Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
516
BLOG

UB chciało porwać Korbońskiego w Berlinie

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Polityka Obserwuj notkę 5

Pod koniec września 1947 roku w Bułgarii zostaje powieszony Mikołaj Petkow, przywódca partii chłopskiej. Ku temu samemu zmierza w Polsce. Mikołajczyk, Korboński nie dają tej możliwości komunistom, pod koniec października uciekają z kraju.
W niedługim czasie po osiedleniu się w USA, Stefan Korboński przystępuje do przygotowań do… III wojny światowej. Bo tylko w jej rychłym wybuchu była szansa na uzyskanie przez Polskę niepodległości. W tę wojnę wierzył kraj, wierzyła emigracja (p. chociażby zapiski Lechonia w „Dzienniku”). Korboński dysponuje w kraju sprzętem nadawczym, także współpracownikami z okupacji niemieckiej, Powstania, ale i kilku miesięcy powojnia. Powoli, ostrożnie nawiązuje z nimi kontakt, opracowują systemy łączności. Wie, jak istotne jest posiadanie takiej ekipy w trakcie działań wojennych.

Ale o tym wie także druga strona. Oceniając zagrożenie ze strony polskiej emigracji, na jednego z ważniejszych swych wrogów typuje, właśnie, Korbońskiego.
Na początku roku 1953 zapada decyzja porwania go i przewiezienia do kraju. Miejscem tej akcji miał być Berlin. Osobą, która miała go wystawić organom, był R., radiotelegrafista, znajomy Korbońskiego jeszcze z czasu wojny i powojnia, od jakiegoś czasu agent UB „Stawiński”. W lutym 1953 r., „Stawiński” listownie umawia się z Korbońskim na kwiecień w Berlinie. Planom UB nie przeszkodziła śmierć Wodza Narodów w marcu, akcja toczyła się dalej…

Zgodnie z umową, spotykają się 21 kwietnia na stacji metra Wittenbergerplatz. Celem spotkania była wymiana kodów oraz książek niezbędnych do szyfrowania depesz.
„Korboński czekał już na miejscu przy wejściu – czytamy w relacji ubeckiej zawartej w zbiorach IPN. – Kiedy agent wszedł, Korb. przeszedł obok niego i po cichu powiedział «za mną», kiedy ag. powiedział, że ma mało czasu powtórzył ponownie «za mną». Przy Wittenbergerplatz wszedł do ubikacji i zapytał ile ag. ma czasu, ten odpowiedział mu, że bardzo mało. Kiedy wyszli ag. skierował go w kierunku dworca ZOO potem szli razem rozmawiając. Ag. powiedział mu, że ma b. mało czasu i musi podjechać z nim kilka stacji S-bahnem, żeby dać mu książki, ponieważ musi wyjechać z Berlina i dzisiaj ma pociąg. Nie wie czy będzie mógł się z nim zobaczyć. (…) Okazało się, że Korb. nie wiedział w ogóle gdzie jest Friedrichstrasse a nawet dworzec ZOO, który jest b. blisko od Wittenbergerplatz. Korb. szedł cały czas z ag., robił wrażenie niespokojnego, raz mówił głośno, raz za cicho. Powtarzał, że grozi mu niebezpieczeństwo i nie chce się pokazywać. Kiedy doszli do ZOO na dworcu Korb. kupił papierosy w kiosku a ag. dwa bilety, kiedy się już zeszli Korb. powiedział, że właściwie on nie pojedzie, bo inaczej sobie ułożył dzisiejsze spotkanie i ‚«czekają na niego» i w ogóle nie może. «Stawiński» odprowadził go do wyjścia i umówił się, że jeśli będzie mógł to przyjedzie w sobotę o 16-ej do hotelu AM ZOO”.

