Porzekadło – mądry Polak po szkodzie – w ogóle nieczęsto się potwierdza, a w przypadku polityków III RP zdarza się to niezwykle rzadko. Polityk w naszym sejmie i w samorządzie po kolejnej szkodzie wyrządzonej państwu i społeczeństwu zbyt często pozostaje głupi i naiwny jak dziecko.
Naiwny, bo sądzi, że jego cynizm nigdy nie zostanie odkryty przez „ciemny lud”, a głupi, bo nie potrafi krytycznie siebie ocenić i chętnie wypowiada się na dowolny temat bez zrozumienia.
Zachwyty mediów, zaangażowanych w obronę interesów nowej burżuazji, po expose premiera są zrozumiałe. Rząd zabierze jej bardzo mało i nieprędko a może jeszcze mniej niż wynika z zapowiedzi. W tym sejmie trudno będzie uzyskać wymaganą większość dla zmian związanych z redystrybucją dochodu narodowego. Łatwiej będzie znowu podnieść podatek VAT i obciążyć obywateli „sprawiedliwie po równo”. Wprawdzie wody, nośników energii i żywności potrzebujemy prawie po równo, ale jedni wydają na to 100 proc. dochodów i nie wystarcza im na życie. Natomiast bogatym kilka procent dochodów wystarcza na utrzymanie i zachcianki. Najistotniejszy jest jednak efekt ekonomiczny; podnosząc VAT, rząd Tuska zmniejszył siłę nabywczą ludności co zwykle hamuje popyt i spowalnia wzrost gospodarczy. Czy to było mądre?
Powiedział, co musiał
A co teraz kombinuje premier? Pewnie nawet ludzie z jego otoczenia nie rozumieją, dlaczego on raptem taki janosikowy. Po prostu dlatego, że Europa i USA idą zdecydowanie w kierunku zabierania bogatym i dawania biednym. Inaczej neoliberalizm ekonomiczny zamieni się w katastrofę gospodarczą tak jak się to stało z bolszewickim socjalizmem. A zatem Donald Tusk, aby być poważnie traktowany w Brukseli, musiał dać liderom UE dowód, że kuma i podejmuje radykalne decyzje. Ale jeśli chodzi o zabieranie bogatym, to on im zabierze tylko 2 proc. z tego, co sam im dał i 1 proc. z tego, co dał im neoliberalny komunista, premier Miller w 2003 roku.
Robili, co chcieli
Szkód wyrządzonych po 1989 roku polskiemu państwu i społeczeństwu w wyniku afer, nadużyć władzy, zwykłego złodziejstwa i korupcji z udziałem polityków było bez liku. Ale polityk-szkodnik w III RP zwykle pozostaje nietykalny, a często staje się bardziej bezczelny. W rezultacie mamy biedne, zadłużone państwo i bardzo bogatą nową burżuazję. Ta kooperacja czasami ma miejsce w sejmie i polega na zawieraniu chwilowych koalicji ponadpartyjnych w celu dokonania wspólnego „skoku na państwową kasę”, jak to trafnie nazwał prof. Grzegorz Kołodko. W takich przypadkach kolejne sejmy III RP uchwalają ustawy niemal jednogłośnie, zupełnie jak w PRL. Tak było np. w 2005 roku w sprawie anulowania 50 proc. skali w podatku PIT, choć kilka miesięcy wcześniej tuż przed końcem kadencji taką skalę podatkową sejm uchwalił znakomitą większością głosów. Ale czego posłowie nie zrobią przed kampanią wyborczą? Może nawet uchwalą, że pracować będą za darmo.
Skandale sejmokracji
Teraz, kiedy zanosi się na zaciskanie pasa biedniejszym, podczas gdy bogaci oddadzą co miesiąc tyle, ile kosztuje zwykła żołnierska kolacja w restauracji, trzeba przypomnieć największe skoki posłów na państwową kasę w minionym dziesięcioleciu.
Jesienią 2003 roku premier Miller wystąpił z inicjatywą zrównania skali podatku CIT I PIT do 19 proc. bez progresji dla „przedsiębiorców”. SLD miał w tej sprawie poparcie PSL i PO a nawet posłów OPZZ. Miller swój pomysł uzasadniał tym, że jak się da więcej pieniędzy bogatym, to stworzą nowe miejsca pracy. Gdyby Mieczysław Rakowski musiał inicjatywę swojego pupila recenzować, to pewnie użyłby ulubionego zwrotu „kretynizm ekonomiczny”. Ale nie pamiętam, aby on ani którykolwiek z telewizyjnych ekonomistów wyrażał w tej sprawie dezaprobatę.
Ten skok sejmowej burżuazji pod wodzą Millera na państwową kasę ma brzemienne skutki. Mamy teraz setki tysięcy „przedsiębiorców” z warsztatem pracy składającym się z rękawic roboczych i kasku ochronnego, realizujących „dzieła” na tzw. umowach śmieciowych i dziesiątki tysięcy przedstawicieli wolnych zawodów, menedżerów, doradców politycznych, gwiazd showbiznesu i świata sportu o bardzo wysokich dochodach, którzy prowadzą swoje jednoosobowe firmy i płacą podatek CIT (liniowy) 19 proc. a więc w skali tylko o 1 proc. wyższy niż emeryci. W efekcie, zamiast do kasy państwowej 7 mld zł rocznie trafia do banków na lokaty. Banki też nie potrafią tych pieniędzy zainwestować i wciskają ludziom kredyty. Chyba już nie ma Polaka, który nie musiałby się opędzać od propozycji: weź kredyt w 15 minut.
Na początku roku 2010 (TS z 1.01.2010) pisałem: „W ekspresowym tempie sejm uchwalił «drobną zmianę» w ustawie o zryczałtowanym podatku dochodowym od przychodów osiąganych z tytułu wynajmu lokali. Zmiana polega na zniesieniu 20-procentowej stawki od przychodów przekraczających 4 tys. euro. Podatek od wynajmu lokali (mieszkalnych, handlowych i usługowych) wynosić będzie 8,5 proc. niezależnie od wielkości przychodu. To prawdziwy skandal, dużo większy niż wszystkie afery hazardowe”. W istocie był to kolejny skok na państwową kasę.
Liczni kapitaliści portfelowi po wprowadzeniu podatku Belki, a także bojąc się inflacji, zamiast lokować kapitały w bankach kupowali nieruchomości na wynajem. Najsprytniejsi nieruchomości na wynajem wybudowali już na początku lat 90. dzięki wielkiej uldze budowlanej (czytaj furtce podatkowej). Od 2010 roku dzięki „drobnej zmianie” w podatkach kamienicznicy wynajmujący lokale gastronomiczne, sklepowe, biurowe i apartamenty w centrach miast, osiągający bardzo duże dochody z wynajmu, płacą podatek liniowy w wys. 8,5 proc. podczas gdy emeryci 18 proc. Resort infrastruktury zmianę w podatkach uzasadnił wtedy „sytuacją na rynku mieszkaniowym i na rynkach finansowych”. Ten argument to kretynizm ekonomiczny, a rezultat tej ulgi dla bogatych to mniejsze dochody budżetu o 3–4 mld zł rocznie. Widocznie Tusk i Rostowski na początku ub. roku trudnych czasów w Polsce nie przewidywali i tych pieniędzy nie potrzebowali. Albo chcą rządzić Polską metodą prób i błędów licząc na to, że kiedyś będą mogli o sobie powiedzieć; mądry polityk po szkodzie. Jeśli natomiast min. Rostowski czuje się ekonomistą i cierpi, bo musi robić to, co Tusk każe, to powinien podać się do dymisji jak Marek Belka i Grzegorz Kołodko.
Jan K. Kruk
Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc
Inne tematy w dziale Polityka