Im bliżej będzie do końca kampanii wyborczej, tym niżej politycy wszystkich partii pochylać się będą nad ludzką biedą i obiecywać wyborcom powszechny dobrobyt. Już teraz trzeba ich pytać, jak to zrobią.
Dobrobyt dla wszystkich łatwo można wprowadzić w krajach o wielkich zasobach bogactw naturalnych i małej liczbie ludności. Ale udało się to tylko tam, gdzie dyktatorzy mieli trochę przyzwoitości i dzielili się dochodem narodowym nie tylko z pałacową kamarylą, ale z całym narodem. Niestety, dyktatorzy i politycy na ogół oszukują biednych, a w Polsce nawet sobie z nich żartują, np. rzucając hasło „bogactwo dla wszystkich”.
Znacznie trudniej jest wprowadzić powszechny dobrobyt w państwach takich jak nasze; dużych, gęsto zaludnionych, w których zasoby bogactw naturalnych są skromne a na dochód narodowy musi zapracować ogół obywateli. Jednak w latach 60. w kilku państwach zachodniej Europy to się udało. Co ciekawe, bez znaczeni
a było to, czy rządziła prawica czy lewica. (np. w RFN chadecja, w Szwecji socjaliści). Po prostu tam władzę sprawowali wtedy politycy, którzy mieli poczucie przyzwoitości.
Przypomnijmy sobie powojenną historię Niemiec Zachodnich. To nie amerykańska pomoc w ramach planu Marshalla wywołała cud gospodarczy w RFN. Dużo ważniejszym czynnikiem była szybka integracja Niemców upokorzonych w wyniku klęski III Rzeszy, dzielących powojenną biedę. Świadomość wspólnego losu i pragnienie wydźwignięcia się z upadku połączyły obywateli RFN. W ten sposób odrodziła się wśród nich solidarność narodowa i społeczna – i jest ciągle żywa. W Polsce natomiast jest jak słomiany ogień.
Biedni, ale solidarni Niemcy mieli też wiele szczęścia. W 1954 roku reprezentacja RFN nieoczekiwanie została mistrzem świata w piłce nożnej. O Niemcach zrobiło się głośno w świecie. Zachodni Niemcy poczuli się dumni i zintegrowani. No i rychło zamiast dzielenia biedy mieli problem z dzieleniem bogactwa. Być może nie poradziliby sobie bez Adenauera i Erharda. Kanclerz Adenauer był wybitnym mężem stanu i zdawał sobie sprawę że RFN musi rywalizować z NRD nie tylko w ilości i jakości wytwarzanych dóbr, ale przede wszystkim w bardziej sprawiedliwym ich podziale. Dlatego politykę gospodarczo-społeczną RFN oparto na zasadach ordoliberalizmu, którego wybitnym teoretykiem i praktykiem był Ludwig Erhard (w latach 1949–1963 minister gospodarki RFN).
Liberalizm niejedno ma imię
Niemiecki ordoliberalizm to nawiązująca do społecznej nauki kościoła modyfikacja liberalizmu, którego podstawy sformułował Adam Smith. Panujący obecnie na świecie neoliberalizm to także modyfikacja klasycznego liberalizmu gospodarczego, ale krańcowo odmienna. Ordoliberałowie dopuszczają interwencjonizm w gospodarce, dostrzegają rolę obyczaju, tradycji, więzi społecznych i systemów wartości. Neoliberałowie wprost przeciwnie; ignorują aspekty moralne, obyczajowe, uwarunkowania historyczne i całkowicie odrzucają interwencjonizm państwowy. Warto wspomnieć, że Tusk, Lewandowski i Bielecki na początku lat 90. byli zwolennikami ordoliberalizmu w polityce gospodarczo-społecznej III RP, ale szybko przeobrazili się w zagorzałych neoliberałów.
Socjalizm skandynawski, czyli nierówno, ale uczciwie
Neoliberałów bardzo denerwują głosy na temat wykorzystania w III RP wzorów skandynawskich z lat 60/70. Dla nich każdy socjalizm to marksizm, populizm itp. Tacy niedouczeni czy tacy zakłamani? Raczej to drugie. Dla oligarchii finansowej i większości polityków socjalizm skandynawski – bez korupcji, nepotyzmu, w którym płaciliby wysokie podatki – byłby horrorem. Średnia i mała burżuazja jest natomiast niedouczona i wszelkich „wywrotowych” poglądów boi się panicznie.
Polacy, którym zdarzyło się odwiedzić RFN i Szwecję w latach 60., nie mogli tam zobaczyć biedy. Najskromniej żyło się uciekinierom zza żelaznej kurtyny. Zarobkowi emigranci z Turcji szybko osiągali przyzwoity poziom stabilizacji w NRF. Ze Szwecji natomiast emigrowali obywatele o wysokich dochodach. Byli to z reguły słynni sportowcy i artyści, którzy nie chcieli płacić podatków większych niż obowiązywały w krajach, w których swoje dochody uzyskiwali. Przedsiębiorcy, przemysłowcy ani myśleli uciekać chociaż płacili b. wysokie podatki (nawet 80 proc. dochodu) bo poza krajem, bez wysokokwalifikowanej siły roboczej, dochodów w ogóle by nie mieli. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na to, że nasi nowobogaccy biznesmeni od dawna straszą, że z powodu wysokich podatków wyniosą się z Polski. Jednak ani rusz od cycka ojczyzny oderwać się nie mogą. Bez krajowej infrastruktury, taniej siły roboczej i rynku zbytu nie poradziliby sobie. No i wiedzą, że podatki płaciliby większe niż w Polsce, o czym chyba nie wiedzą nasi politycy. Albo wiedzą, ale wiernie służą bogaczom.
Dlaczego podupadły państwa powszechnego dostatku
Przede wszystkim dlatego, że naśladowały państwa powszechnego niedostatku i chciały zlikwidować bezrobocie, którego w bloku sowieckim w zasadzie nie było. Bez bezrobocia na poziomie 5–7 procent nie ma mowy o konkurencji na rynku pracy. Jeśli praca jest zbyt łatwo dostępna, wydajność spada, przymus ekonomiczny nie działa. W każdym społeczeństwie jest 2–4 procent ludzi, którzy do pracy się nie garną. Kiedy państwo jest zbyt opiekuńcze, ten odsetek szybko rośnie. Ważne jest zatem, aby utrzymując bezrobocie na optymalnym poziomie (Friedman nazwał to naturalnym bezrobociem), kierować pomoc społeczną do tych, którzy naprawdę jej potrzebują. Zachodnie państwa sobie z tym nie poradziły, a w III RP to po prostu katastrofa. Mamy przecież dodatki na dzieci także dla bogaczy, dodatki pielęgnacyjne dla emerytów śpiących na pieniądzach (po ukończeniu przez emeryta 75 roku życia ZUS dolicza te dodatki automatycznie). Głupotę, niekompetencję i cwaniactwo rządzących widać jak na dłoni; z jednej strony drobne datki z budżetu dla wszystkich i bez sensu a z drugiej strony wielkie udogodnienia dla swoich. To np. wielka ulga budowlana w podatkach w latach 90. kierowana dla najbogatszych, podatek liniowy dla „przedsiębiorców” nikogo nie zatrudniających. Politycy, troszcząc się o biednych, dają bogatym. No i mają dobry argument, nadopiekuńczość państwa i nadmierny fiskalizm w krajach powszechnego dobrobytu osłabiły te państwa. Ale nam nadal do nich bardzo daleko... i podążamy w złym kierunku.
Kto tak naprawdę rządzi

Realna władza w neoliberalnej rzeczywistości należy do oligarchii finansowej, która de facto dokonuje redystrybucji dochodu narodowego i bez skrępowania wyzyskuje obywateli. Ktoś powie, że to jakieś neomarksistowskie brednie. Jaki wyzysk, jacy oligarchowie, gdzie oni są? Ano właśnie, od czterech lat w Polsce o nich nie słychać, przynajmniej w mediach, które do nich należą. Od kiedy określenie oligarcha nabrało u nas pejoratywnego znaczenia, oligarchów lepiej po nazwisku nie wymieniać i nie dociekać, jak oni robią te miliardy zysku. Na świecie jest inaczej. Padają nazwiska i omawiane są metody szybkiego pomnażania wielkich fortun. Posłużę się zatem przykładem z drugiej półkuli. Najbogatszym człowiekiem naszego globu jest Carlos Slim, który opanował rynek telekomunikacyjny Meksyku. W ciągu roku wartość jego majątku wzrosła o 20 mld dolarów. Jak się robi takie pieniądze? Ano telefony stacjonarne są w Meksyku droższe o 45 proc., a internet szerokopasmowy nawet dziesięciokrotnie droższy niż w krajach OECD (biorąc pod uwagę silę nabywczą obywateli). Kilkanaście takich oligopoli krępuje wolną konkurencję w Meksyku i spowalnia wzrost gospodarczy. Równocześnie bieda i przestępczość w tym kraju są przerażające. Czy przypadkiem partia Tuska, która nie potrzebuje pieniędzy z budżetu, aby działać, nie działa w kierunku, który wybrali zdolni biznesmeni w Meksyku? A przecież Polska to nie dziki Meksyk, przynajmniej tak się u nas kiedyś mówiło.
Jan K. Kruk
Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc
Inne tematy w dziale Polityka