I faktycznie, spotkali się w sobotę. „Stawiński” raportował po spotkaniu: „Korb. powiedział, że uważa, że w czasie pierwszego spotkania zachowałem się trochę «nieostrożnie», a szczególnie, że chciałem z nim jechać na stronę wschodnią (gdyż sprawdził, że Banhof Friedrichstrasse jest po stronie wschodniej).
Ja powiedziałem, że rzeczywiście może to było nieostrożnie, ale byłem zmartwiony tym, że nie mam czasu, a chciałem załatwić sprawę książek, o których zresztą wspomniał w ostatnim liście (…). On powiedział, że wszystko w porządku «sprawa załatwiona». W dalszym ciągu powiedział, że ma dla mnie fotokopię kodu i spis książek zaklejone w gazecie, którą mi wręczył”.

Korboński przekazał mu także 800 marek zachodnich. Dokładnie wypytał „o sprawę łączności i moją sytuację. Powiedziałem, że mam dosyć dużo sprzętu i telegrafistów, że ten punkt łączności przedstawia się dobrze. Mimo to trudności są duże i praca będzie wyglądała zupełnie inaczej, niż w czasie okupacji. Dalej rozmawialiśmy o przyszłym spotkaniu. Powiedziałem, że będę miał pewne materiały o charakterze wojskowym, on powiedział, że dobrze, ale nie położył na to większego nacisku”.
Bo generalnie, jak przypominał agentowi Korboński, „Nasza łączność jest przeznaczona na okres wojenny i na razie nie nawiążemy łączności radiowej, należy tylko wszystko przygotować”.

Po lekturze powyższego dokumentu nie ma złudzeń: ubecki agenciak o mało co nie umożliwił porwania Korbońskiego, osoby obdarzającej go, jak widać, ogromnym zaufaniem. Mniemać można, iż uratował go przypadek, bo chyba nie intuicja, jeśli przy następnym, sobotnim, spotkaniu tak łagodnie owego agenta potraktował.
Na szczęście, IPN nie jest jedynym archiwum w Polsce. Istnieje np. Archiwum Akt Nowych, a w nim zbiór liczący ponad 10 metrów poświęcony Korbońskim. I nie minie rok zapoznawania z owym zbiorem, a znajdzie się kilkustronicową relację spisaną 24 czerwca roku 1953 przez Stefana Korbońskiego (potwierdzoną u notariusza amerykańskiego). Rzecz dotyczy powyżej opisanego spotkania w Berlinie. Niby to samo spotkanie, a…

Tak, spotkali się na stacji metra:
„C. [tak nazywa go Korboński w swej relacji] szybko zrównał się ze mną i powiedział: «Niech Pan bez słowa idzie za mną. Sprawa jest b. poważna». Byłem tym b. zaskoczony, ale szedłem dalej w kierunku ustępu, który jest na placu na lewo od stacji. Policjant regulujący ruch puścił przed nami samochody. Stanęliśmy na krawężniku. C. szepnął: «Niech pan będzie spokojny i nic nie pokaże po sobie. Jesteśmy otoczeni przez UB. Niech pan idzie zaraz za mną». Policjant wstrzymał ruch. Nie słuchając C. poszedłem przed siebie i wszedłem do ustępu. C. wszedł za mną. Zaraz za nami wszedł jakiś mężczyzna, więc milczeliśmy załatwiając wiadomą sprawę. Gdyśmy wyszli zapytałem cicho «co się stało?». C. odpowiedział «Jesteśmy w rękach UB. Wszystko wsypane. Niech pan idzie spokojnie ze mną. Od tego zależy życie naszych ludzi. Na miłość Boską, tylko spokój i mówić cicho, bo naokoło agenci UB». «Dokąd idziemy?»; «Do stacji kolejki podziemnej Am Zoo». «Czy po drodze będą chcieli mnie porwać?»; «Nie. Nic się nie stanie. Ja mam pana zwabić na tamtą stronę». Poszliśmy przez skrzyżowania ulic, w kierunku ulicy prowadzącej do Am-Zoo U-bahn Stadion, który znałem dobrze, bo stamtąd wysyłałem poprzednio listy i depesze. Obejrzałem się nieznacznie naokoło. Szliśmy b. szybko otoczeni kilkunastu ludźmi (mężczyznami) w młodym wieku. Jedni szli przed nami, drudzy z tyłu i z boków w rozsypce i coraz to któryś mijał nas b. blisko z wyraźną intencją podsłuchania rozmowy. Typ ludzki dobrze mi znajomy z lat 45–47. C. kilka razy w czasie drogi powtarzał: «Cicho», «Nie tak głośno», itp., gdy go próbowałem pytać o co chodzi. Dość głośno natomiast mówiliśmy, że się cieszymy ze spotkania, że piękny dzień, jaką mieliśmy drogę, co słychać a w przerwach C. mówił szeptem szybko: «Pod pretekstem, że mi się spieszy bardzo i że nie mogłem książek wziąć ze sobą, mamy jechać po książki parę stacji stąd. Wszystko obliczone tak, że pan w pośpiechu nawet nie zapyta, dokąd jedziemy. Ja mam kupić dwa bilety do Friedrichstrasse i tam pojechać z panem. To już po sowieckiej stronie. Tam czeka UB. Niech pan zrobi dokładnie tak. Jak przyjdziemy na stację, ja pójdę na prawo kupić bilety. Na lewo jest sklep z papierosami. Niech pan tam wejdzie, kupi papierosy i zapyta czy Friedrichstrasse jest we wschodniej, czy zachodniej zonie. Agenci na pewno pójdą za panem i będą podsłuchiwali. Sprzedawca powie panu, że we wschodniej zonie. Wówczas pan po wyjściu powie głośno do mnie, że jednak dziś wolałby pan nie jechać, jest pan zajęty i że proponuje pan sobotę na następne spotkanie». Zapytałem «dlaczego dopiero w sobotę?». «Bo mam taki rozkaz, że jeśli się nie uda pana zwabić dziś to umówić się na sobotę».

W czasie drogi przeważnie milczałem. Byłem oszołomiony wiadomościami i trudno mi było przyjść do siebie. Poza tym dyskretnie obserwowałem otoczenie. Cały czas szliśmy otoczeni gromadą młodych ludzi, zmieniających się, idących na przodzie, następnych w tyle w pozornym dobrze utrzymanym nieładzie. Jednak nie mogli się powstrzymać od stałego patrzenia się na nas obu. Po drodze z Will U-Bahn do Am Zoo minęliśmy jakąś małą stację kolejki podziemnej. W pewnej chwili powiedziałem do C. «Jestem strasznie zmartwiony. Przysięgam, że nikomu nic nie powiedziałem żadnego waszego nazwiska. Czy wpadliście z powodu poprzedniego spotkania?». C. odp.; «Nie, to nie pana wina. To stara historia, opowiem w sobotę».
W czasie drogi C. zapytał: «Gdzie pan mieszka»; «Tak jak poprzednio w Hotelu Am Zoo» i wymieniłem pokój. C. «niech pan b. uważa. Może pan być do soboty zamordowany. Niech pan zmieni pokój albo niech pan się wyprowadzi. Niech pan robi wszystko, by pana nie zabili. Ale przyszłe spotkanie musi być w tym samym hotelu, gdyż inaczej będą mieli podejrzenia (…)».

W międzyczasie doszliśmy do stacji Am Zoo i weszliśmy do obszernego hallu otoczeni całą zgrają. Rozejrzałem się naokoło i dość głośno zapytałem C.; «Chciałbym kupić papierosów. Gdzie tu jest sklep?». C. odp.; «Tu zaraz na lewo. Widzi pan? Ja pójdę kupić bilety». C. skręcił na prawo, ja wszedłem do sklepu z kontuarem po prawej stronie. Natychmiast za mną weszło dwóch młodych ludzi bez kapeluszy. Gdy ja żądałem papierosów, jeden z nich po prawej mej stronie, zażądał od drugiego sprzedawcy paczkę papierosów, odpakował paczkę i zapalił papierosa od płomyka gazowego na kontuarze, drugi po lewej mej stronie długo oglądał witrynę z papierosami. Gdy płaciłem za papierosy zapytałem głośno sprzedawcy «Ist Friedrichstrasse In Ost Zone oder In West zone»; odp. «Ju Ost zone» powtórzył głośno i kilka razy sprzedawca, sądząc po akcencie, że ma do czynienia z cudzoziemcem. Podziękowałem, wyszedłem. Agenci za mną. Prawie równocześnie nadszedł C. z biletami. Zerknąłem na boki. Już znajome twarze stały pod filarami i ścianami. Kilku obok nas. Rozłożyłem ręce i powiedziałem: «Bardzo mi przykro, ale spieszy mi się bardzo na umówione spotkanie. Nie szykowałem się dziś na dłuższą rozmowę a tylko by się zobaczyć i umówić na inny dzień. Tak więc na mnie czas». C. dość głośno starał się mnie namówić, może to nie potrwa długo. Odpowiadałem, że nie mogę i powtarzałem to samo. Wreszcie C. jakby zrezygnowany zapytał: «To kiedy się zobaczymy, ja mogę dopiero w sobotę. W międzyczasie jestem zajęty moją pracą». Zapytałem «A nie może pan jutro, bo czekać od dziś do soboty…» C. odp.; «niestety, wcześniej nie mogę». Zaproponowałem wówczas Hotel Am Zoo o godz. 4.00 po południu w sobotę, z tym, że się C. zapyta portiera o pokój. Uścisnęliśmy sobie ręce i rozstaliśmy się. Poszedłem do Hot. Am Zoo i usiadłem na werandzie, by przyjść do siebie po szoku i zanalizować sytuację”.

Spotkali się w sobotę, już bez towarzystwa „młodych ludzi”. C. przyznał się, iż od ponad dwóch lat jest agentem i pod dyktando UB prowadzi grę z Korbońskim. Do współpracy zmuszono go szantażem, wedle jego rozeznania „powodem wsypy był raport wywiadu sowieckiego z Waszyngtonu na jesieni 50 roku (dwa i pół roku przeszło temu) donoszący tylko, że ja mam łączność radiową z krajem. UB zaczęło szukać moich dawnych ludzi”. No i dotarli do niego. Zdecydował się na współpracę. Od tamtego momentu aparaturę radiową, szyfry UB ma w swoich rękach. Koperty do Korbońskiego adresuje ubek, listy pisze C. pod dyktando. Nikogo nie aresztowano, nie chcąc go spłoszyć i utrzymać w pewności, iż w każdej chwili można nawiązać łączność.
„Tym razem postanowili mnie zwabić na wschód, gdyż mogliby mi zrobić albo proces o szpiegostwo lub po prostu wymusić na mnie przyznanie, że uciekłem z zachodu, bo się przekonałem, że tam zguba dla Polski. Wobec nie udania się tego, obecnie i jak od początku jest plan utrzymania łączności C. ze mną pod kontrolą UB, gdyż nie zdając sobie sprawy z tego, że C. jest pod kontrolą, mogę mu przekazać jakieś ważne wiadomości, a cóż dopiero, gdy w razie zerwania stosunków lub wojny ruszy radiostacja! Mogą ją zresztą uruchomić na każde moje żądanie wcześniej. Dla realizacji planu pierwszego przyjechała do B. cała kilkudziesięcioosobowa ekipa UB na czele z wiceministrem Mietkowskim, który we wtorek czekał na stacji Friedrichstrasse, by mnie «powitać». W całej tej sprawie UB włożyło dużo roboty. (…)

Miał polecenie, w razie nie udania się podstępu we wtorek, umówienia się na sobotę dlatego, żeby wiceminister Mietkowski miał czas porozumieć się z min. Radkiewiczem. Tak się też stało. Radkiewicz wydał dyspozycję, aby w żadnym razie nie stosować wobec mnie gwałtu w zachodnim Berlinie. Jeśli uda się mnie zwabić do wschodniego to OK. C. tłumaczył tym właśnie swe zapewnienia na wstępie, że w czasie spotkania nic się nie stanie. C. wyjaśnił z uśmiechem, że gdyby nie ta dyspozycja Radkiewicza miał użyć wobec mnie tabletek, względnie papierosów paraliżujących orientację i wolę. Wówczas wsadziliby mnie w auto i wywieźli. (W kwietniu rozpoczęły się w B. negocjacje z Sowietami i przyszło odprężenie. Tym należy tłumaczyć zakaz Radkiewicza)”.
C. nie jest pewien swej odporności, i prosi Korbońskiego, by nie podawał mu żadnych nazwisk, nie ustalają też nowych kontaktów. C. nie może pozostać na Zachodzie, w kraju ma żonę, dzieci a i kolegów niewątpliwie będących zakładnikami w rękach UB. Muszą kontynuować grę. Choćby dla spokoju owych kolegów. Korboński w pełni akceptuje sugestie C.

