Antoni Browarczyk miał 20 lat. Był pierwszą ofiarą śmiertelną w Gdańsku po wprowadzeniu stanu wojennego. Zginął od kuli 17 grudnia. Był to drugi dzień demonstracji tysięcy gdańszczan.
– Tata wyszedł przed blok i kiedy wrócił, powiedział: „Tolusia zabili”. Do mnie to nie docierało. Zupełnie nie rozumiałam – opowiada Grażyna Browarczyk, siostra Antoniego. Miała wtedy niespełna 7 lat. Przez rok mdlała na widok milicjanta.
– Myślałam, że skoro zabił brata, to mnie też zabije – wyjaśnia.
– Był dobrym, kochanym, uczynnym dzieckiem – mówi matka Marianna Browaczyk.
Siostra była bardzo związana z bratem. Zabierał ją na mecze Lechii, bo był kibicem tej drużyny. Minęło 30 lat, a ona wciąż przechowuje pluszowego pieska z białymi uszami, którego dostała od brata na Mikołaja. Jak talizman przechowuje identyfikatory na blaszkach, które brat jej zrobił po wybuchu stanu wojennego. Na jednej wyrył swoje imię, a na drugiej dane siostry. Powiedział: „Masz to nosić na szyi, gdyby ci się coś stało, gdybyś była rozdzielona od rodziców”.
Rodziców o śmierci syna zawiadomili jego koledzy, którzy uczestniczyli w demonstracji. Nie mówił, że się wybiera na demonstrację. Dopiero później ze zdjęć i relacji znajomych dowiedzieli się, że 16 grudnia także uczestniczył w demonstracji i że wcześniej działał w grupie plakatowej, rozwieszał plakaty Solidarności.
Rodzina Browarczyków mieszka w bloku na Zaspie na ul. Startowej. Wtedy nieopodal mieszkał Lech Wałęsa.
– W sobotę 12 grudnia pozwoliłam mu pojechać na urodziny kolegi. Rano trzynastego przybiegł zdyszany do domu i powiedział: „Mama jest wojna. Mogą przyjść po mnie, bo w gablocie MKZ- u wisi moje zdjęcie Wałęsą”. Z notesu wyrwał wszystkie adresy, był tam między innymi adres do Borusewicza. Podarł i wszystko spłukał w klozecie – opowiada pani Marianna.
Wtedy jej opowiedział, że widział oddziały ZMO, zdemolowaną siedzibę Solidarności we Wrzeszczu. Chciał uprzedzić Wałęsę, ale nie działały telefony.
Antoni Browarczyk pracował w prywatnym zakładzie i uczył się w zawodowej szkole; równocześnie miał praktykę jako elektro-mechanik.
Ciało Browarczyka (zginął w centrum około 200 m od budynku KW PZPR, dzisiaj siedziba prokuratury) zanieśli koledzy do najbliższego szpitala wojewódzkiego. Został podłączony do aparatury.
– Uważam, że to już nie było życie. Ze szpitala mamy zaświadczenie, że zmarł na skutek odniesionych ran 23 grudnia. Nie przyjmujemy tej daty. On zginął 17 grudnia – zaznacza pani Marianna.
Pogrzeb odbył się 31 grudnia o 10 rano, żeby było jak najmniej ludzi. Na mszy żałobnej nie mogło być trumny z ciałem, nie pozwolono także zamieść nekrologu w prasie.
Ta śmierć spowodowała ogromne spustoszenie w rodzinie. Ojciec dostał zawału. Siostra miała chorobę kości.
– Włosy mamy z kruczoczarnych na drugi dzień zrobiły się białe. Schudła tak, że ludzie nie poznawali jej na ulicy – opowiada Grażyna Browarczyk.
Mąż pani Mariany od 8 lat leży sparaliżowany, nie może także mówić.
A pokój Antoniego wygląda tak, jak 30 lat temu. Ta sama meblościanka, tapczan. Doszły zdjęcia. Całe drzwi są wyklejone zdjęciami z życia Antoniego. Na jednym z nich pani Grażyna gra na akordeonie.
– Musiałam się nauczyć, bo brat śpiewał i grał rodzicom na akordeonie – wyjaśnia. Napisała o bracie wiersze. Jeden z nich zatytułowała: „Zginął, bo kochał Solidarność”.
Barbara Madajczyk-Krasowska
facebook.com/TygodnikSolidarnosc
Inne tematy w dziale Polityka