„Nazywam się Malwina Siegień, pochodzę z Polski i studiuję psychologię”. „Nazywam się Cosmin, pochodzę z Rumunii, studiuję inżynierię”. Przez dwa miesiące wakacji dla wielu studentów, którzy zapłacili 3000–6000 dolarów, by przyjechać do USA, było to najczęściej wypowiadane przed kamerami zdanie, skierowane do związkowców i Amerykanów.
17 sierpnia 2011 r. blisko 300 studentów z całej Europy rozpoczęło głośny strajk przeciwko firmie Hershey’s, największemu producentowi czekolady w USA i globalnemu liderowi wyrobów cukierniczych.
Ponad 400 studentów m.in. z Turcji, Chin, Mołdawii, Rumunii, Ukrainy czy Polski przyjechało do Stanów Zjednoczonych w ramach programu Work&Travel. Wszyscy otrzymali wizę J-1 zezwalającą na podjęcie pracy i podróżowanie na terenie USA przez 4 miesiące. Wyruszyli za ocean pełni nadziei poznać Amerykanów i ich kulturę, poprawić poziom języka angielskiego oraz zarobić pieniądze na podróże. Szybko się zorientowali, że nie będą to wakacje ich marzeń.
Rozpoczęli pracę za minimalną stanową stawkę 7,25 dol. za godzinę, zamknięci w fabryce w temperaturze 15 stopni, podzieleni na trzy ośmiogodzinne zmiany w warunkach dalece przekraczających ich najgorsze wyobrażenia. Nadzorowali ich Amerykanie latynoskiego pochodzenia, mówiący praktycznie tylko po hiszpańsku.
Kontrakty, które studenci podpisali, opisywały pracę bardzo pobieżnie. Okazało się, że dzień w dzień polegała ona na przenoszeniu ważących nawet 30 kg pudeł, układaniu ich na paletach, wsypywaniu ich zawartości do zsypów maszyn. Innym zadaniem było sklejanie pudełek i pakowanie słodyczy przesuwających się na taśmach, w tempie tak podkręcanym, żeby każdego dnia wypracować nadwyżkę produkcji. Studenci cierpieli z powodu przeszywającego bólu pleców, kontuzji nadgarstków i palców. Chłopcy po sześciu tygodniach pracy tracili na wadze średnio pięć do nawet dziesięciu kilogramów.
Praca wykańczała studentów też psychicznie. Ciągła presja, zmuszała ich do pracy ponad siły, w atmosferze wiecznego strachu. Po takiej harówie nie mieli już energii na nic innego, zapomnieli o swoim amerykańskim śnie.
Każdy student płacił za mieszkanie 400 $ miesięcznie. Kwota ta była automatycznie potrącana z ich tygodniowych zarobków, podobnie jak opłaty za autobus przewożący ich do fabryki. Cetusa, z którą podpisali kontakty, zmusiła studentów do zapłacenia depozytu o wartości 400 $ i podpisania umów na mieszkania wynajęte przez sponsora. Na miejscu okazało się, że płacili za nie nawet dwa razy więcej niż obowiązujące ceny na rynku. Studenci zostali ulokowani w różnych dzielnicach, część z nich mieszkała po pięć do nawet dziesięciu osób w dwupokojowych apartamentach z jedną łazienką.
Po potrąceniu wszystkich opłat studenci za 40 godzin pracy w zarabiali ok. 140 $ – ok. 3 dol. za godzinę.
Coraz więcej załamanych swoją sytuacją studentów zaczęło szukać pomocy u sponsora i podejmować próby zmiany miejsca pracy i mieszkania. Sponsor wbrew temu, co deklarował, nie próbował pomóc nikomu. Studenci słyszeli, że są leniwi, że nie chce im się pracować i, że jeżeli zrezygnują z pracy w fabryce to 10 dni później ich wiza zostanie anulowana. A gdy wezmą udział w strajku trafią na czarną listę i nie będą mogli powrócić do Stanów.
Zdesperowani, z wiszącym nad nimi widmem deportacji i utraty pracy zaczęli szukać pomocy u adwokatów. Ci skontaktowali ich z organizacją pozarządową National Guestworker Alliance pomagającą imigrantom. Z ich pomocą studenci zaczęli się organizować i obmyślać strategię walki z korporacją. Po rozmowach z lokalnymi związkowcami młodzi pracownicy szybko zyskali ich poparcie.
13 sierpnia studenci zastrajkowali. Kilka minut przed godz. 15, ku zaskoczeniu przełożonych, porzucili swoje linie produkcyjne i razem z przyjaciółmi z drugiej zmiany usiedli na posadzce, skandując: „CZEGO CHCEMY? SPRAWIEDLIWOŚĆI! KIEDY JĄ DOSTANIEMY? TERAZ! JESTEŚMY SILNI! JESTEŚMY MOCNI! KIM JESTEŚMY? STUDENTAMI J-1!”.
Protestujących otoczyli przerażeni menedżerowie, zaczęli wyszarpywać ich z koła, grozić, że zostaną za to zwolnieni. Wezwano policję. Ta kazała studentom natychmiast usunąć się z fabryki. Wymaszerowali więc. Na zewnątrz dołączyli do nich przyjaciele z nocnej zmiany, związkowcy i organizatorzy. Samych studentów było ponad trzystu. Czekały na nich zarówno media jak i tabuny policji. Zaaresztowano dyrektora AFL-CI, największej federacji związków zawodowych w USA oraz dwóch dyrektorów związków SEIU zrzeszających ok. 1,8 mln pracowników.
Strajkujący przemieścili się bezpośrednio do miasteczka, które było własnością Hershey’s, zwanego „najsłodszym miejscem na Ziemi”, maszerowali po jego ulicach i pikietowali przed wejściem do muzeum. Tego dnia studentom udało się wstrzymać produkcję w fabryce i zyskać ogromną uwagę lokalnych mediów i mieszkańców. Dowiedzieli się nawet, że „New York Times” ma im poświęcić specjalny dodatek.
Studenci nie pracowali przez 3 dni. W tym czasie określili też swoje żądania:
1. Koniec z eksploatacją studentów, jako taniej siły roboczej.
2. Hershey’s ma zwrócić 400 miejsc pracy lokalnym pracownikom i zagwarantować im godne wynagrodzenie.
3. Hershey’s ma oddać studentom od 3000 do 6000 dol., które zapłacili za wymianę kulturową, której nigdy nie doświadczyli.
Protesty trwały do końca września. Hershey’s ani razu nie odpowiedziało na postulaty strajkujących. Większość studentów wróciła do fabryki, podczas gdy grupa liderów wspierana przez związkowców organizowała głośne akcje w miastach na terenie stanu Pensylwania i nie tylko, zyskując sojuszników na całym wybrzeżu. O walce z Hershey’s usłyszeli Amerykanie w Nowym Jorku, Filadelfii, Harrisburgu, Lancaster, Waszyngtonie czy Pittsburghu. Studenci byli nawet gotowi protestować na podjazdach domów członków zarządu Hershey’s, pukać do drzwi ich sąsiadów i prosić o wsparcie. Godzinami stali na ulicach, rozdając ulotki z numerami kontaktowymi, by mieszkańcy mogli bezpośredni telefonować do członków rady. Wspólnie z przechodniami odgrywali scenki na ulicach, pokazujące w nieco zabawny sposób, co przeżywali w fabryce. Z wieloma nakręcono profesjonalne wywiady. O ich proteście na Time Square, gdzie walili pięściami w szklane drzwi sklepu Hershey’s nowojorczycy długo nie mogli zapomnieć. Ich historia inspirowała rówieśników. Kiedy władze uczelni w Lancaster odmówiły zaproszenia strajkujących studentów, tłumacząc, że Herhsey’s wspiera ich finansowo, ich rówieśnicy zorganizowali marsz z żądaniem prawa do spotkania. Młodzi działacze zostali zaproszeni do Lancaster jako goście honorowi. W międzyczasie z organizacją NGO zaczęli kontaktować się studenci z innych miejsc m.in. z fabryki puszek w stanie Missouri, gdzie były tak samo złe warunki pracy, zastraszanie i zmuszanie do podpisania zmienionych kontraktów.
Na światło dzienne wydobyto przemyślaną politykę korporacji, która dzięki subkontraktowaniu niemieckiej firmy Exel, agencji pracy tymczasowej SHS oraz sponsora studenckiej wymiany Cetusy sprowadziła do USA 400 studentów, by uczynić z nich tanich niewolników. Podobne nadużycia mają miejsce w całej Ameryce. Firmy zaoszczędzają nawet 8 proc. na każdym zatrudnionym tymczasowo studencie, nie musząc płacić chociażby za ich ubezpieczenie. Cały program wymiany jest nadzorowany przez Departament Stanu, który uparcie przymyka oko na tego rodzaju działalność korporacji. Pytano więc, czy jest on w ogóle w stanie kontrolować sponsorów i czy cały program w dobie kryzysu nadal służy celom, do których pierwotnie został stworzony.
Studenci i ich sojusznicy osiągnęli wiele. Chcąc uciszyć strajk, pracodawcy zaproponowali im odpłatny tydzień wolnego. Hershey’s rozwiązało umowę ze sponsorem Cetusą, co oznacza, że żadni zagraniczni studenci nie będą już dla nich pracować. Tym samym dla lokalnych pracowników zwolniło się ponad 400 miejsc pracy. Trzy agencje federalne: Departament Pracy, Departament Stanów i OSHA, rozpoczęły śledztwa. Prawie 70 tys. Amerykanów podpisało internetową petycję wspierającą żądania studentów. Ponad ćwierć miliona ludzi śledziło ich historie na kanale Youtube (JUSTICE at HERSHEY’S). Komisja Praw Człowieka opracowała 27-stronicowy raport na temat eksploatacji studentów J-1 w fabryce czekolady. Na temat ich strajku pojawiło się łącznie ok. 700 artykułów w gazetach i internecie. Pisano o nich w Wielkiej Brytanii, Ukrainie, Holandii, Rumuni, Turcji i Indiach. Co więcej Polka, jedna z liderek strajku, została zaproszona do Genewy na organizowane przez Międzynarodową Organizację Pracy sympozjum. Dotyczyło zasad i przepisów w sprawie zwalczania niepewności zatrudnienia. MOP opłaciło jej pobyt i przelot. Omawiano tam kwestie dramatycznie rosnącej liczby ludzi zatrudnianych przez firmy za pośrednictwem agencji prac tymczasowych, pracujących bez kontraktów, za minimalne stawki. Po wysłuchaniu historii studentów na międzynarodowym forum pojawiły się głosy: „Jesteście wzorem dla Europy” i „Musimy podążać za przykładem studentów ze Stanów Zjednoczonych. Wszyscy kiedyś zaczęliśmy na ulicach i musimy na nie powrócić”.
A 23 września odbył się marsz ulicami miasteczka Hershey’s, w którym prócz strajkujących wzięło udział blisko tysiąc związkowców i mieszkańców stanu Pensylwania. Po raz kolejny w otoczeniu policji i reporterów dano dowód solidarności ze studentami.
W pewnym sensie studenci mieli okazję do większego wglądu w realia amerykańskiej ekonomii, niż mogliby się kiedykolwiek spodziewać. Niestety, nie są to doświadczenia, które będą sprzyjać trwałym i znaczącym stosunkom między studentami zza granicy a Ameryką, a takie właśnie miała k

reować wiza J-1. Studenci wielokrotnie podkreślali, że gdyby nie strajk, nigdy nie poznaliby lepszej strony Ameryki ani Amerykanów, którzy byli gotowi stanąć z nimi ramię w ramię w czasie strajku. Nigdy też nie mieliby okazji spać w ich domach, jeść przy ich stołach i doświadczyć ich niezwykłej gościnności i troski. Te wspomnienia zachowają na zawsze. Tak jak deklaracje Amerykanów, że sami będąc rodzicami czują się odpowiedzialni wobec rodzin strajkujących.
Te wakacje miały ogromny wpływ na młodych działaczy. Jeden ze studentów w związku z tym jak osobiście przeżył strajk wytatuował sobie na plecach napis: „I have a story to tell”. Jako przedstawiciele swojego pokolenia każdy z nich ma teraz ważną wiadomość do przekazania światu. Powrócili do swoich krajów, niosąc w sercach wiarę w siłę solidarności. Niektórzy chcą kontynuować współpracę z National Guestworker Alliance i angażować się w ruch pracowniczy.
Autorka ukończyła I Liceum im. Adama Asnyka w Kaliszu. Studiuje psychologię w Poznaniu. Była jedną z liderek strajku, uczestniczyła w sympozjum w Genewie. Jest pracownikiem i ambasadorem National Guestworkers Alliance, e-mail: malwina.siegien@gmail.com
Inne tematy w dziale Gospodarka