I nawet pisząc 26 kwietnia kartkę z Frankfurtu do żony w USA, nie zająknie się o swej „przygodzie”, a przeciwnie: „Z Ciotką [stąd zapewne w powyższym raporcie owo „C.” – uw. G.E.], widziałem się trzy razy, ku wielkiej obustronnej uciesze (...). U samej Cioci i w rodzinie wszystko po staremu. Dała mi przyrzeczony prezent i ja jej się odwzajemniłem, wszystko zapięte na ostatni guzik, jeśli chodzi o nasze rodzinne problemy”.
Panowie wstępnie umawiają się na następne spotkanie w Berlinie na jesień tego samego roku. Nie dochodzi do niego, ale powody tego są dokładnie wyłożone w częściach utajonych listów i brzmią bardzo przekonująco.

Pan R., znany jako „C”, ale i jako TW „Stawiński”, w Polsce robi karierę naukowca, często jeździ za granicę. Koresponduje z pp. Korbońskimi. Oceniając to pisanie po zbiorach AAN, po roku ’56 staje się to raczej jednostronną korespondencją, pana R. Kurtuazyjnie reagowała na owe listy p. Zofia. Krótko mówiąc – gdy przeminęło największe zagrożenie dla ludzi Korbońskiego będących w kraju – relacja z p. R. przybrała najwłaściwszą postać, lakoniczną. Bądź co bądź, R. jednak przez ileś lat współpracował z „organami”; Korbońscy, mieszkańcy USA, nie byli w stanie ocenić jakości tej współpracy. Z berlińskiej „przygody” wynikało jasno, iż R. był głęboko zaangażowany w działania UB.
Korbońscy zresztą mieli już wcześniej informacje o dziwnych sympatiach p. R. Zofia Korbońska w wywiadzie, którego udzieliła niedługo przed swoją śmiercią, opisując ową berlińską „przygodę” męża, tak wspomina tę postać: „uwielbiał mego męża; po wojnie przyszedł do niego i szczerze wyznał, że jest poglądów lewicowych i włącza się do działań nowych władz, jednocześnie zapewniał, że mąż może nadal na niego liczyć w trudnych sytuacjach”. Ale też dodała: „Myśmy wiedzieli, że [R.] ma kontakty z UB, bo nasi ludzie z wywiadu donosili mężowi o różnych rzeczach, ale mimo to uważaliśmy go za swojego człowieka”.

Nie zawiedli się, nie wystawił Korbońskiego, ostrzegł.
Już nie w IPN czy w AAN, a po prostu w internecie znajduję wywiad z roku 2005 z p. R., zamieszczony na stronach Muzeum Powstania Warszawskiego. Jest to – naprawdę! – wspaniały życiorys człowieka czynu, patrioty; działacza ruchu oporu czasu drugiej wojny światowej.
Tomasz Strzembosz powiedział kiedyś na łamach „Tygodnika Solidarność”: „Pewien żołnierz Batalionu Parasol opowiadał o swych przewagach w Powstaniu Warszawskim. W pewnej chwili jego rozmówca rzekł: «wierzę, że byłeś bardzo dzielny wówczas, gdy miałeś 19 lat. Ale powiedz, czego dokonałeś przez następnych 40 lat?». Zapadło kłopotliwe milczenie” …

Grzegorz Eberhardt



W cytatach zachowano pisownię oryginalną.

Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka