To, co się działo w czasie światowego dnia protestu w Warszawie, to farsa w wykonaniu polskiej partii protestującej znanej tylko widzom kabaretów w latach PRL-u. A może to była jakaś oryginalna parada wolności?
„Dzień oburzenia” (15.10.2011) w krajach bogatego Zachodu, światowe media pozostające na usługach neoliberalnej burżuazji usiłują przedstawić jako wojnę biednych z bogatymi. Po październikowych demonstracjach komentarze w tych środkach przekazu (także polskich) były pełne dezaprobaty. Zabrzmiało to jak zapowiedź nowej rewolucji październikowej.
Można się spodziewać, że następnym razem policja tu i ówdzie dostanie instrukcje, aby interweniować ostrzej, co wywoła więcej agresywnych zachowań nastolatków. Dołączą do nich wandale i bandyci. W wielu krajach może być bardziej gorąco niż było niedawno w Wielkiej Brytanii. Rządom na całym świecie, pragnącym zachować status quo, o to właśnie chodzi. Będą mogły ogłaszać antykomunistyczne alerty albo nawet wprowadzać stany wojenne (neoliberalnego kapitalizmu będą bronić jak niepodległości, tak jak czerwoni burżuje bronili bolszewickiego socjalizmu). Z pewnością rządy uzyskają wysokie poparcie przerażonej większości.
Wojna biednych z bogatymi to nonsens. Wśród ludzi bogatych i bardzo bogatych na Zachodzie jest mnóstwo takich, którzy nie mają nic wspólnego z nadużyciami władzy ani z korupcją, w wyniku której ubożeją społeczeństw
a tych państw i powiększają się obszary nędzy. Większość bogaczy w krajach bogatych posiada majątki, na które pracowały pokolenia. Do bogatych należą też słynni sportowcy i artyści, którym korupcja ani nepotyzm pomóc w karierach nie mogły. Z drugiej strony na świecie i u nas aż roi się od cwaniaków, którzy psim swędem dorobili się fortun. Dotyczy to przede wszystkim rekinów biznesu politycznego i rynków finansowych. Problem w tym, że owi „ludzie sukcesu” stali się wzorem dla milionów, które mają niewiele albo dopiero zamierzają dokonać „wielkiego skoku”. A zatem współczesne burżujstwo to nie stan posiadania, ale stan umysłu i filozofia życiowa.
Hulaj dusza, Marksa nie ma
W latach 80. ub. wieku w „International Management” często pojawiały się dane o zarobkach kadry kierowniczej w stosunku do wynagrodzeń robotników. Jak pamiętam, początkowo ten stosunek wynosił 30:1 w Europie, a w USA 70:1. Rósł dynamicznie choć na Zachodzie panował kryzys. Neoliberałowie mieli bowiem doskonały argument; widzicie do czego doprowadziła urawniłowka? Trzeba dać bogatym więcej, aby utworzyli nowe miejsca pracy. Znacznie później, w III RP, też tak mówił neoliberalno-lewicowy (?!) premier Miller, kiedy obniżał podatki tym, którzy żadnych miejsc pracy nie tworzyli i nie tworzą. Wynika z tego, że burżuazja zachodnia i polska są podobnie cyniczne i egoistyczne.
Młodzi ludzie pewnie nie wiedzą, że w PRL-u jeszcze w latach 60. królowała urawniłowka. Robotnik bardzo często zarabiał więcej niż jego kierownik i inżynier w nadzorze produkcji. Po obaleniu Gomułki przez Gierka stosunek zarobków dyrektorów i robotników wynosił około 2:1, ale po kilku latach propagandowego dobrobytu na kredyt, ten wskaźnik znacznie podskoczył. Dla czerwonej burżuazji był on jednak o wiele za mały, bo na Zachodzie neoliberalni burżuazje wypłacali sobie nawet 1000 razy więcej niż płacili ludziom za pracę. Ale tam wciąż przeważają przedsiębiorcy dbający o rozwój firm, które odziedziczyli, podczas gdy u nas dominują nowobogaccy. W efekcie kapitalizm portfelowy (czyli nieustanny obrót akcjami na giełdzie i całodobowe spekulacje na rynku walutowym) jest w Polsce bardziej drapieżny a równocześnie niezrozumiały dla społeczeństwa.
Czy mury runą i pogrzebią stary świat?
Młodzi ludzie w Europie i w Ameryce – pełni szlachetnych ideałów i wiary w demokrację – powinni wiedzieć, że burżuazja w walce o utrwalenie swojej władzy nie cofa się przed niczym. Obok brutalnych represji stosuje broń ideologiczną. W czasach stalinowskich była to teoria o zaostrzającej się walce klasowej. W neoliberalnej rzeczywistości są to nawoływania do obrony starego, wspaniałego świata niszczonego przez wandali, bandytów i wszelkiego rodzaju roszczeniowych nieudaczników. No i straszenie ludzi; nie buntujcie się, bo będzie gorzej. Ale to już było, taką ideologiczną kampanię bezideowych burżujów znamy z lat 80. w Polsce.
Ci, którzy szczerze pragną zmieniać świat na lepszy, muszą wiedzieć, że krwawe rewolucje nie kończą się happy endem. Jedynie społeczna solidarność może wywołać pozytywny ferment konieczny do eliminowania zła. Tym razem to Zachód powinien pokazać, w jaki sposób solidarnie, pokojowo można się wyzwolić z neoliberalnej utopii. Ale czy Polaków to interesuje, czy my w ogóle chcemy coś zmienić?
A w Warszawie piknik
Podczas gdy w bogatym świecie miały miejsce masowe burzliwe demonstracje, w naszej stolicy około 200 osób pomaszerowało przeciwko „ubożeniu klasy średniej”. Czy to aby największy problem, który nas dręczy, czy nie mamy powodów, aby tak jak inni protestować przeciwko nędzy, bezrobociu i niesprawiedliwej dystrybucji dochodu narodowego?
Do wspomnianego „tłumu niezadowolonych” dołączył poseł Kalisz (niezadowolony chyba tylko z powodu fatalnego wyniku wyborczego SLD) i jakaś zadowolona z wyboru do sejmu posłanka z drużyny Palikota. Gdyby „oburzony” tłum liczył 2000 osób, to byłoby w nim 20 posłów, a gdyby zebrało się 20 tys. ludzi to zapewne połowa sejmu przykleiłaby się do tłumu.
To, co się działo w czasie światowego dnia protestu w Warszawie, to farsa w wykonaniu polskiej partii protestującej znanej tylko widzom kabaretów w latach PRL-u. A może to była jakaś oryginalna parada wolności? Z pewnością multimedia w naszym kraju dobrze zarobią na pokazywaniu i komentowaniu takich ulicznych spektakli. Słuchalność i oglądalność będzie wysoka.
Jan K. Kruk
Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc
Inne tematy w dziale Polityka