Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
1898
BLOG

Mentalność niewolników

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 9

– Polak najwyraźniej musi zostać sponiewierany jak szmata, dojść do dna i dopiero wtedy się od niego odbija. A dopóki ma co do gara włożyć, odmówi sobie np. ogrzewania i powie, że jeszcze daje radę. Jak się Polaka upodli, to może wtedy zacznie myśleć – mówi Wojciech Woźniak z Solidarności Regionu Pomorze Zachodnie w rozmowie z Krzysztofem Świątkiem.

– Na manifestacjach wołaliśmy: 9 października wrzuć Platformę do śmietnika. Polacy jednak nie wrzucili. Jak odbierasz werdykt wyborczy?

– Przede wszystkim jako porażkę PiS-u. Patrząc na swój region – szczeciński – oceniam, że politycy tej partii w ogóle się nie przyłożyli, by wybory wygrać. Grali na liderów, byle zdobyć dwa–trzy mandaty w okręgu. Nie zrobili nic, by ludzi do siebie przyciągnąć, udowodnić, że mają lepszy od Platformy program, że nie są tak straszni, jak maluje ich telewizja czy jak przedstawiono w ostatnim spocie – szarpiących się o krzyż, bijących na stadionach. Mieli atrakcyjny plakat z młodymi dziewczynami – kandydatkami do sejmu. Plakat kolorowy, o pozytywnym przesłaniu, który należało promować wśród małolatów. Może wtedy nie polecieliby głosować na Palikota, tylko na PiS. Nie pociągnęli tej akcji, zabrakło zaangażowania. Kampania PiS-u w Szczecinie była zupełnie niezauważalna. Podstawowe billboardy Jarosława Kaczyńskiego z książką i kilku liderów, do tego w miejscach niedozwolonych, co wywołało tylko negatywną reakcję w mediach, że partia mająca w nazwie prawo i sprawiedliwość łamie przepisy. Można było zrobić prawdziwą kampanię adresowaną do Polaków i wygrać te wybory. Ale przywódcy grali wyłącznie na siebie. Może też bali się przejąć władzę w trudnym momencie, gdy istnieje zagrożenie, że europejska gospodarka za chwilę się rozsypie.

– Czy, biorąc pod uwagę negatywny wizerunek PiS-u, Polacy wybrali po prostu spokój i małą stabilizację?

– Za mało w dupę dostali, żeby zrozumieć. Polak najwyraźniej musi zostać sponiewierany jak szmata, dojść do dna i dopiero wtedy się od niego odbija. A tak, dopóki ma co do gara włożyć, odmówi sobie np. ogrzewania i powie, że jeszcze daje radę. Jak się Polaka upodli do końca to może wtedy zacznie myśleć.

– Mentalność narodu niewolników?

– Dokładnie. Dlatego chwalimy wszystko w Niemczech i Anglii, tam jeździmy pracować. A przecież zarobki Polaków w tych krajach, po odliczeniu wysokich kosztów utrzymania, często nie odbiegają znacząco od pensji w Polsce. Zresztą młodzi emigranci zarobkowi jedzą to, co im przyślą rodzice z Polski. Swoje się ciężko wydaje, a rodziców – łatwo.

– Ze Szczecina jest dużo bliżej do Berlina niż do Warszawy. Dużo twoich znajomych wyjechało do Niemiec po otwarciu rynku pracy?

– Wyjeżdżali kilka lat temu, teraz nie było dużej fali emigracji. Ci, którzy chcieli znaleźć robotę za Odrą, pracują tam już od wielu lat i otwarcie rynku pracy nic w ich sytuacji nie zmieniło. Teraz praktycznie nie ma kto wyjeżdżać. Zaradni już się ustawili, nieudacznicy, którzy sądzili, że tam dają za darmo, wrócili. Część Polaków kocha ten kraj i nie wyjedzie pod żadnym pretekstem, pozostali żyją z dnia na dzień, bezmyślnie. Ludzi odrywa się od rodziny, Kościoła, nie uczy szacunku dla starszych, a wręcz przeciwnie, promuje się nienawiść. Poniewiera się wszystkie wartości i tworzy społeczeństwo głupków, którzy mają chodzić do roboty i nie podskakiwać. Żyć za minimum i podziwiać w telewizji celebrytów i tych, którzy rządzą za nasze pieniądze. Niepełnosprawni intelektualnie, którzy głosowali na Palikota, nie zdają sobie sprawy, że za tych pajaców, którzy znaleźli się w sejmie, zapłacą z własnej pensji, bo przecież posłów utrzymujemy z podatków.

– Teraz mamy akcję ośmieszania Marszu Niepodległości, określania organizatorów tej manifestacji epitetem „faszyści”.

– Ja 11 listopada jadę ze swoimi dziećmi do Warszawy. Wybieramy się wspólnie z kilkoma przyjaciółmi. Cel medialnej antykampanii wymierzonej w Marsz Niepodległości jest czytelny – zrobić wszystko, by jak najmniej rodzin wzięło w nim udział. Próbuje się przekonać, że dojdzie do konfrontacji faszystów z lewakami. Stąd sugestia – lepiej nie idźcie, będzie niebezpiecznie. To miał być marsz rodzinny, pokojowy, manifestacja przywiązania do polskości. Niektórym zależy jednak na skompromitowaniu tej idei. Bo przecież można zatrzymać niemieckich lewaków na granicy i odesłać do domów. Marsz jest legalny i należało zrobić wszystko, by nie dopuścić do przyjazdu tych, którzy chcą go zablokować. Kiedy w Warszawie był pochód pedałów to ich ochraniano. Nie dopuszczano nawet do gromadzenia się grupek czteroosobowych, zaraz policja interweniowała. Nie pozwalała na to, by nawet słownie ich zaatakować. A teraz telewizje, gazety, portale internetowe napuszczają na Marsz Niepodległości i nikt nie mówi o ochronie jego uczestników. Przecież 11 listopada to nasze największe święto, a w Polsce nie można manifestować, że kocha się ojczyznę. To jest chore! Dlatego tym bardziej powinno być nas na Marszu Niepodległości jak najwięcej. Pokażmy, że się nie boimy i żyjemy we własnym kraju, który kochamy. Jeżeli nie pokażemy naszej siły, będą nas gnoić dalej.

– Należałeś do Federacji Młodzieży Walczącej. W jakich okolicznościach się zaangażowałeś?


– Zaangażowałem się, bo nie miałem innego wyjścia. Mój tata uciekał z 12 na 13 grudnia ’81 z domu. Próbował później organizować strajk w Porcie Szczecińskim, nic z tego nie wyszło, wyrzucili go z pracy i zszedł do podziemia razem z innymi. My jako małolaty – mam o trzy lata starszego brata Pawła i o cztery lata starszą siostrę Ewę – zostaliśmy łącznikami dorosłych. Do naszych zadań należało roznoszenie bibuły i wiadomości, braliśmy udział w manifestacjach, malowaliśmy napisy na murach. Potem zawiązał się Ruch Młodzieży Niezależnej w Gorzowie, zaczęliśmy go zakładać w Szczecinie. W międzyczasie narodziła się Federacja Młodzieży Walczącej w Gdańsku i Warszawie, złapaliśmy kontakt z chłopakami. W grupie założycielskiej w Szczecinie była moja siostra i jej obecny mąż, a ja przystąpiłem kilka dni później. Brałem udział prawie we wszystkich akcjach na terenie Szczecina, oczywiście odliczając okres, kiedy siedziałem w więzieniu. Z akcji wyjazdowych pamiętam np. jak 1 maja rozrzucaliśmy ulotki w Częstochowie na dworcu, a we Włoszczowie nas zgarnęli i zamknęli na 48 godzin. Działałem też w Ruchu Wolność i Pokój. Za odmowę służby wojskowej dostałem wyrok – dwa lata i trzy miesiące. W październiku ’87 trafiłem do więzienia, przesiedziałem dziewięć miesięcy. W ’88 roku objął mnie amnestyjny dekret Jaruzelskiego z okazji święta 22 lipca. Siedziałem w więzieniach w Szczecinie, Stargardzie Szczecińskim i Gorzowie Wlkp.

– Z kryminalistami?


– Tak, na kilkaset osób, które siedziało w Stargardzie, był jeszcze tylko jeden wipowiec z Kołobrzegu Jacek Borcz. Ale wywalczyliśmy sobie to, że traktowano nas praktycznie jak więźniów politycznych. Dwa razy w tygodniu on mógł przychodzić do mnie na celę albo ja do niego, prowadzali nas też w niedziele do kościoła.

– Ale nie jest to łatwy moment, gdy z wolnego świata trafia się za kratki?


– Na początku było ciężko. Moja rodzina zaangażowała się w działalność podziemną, przywykliśmy do rewizji, zamykania na 48 godzin. Ale pobyt w więzieniu to zupełnie inne przeżycie. Część wipowców odmawiała składania przysięgi, ale tu było ryzyko skierowania do obrony cywilnej. Ci, którzy odmówili służby wojskowej, trafiali do więzienia. Domagaliśmy się zmiany roty przysięgi – nie chcieliśmy ślubować wierności Armii Radzieckiej.

– FMW była organizacją podziemną. Dopiero po ’89 roku zaczęła działać jawnie.


– FMW, oprócz Solidarności Walczącej, była chyba najbardziej bojową organizacją podziemną.Walczyliśmy o wyjście Ruskich z Polski, legalizację Solidarności Walczącej, występowaliśmy też przeciwko układowi „okrągłego stołu”.

– Co robiłeś po wyjściu z więzienia?


– Zaraz zaczęły się strajki w Porcie Szczecińskim, więc przyłączyliśmy się do pomocy protestującym. Kilka dni później zamknięto mnie na 48 godzin, bo rozrzucaliśmy ulotki nawołujące mieszkańców do wsparcia portowców. Jeździłem jako kurier do małżeństwa Romaszewskich po pieniądze na jedzenie i na pensje dla strajkujących. Pomagałem jeszcze przy wyborach 4 czerwca, a potem na kilka lat odstawiłem się na bok. Widziałem co się dzieje. Mój szwagier wspólnie z kilkoma chłopakami z FMW poszedł do pracy w Urzędzie Ochrony Państwa. Przekonali się, że wszyscy, którzy nimi rządzą to esbecy i szybko odeszli. Struktury zostały te same, tylko nazywało się to nie SB, a UOP.

– Jak trafiłeś do Solidarności?


– Pracowałem w urzędzie wojewódzkim, ale jak przyszło SLD i wojewoda Wziątek zostałem usunięty. Po jakimś czasie dostałem propozycję z zarządu regionu. Jako organizator związkowy pracuję już ponad 7 lat.

– I jaka to robota?

– Z jednej strony sprawia dużo przyjemności, kiedy udaje się ludziom pomóc. Gorzej, gdy nie widzę zrozumienia u niektórych przewodniczących dużych organizacji zakładowych, którym nie zależy specjalnie, by związek rozwijać. Mają swoje struktury i tyle. Zdarza się, że inne związki przejmują członków Solidarności i w firmach, gdzie działała tylko Solidarność staje się ona jednym z wielu związków zawodowych. Często zwracamy się do szefów dużych organizacji i nie ma odzewu z ich strony. A jako pracownik zarządu regionu nie mogę im niczego narzucić. Młody człowiek, przychodzący do firmy, powinien od razu po wyjściu z działu kadr trafiać do Solidarności. Jest świeży w firmie, pełen obaw i często chętnie podpisuje deklarację członkowską związku, widząc, że może liczyć na jego wsparcie już na starcie. Pokazuje to przykład Kauflandu, gdzie wszyscy organizatorzy w Polsce osiągnęli super wynik. U nas w regionie, na trzy hipermarkety w każdym zapisali się ludzie do „S”.

– Jak oceniasz nową strategię rozwoju związku?


– Pozytywnie, bo teraz mogę liczyć na wsparcie koordynatora regionalnego. Do tej pory byłem sam. A przychodzą trudne momenty, bo ludzie reagują różnie. We dwóch zawsze łatwiej rozmawiać, przekonywać. Jeden ma argumenty bardziej związkowe, drugi – bardziej społeczne. Ale program rozwoju „S” potrzebuje prawdziwego wsparcia wszystkich szefów regionów, a nie tylko kolejnych dyskusji.

– A jak rozmawiasz z młodymi, którzy nie doceniają roli związków i wydaje im się, że sami zadbają o własne interesy?

– Młodzi najczęściej nie mają pojęcia, czym jest związek zawodowy. Wielu uważa, że jesteśmy partią polityczną, a partie są źle odbierane. Dlatego związek powinien pokazywać inny wizerunek. Oczywiście, musi być zaangażowany w politykę, tak jak i Kościół. Ale nie pozwalać, by media przedstawiały Solidarność jako partię polityczną. Młodzi bazują na skojarzeniach z telewizji. Dlatego powinniśmy pomyśleć o związkowych lekcjach edukacyjnych w szkołach. Jedna osoba mówiłaby podczas takich zajęć o historii Solidarności, druga o tym, jak współcześnie działa związek. Jesteśmy winni wdzięczność i pamięć tym, którzy swoim życiem lub zdrowiem zapłacili za wolną Polskę. Związek powstał, bo zwykli ludzie przekazali swoje ciężko zarobione pieniądze i poświęcali się na strajkach, w więzieniach. Oczywiście, trzeba iść do przodu, ale pamiętając o historii. Z Polaków próbuje się zrobić nowoczesne społeczeństwo, odcinając nas od korzeni. Mówią nam: po co badać historię wojny bolszewickiej, II wojny światowej, po co pamiętać? W ten sposób nasze dzieci zapomną też o nas.

– Podczas tegorocznej manifestacji 25 maja w Szczecinie przebrałeś się za szejka z Kataru. Jaka jest sytuacja na Pomorzu Zachodnim po upadku przemysłu stoczniowego?


– Związek stracił 2,5 tysiąca członków. To ogromna strata, ciężka do odrobienia. Część stoczniowców poszła na emeryturę, inni wyjechali do Norwegii i Niemiec, pozostali znaleźli zatrudnienie w tych spółeczkach, co powstały na majątku stoczni, reszta dalej szuka. A w Szczecinie w ogóle nie ma dużo miejsc pracy. Przebrałem się za szejka z Kataru, by przypomnieć i wyśmiać obietnice rządu. My nie palimy już opon na manifestacjach, teraz kpimy z drugiej strony, podobnie jak oni drwią z Solidarności. Posługujemy się ich bronią.

– 1 maja, na beatyfikacji Jana Pawła II wraz z grupą młodych ludzi trzymałeś transparent „Quo vadis Polonia?”. To dokąd zmierza Polska?

– To podstawowe pytanie. Czy Polacy już na tyle zgłupieli, że dadzą się sprowadzić do roli ludzi-robotów przeznaczonych wyłącznie do pracy i konsumpcji. Byle tylko pracować, żreć, konsumować i spać. Czy chcemy czegoś więcej w naszym kraju? Chcemy pokazać, że Polacy potrafią być zjednoczeni nie tylko w ciężkich czasach. Lubimy się odwoływać do naszego papieża, a niektórzy zapominają nawet jak miał na imię. Transparent „Quo vadis Polonia?” adresowaliśmy do rodaków – obudźcie się, spójrzcie co się dzieje z naszym krajem.

– Ale wierzysz jeszcze w Polaków?


– Wierzę. Dziś myśli może tylko kilka procent, reszta to zjadacze chleba. Dlatego najważniejsze to kształcić w swoim gronie tych, którzy będą podtrzymywać tradycje. I budować powolną pracą w rodzinie, wśród znajomych środowisko, które zbuduje zręby wielkiej Polski, z tradycjami, ale i silnej gospodarczo, aby ludzie znów byli dumni ze swojej ojczyzny i jej bohaterów.

Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka