Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
1157
BLOG

Mój idol Kaczyński

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 11

Należę do tych milionów polskich bezpartyjnych marzycieli, którzy wierzą, że nasze państwo może być dużo lepsze niż jest III RP. Niemal każdy z nas taką nadzieję wiąże z politykami, którzy zdobywają władzę.

Bardzo krótko nadzieje wiązałem z Wałęsą, znacznie dłużej z Janem Olszewskim. Popierałem wybór robotnika na pierwszego prezydenta, bo Solidarności bez robotników by nie było. Nie sądziłem, że spotka mnie aż tak wielkie rozczarowanie. Dla Olszewskiego mam wielki szacunek i za nic go nie winię, bo stał się ofiarą spisku zanim mógł się wykazać w roli premiera. Za upadek jego rządu winię tchórzy chowających się pod znakiem „S”, którzy zamiast publicznie rozliczyć się ze swojej przeszłości woleli cichcem rząd usunąć i grać role bohaterów bez skazy. Natomiast z Kaczyńskim od lat wiążę swoje nadzieje i przeżywam rozczarowania. No i współczuję mu z powodu nielojalności współpracowników, a winię przede wszystkim za to, że tak bardzo nie zna się na ludziach i nie potrafi rozpoznać w swoim najbliższym otoczeniu ignorantów, oportunistów i zwykłych głupków. Może teraz, kiedy kolejna grupka „bezgranicznie oddanych mu” przez długie lata ludzi opuszcza PiS, zacznie analizować potencjał intelektualny i szczerość intencji tych, którzy go otaczają.

Marzenia kontra rzeczywistość

Obóz patriotyczno-narodowy, którego najważniejszą cechą jest konserwatyzm, czyli przywiązanie do polskiej historii, kultury, tradycji, religii i obyczajów, musi mieć charyzmatycznego lidera. Ale charyzma to za mało, aby zdobyć w demokratycznym państwie władzę i ją utrzymać. Nawet Piłsudski, choć wygrał bitwę warszawską, musiał później wygrać bitwę majową z parlamentarnym obskurantyzmem i partyjniactwem, aby uratować kraj od anarchii. Jednak de Gaulle, choć jego hasło „grandeur de la France”, Francuzom jest tak bliskie, w neoliberalnej rzeczywistości przegrał. Wiem, wiem, to przesada porównywać Jarosława Kaczyńskiego do najwybitniejszych mężów stanu. Ma to jednak sens, bo ambicje lidera PiS i wszystkich bezgranicznie w niego wierzących są ogromne, a możliwości odbudowy polskiej potęgi niewielkie. Na dodatek w budowie silnego państwa przeszkadza bezgraniczna wiara w Unię Europejską, charakterystyczna dla wszystkich (poza PiS) partii obecnych teraz w sejmie.
Należę do tych, którzy ambicje mają mniejsze. Wystarczy, aby państwo sprawiedliwie dzieliło dochód narodowy, aby surowiej zwalczało korupcję i nepotyzm i aby obywatelom zapewniło równość wobec prawa. Wtedy, i tylko wtedy, Polska będzie dużo lepsza. W tym duchu, po zerwaniu z Wałęsą, działali w polityce bracia Kaczyńscy i bez wątpienia Jarosław Kaczyński chce tak działać nadal. Problem w tym, z kim działa i na ile skutecznie. Na pewno z tymi, którzy teraz z partii odchodzą, niewiele mógł zdziałać. Czy tym orlikom a może tylko kaczuszkom winiącym prezesa partii za przegrane ostatnie wybory ktoś przeszkadzał lepiej działać w kampanii wyborczej i pozyskiwać sympatyków?
Jestem świadomy błędów prezesa PiS, ale nie aż tak nieświadomy, aby nie zauważyć, że Ziobro i jego drużyna przez długie lata popełnili błędów dużo więcej i bardziej brzemiennych w skutki. Co więcej, błędy popełniali w dużo gorszym stylu niż Kaczyński. Czy ich niekompetencja, tupet i bazarowe maniery w wystąpieniach wynikały z niedostatku inteligencji, czy chcieli się przypodobać szefowi? Sądzę, że chcieli być bardziej widoczni. Ileż to razy w programach telewizyjnej indoktrynacji dzisiejsi dysydenci irytowali nawet zdeklarowanych zwolenników PiS. Jak np. Tadeusz Cymański używający argumentu „złej baletnicy nawet majtki przeszkadzają”. Jemu najwyraźniej przeszkadza głowa. Tak przynajmniej wynika z politycznych bon-motów tego pana.

Siła złego na jednego

W 2007 roku Tusk podczas debaty z Kaczyńskim banalnymi pytaniami i frazesami zdumiewająco łatwo odwrócił notowania sondaży na korzyść PO. A jakie wnioski z tego wyciągnął Kaczyński? Teraz, przed wyborami, starał się doprowadzić do debaty ministra Rostowskiego z Zytą Gilowską jakby obawiał się debaty z Tuskiem. Wątpię, czy Gilowska zdołałaby rozjechać swojego adwersarza, jak spodziewał się prezes PiS. Bardziej prawdopodobne jest, że to Kaczyński, gdyby się przygotował, wygrałby tym razem z cwanym liderem PO. Ale nawet gdyby tak się stało PiS nie przejąłby władzy. Blok neoliberalnych partii jest zbyt silny, a kryzys nie jest na tyle widoczny, aby Kaczyńskiemu mogło się teraz udać, tak jak Millerowi po nieudanych rządach Buzka, a Kaczyńskim po fatalnych rządach Millera. Aby PiS mogło powrócić do władzy, konieczne są obiektywne media i pełniejsza świadomość społeczeństwa o naszej sytuacji gospodarczej.

Teraz, kurde, my

Obawiam się, że to nie szczytne cele polityczne kryją się za buntem przeciwko prezesowi i jego „pachołkom”, ale przesadne mniemanie o własnej wartości i niecierpliwe czekanie na większe kariery i władzę. Zamiast grzać opozycyjne ławy, woleliby brylować w terenie jak ci z partii koalicyjnych, którzy dzielą i rządzą, powiększają swoje wpływy, zdobywają przyjaźń ludzi biznesu i celebrytów. Ale czy ziobryści potrafią zdobyć przyjaźń i uznanie wyborców? Sądzę, że są bardzo naiwni. Beata Kempa, która uzyskała w Kielcach około 70 tys. głosów, podczas gdy następni na liście PiS po około 7 tys. uważa, że zawdzięcza to sobie. Jakby nie znała reguł wyborczych i nie wiedziała, czemu politycy walczą przed wyborami o jedynki na listach. W siebie wierzy też popularny bloger i gaduła Kazimierz Marcinkiewicz, ale żadna partia go nie chce przytulić. Wygląda na to, że większość dysydentów PiS-u nie zdaje sobie sprawy, że bez namaszczenia prezesa, w polityce by nie zaistniała, pieniędzy nie zarobiła i zaproszeń od Moniki Olejnik i Tomasza Lisa nie otrzymała. Ale nie o to chodzi, aby wdzięczni byli, lecz o to, aby mieli pomysły i trzeźwą ocenę sytuacji. Dysydenci powinni zatem rozważyć, czy to dobry moment, aby PiS przejmował władzę. Może lepiej, by Tusk, skoro tak się z liderami UE zaprzyjaźnił, zdyskontował te kontakty i coś dla Polski załatwił. Chociaż, jeśli nic nie ugra to i tak ma dobrą wymówkę – już mówi, jak to mu europoseł Ziobro przeszkadza robić politykę w Brukseli.

Mówimy partia, a w domyśle...


W wierszu Majakowskiego w domyśle był Lenin. W partii Kaczyńskiego w domyśle jest Kaczyński. Nie widzę w jego otoczeniu polityka dostatecznie przygotowanego, aby przejąć dowodzenie od lidera PiS. Świadomie piszę dowodzenie, a nie demokratyczne kierowanie. Czy to takie złe? Warto zauważyć, że kiedy mówimy PO, to w domyśle... Donald Tusk. Stawiając zarzut Kaczyńskiemu, że nie przygotował i nie wskazał następcy, trzeba sobie zadać pytanie – a Tusk to zrobił? Właśnie dlatego, że nie zrobił, panuje nad partią niepodzielnie i partia zwycięża.
Demokracja wewnątrzpartyjna to iluzja. Jak widać i teraz członkowie poszczególnych partii w Polsce zachowują się podobnie jak w partiach bolszewickich – ważą słowa, aby nie podpaść. W PiS natomiast mała grupka chciałaby, aby było całkiem inaczej. Chyba po to, aby było łatwiej się dzielić.

Nauka to potęgi klucz

Tak naprawdę to nie mam i nigdy nie miałem jakiegoś idola. Ale tak długo, jak długo Kaczyński pozostaje idolem większości wyborców z obozu patriotyczno-narodowego, życzę mu powodzenia i służę radą. W 2004 roku w odpowiedzi na jego uprzejmy i miły list, w którym napisał, „Jeśli ma Pan jakieś pomysły chętnie zapoznamy się z nimi”, doradziłem szefowi PiS, aby możliwie często podejmował publiczne dyskusje o polityce makroekonomicznej. Brak wykształcenia ekonomicznego kandydatowi na premiera nie może przeszkadzać. Po prostu powinien dużo dyskutować z ekonomistami, mieć własne przemyślenia, a przede wszystkim zdawać sobie sprawę, jak dalece kwestie gospodarczo-społeczne są ważne w walce wyborczej. Prawdopodobnie w 2004 roku lider PiS sądził, że jest to zajęcie dla Kazimierza Marcinkiewicza, a on zajmie się ważniejszymi sprawami, czyli będzie jak Piłsudski.
Jak wyszło z Marcinkiewiczem w roli kompetentnego premiera, dobrze wiemy. Pamiętamy pana Kazia opowiadającego w telewizji jak to sobie poczynał w Brukseli; „a ja mu powiedziałem, Tony, ja ci mówię”... Nie pamiętam dalej, o czym to mówił do premiera Wielkiej Brytanii i nie wiem, w jakim języku. Ale dla lidera PiS casus Marcinkiewicza powinien być przestrogą. Kadry i ekonomia są bardzo ważne. Widzimy, jak wiele zyskuje w oczach opinii publicznej Donald Tusk coraz wnikliwiej i częściej wypowiadający się na tematy ekonomiczne. Zatem najwyższa pora, aby Kaczyński począł korzystać z rad prospołecznych ekonomistów. Wtedy dotrze do większego elektoratu niż mają partie koalicyjne, a PiS, merytorycznie przygotowany, przejmie władzę.

Jan K. Kruk

Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Polityka