowiedzieć za łamanie prawa. Skrzywdzeni i poniżeni wystawią Panu rachunek. To będzie groźna chwila”. Więzień stanu zapowiadał w tonie niewątpliwej inwektywy: „sami złajdaczeni, chcecie nas ściągnąć do swego poziomu. Otóż nie! Tej przyjemności wam nie dostarczę”.

Kilka lat później następuje nie pierwsza w historii swoista konwersja. Dopuszczony przez przywódców reżimu do władzy i apanaży „rewolucjonista” przepoczwarza się w zajadłego „reakcjonistę” i zmienia zdanie diametralnie. Kiszczak nie jest już pozbawionym honoru „świntuchem”. Dawny więzień stanu nie kwapi się do rozliczeń i wystawiania rachunków niegdysiejszym wrogom za łamanie prawa. Przeciwnie. Przywdziewa szaty pochlebcy, spolegliwego adwokata szefów mafii partyjnej, gnębiącej latami naród. Ma teraz nowych wrogów.
Ludzie Solidarności nie mogą uwierzyć, że człowiek, którego mieli za niezłomnego dysydenta, staje w obronie ludzi aparatu komunistycznego, a jednocześnie z zajadłą gorliwością atakuje zwolenników uczciwych rozliczeń, używając inwektyw w rodzaju „zoologiczni antykomuniści”. Podobnie czynili komuniści wobec akowców, których określali, jako „zaplutych karłów reakcji”.

Szokuje ogłoszenie Jaruzelskiego i Kiszczaka „ludźmi honoru” i obnoszenie się z bliską znajomością z Jerzym Urbanem. To na łamach kierowanego przez Michnika pisma atakowało się IPN, a wobec zwolenników lustracji używa się niewybrednych określeń. Wykluczona jest debata, logiczne wykazywanie błędów oponenta. Są inwektywy mające zastraszyć zwolenników zwalczanego poglądu, a przeciwnikom odebrać ludzką godność.
Z biegiem lat zestaw autorów szyderczych filipik na temat Solidarności ewoluuje. Sędziwi bojowcy frontu propagandowego PZPR pozakładali pisma, jak Urban, albo szkoły, w których kształcą i wychowują na swój wzór następców. Z tego zaciągu wywodzi się nowe pokolenie ciot rewolucji i fanatycznych partyjniaków demokracji.

Nowe zastępy propagandowych zagończyków nie mają trudności z powtórzeniem każdej lewackiej bredni. Zieją jadem na wartości dla Polaków święte. W stałej gotowości do deprecjonowania słów: Bóg, ojczyzna, patriotyzm, Kościół, Solidarność.

Zbigniew Branach

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka