Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
815
BLOG

Domański: Bez dogmatów. O wydłużeniu wieku emerytalnego

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Gospodarka Obserwuj notkę 4

Zapowiedziane w exposé Donalda Tuska wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat równo dla kobiet i mężczyzn, nagłością i pryncypialnością dokładnie podanych liczb przypomina czas, gdy ni z gruszki ni z pietruszki ogłosił we wrześniu 2008 r., że wstępujemy do strefy euro w 2011 roku.

Oczywiście, nie można mieć o to żalu do samego premiera, bo ten jako laik ogłosi jako rację stanu wszystko, co podsuną mu dobrani przez niego fachowcy. Naszym obowiązkiem jednak pozostaje zadanie pytań i dokonanie komentarzy, tak wtedy, gdy premier wieszczył wstąpienie do strefy euro, jak i teraz, gdy „Gazeta Wyborcza” z 3 stycznia 2012 ujęta urokiem liczby 67, podaje z dokładnością do jednego miejsca po przecinku, ile budżet zaoszczędzi miliardów w roku 2041 (sic!), gdy postulowany wiek emerytalny zostanie zrealizowany ostatecznie.
Gdy więc rzecznicy wydłużenia wieku emerytalnego – jak np. architekt nieszczęsnej reformy OFE Marek Góra, w „Rzeczpospolitej” z 9 grudnia ub.r. mówią o pożytkach z tego płynących dla wzrostu PKB („to praca tworzy dobrobyt”), dla dochodów z pracy dłużej zatrudnionych, dla powiększenia siłą tego faktu sumy składek i w efekcie zwiększenia emerytury, to ekonomista musi wtedy zapytać: jak kształtuje się płaca i wydajność pracy w funkcji wieku pracownika?
Zgodnie z pryncypiami teorii ekonomii i zasadami gospodarki rynkowej, wynagrodzenie pracownika równe jest krańcowej produkcyjności pracy. Zasadne jest twierdzenie, że po osiągnięciu pewnego maksimum w przedziale wieku 40–55 lat w zależności od wykonywanego zawodu (zwraca na to uwagę np. Gary Becker w swoich studiach nad kapitałem ludzkim), wydajność zatrudnionych spada, gdy ich płace, obwarowane normalnymi w cywilizowanym świecie regułami, cechuje pewna sztywność. W efekcie przedłużanie okresu zatrudnienia może doprowadzić do takiej sytuacji, gdy wydajność krańcowa zacznie być niższa od płacy, a więc z danego nakładu kapitału (wyłożonego na stworzenie miejsca pracy) osiągany jest efekt produkcyjny niższy niż ten nakład. W konsekwencji po pierwsze w skali makro otrzymuje się efekt po stronie PKB niższy od możliwego, po drugie kreuje się lukę inflacyjną właśnie z tytułu produktu krańcowego pracy niższego od płacy. Otworzenie natomiast możliwości zatrudnienia młodszym, których wyższa i do pewnego wieku rosnąca, jak podaliśmy, wydajność, pozwoli otrzymać produkt stanowiący pokrycie i dla ich płacy, i dla emerytury wypłacanej osobie, która miejsce pracy zwolniła. Dodajmy tylko, że mówiąc o wydajności pracy, nie mamy przed oczyma robotnika stojącego przed strugarką, ale wszystkie możliwe prace, z pracą w urzędach dla dobra obywateli włącznie.


Wydłużenie zatem wieku emerytalnego do 67 lat może przynieść, z tytułu zwykłych zależności biologiczno-techniczno-ekonomicznych, więcej szkody po stronie PKB, któremu to wzrostowi ma służyć, niż pożytku.


Ciekawe, czy eksperci piszący teksty dla premiera mieli porachowane owe funkcje regresji wydajności pracy wieku pracowników w podziale na wykonywane zawody i rodzaje prac.
Po drugie trzeba by rozpatrzyć roztaczane owocne widoki wydłużenia wieku emerytalnego do 67. roku życia w kontekście rzeczywistej sytuacji na rynku pracy w Polsce kreowanej od lat agresywną polityką monetarną z jej skutkiem w postaci wysokiego poziomu bezrobocia. Jeśli więc np. Marek Góra pisze, że „stopniowe podnoszenie wieku emerytalnego, częściowo przynajmniej przywracające fundamentalny sens istnienia systemu emerytalnego, jest najbardziej racjonalnym działaniem, jakie możemy podjąć” („Rzeczpospolita” 9 grudnia 2011), to musimy zadać pytanie, czy oznacza to, że dajemy gwarancję i pewność zatrudnienia osobom starszym, aż do osiągnięcia przez nie wieku 67 lat. Czy też raczej – co podejrzewamy – chodzi Górze o saldo rachunku wydatków na okresowe przecież tylko zasiłki dla bezrobotnych starszych ludzi, którym wstrzymać chce wypłaty comiesięcznych emerytur aż osiągną 67 lat. Otóż Polacy, doświadczywszy już rozbieżności między celami deklarowanymi, potoczystymi słowami „reformatorów” systemu gospodarczego Polski a celami faktycznie realizowanymi, mogą obawiać się, że w całym manewrze z wiekiem emerytalnym chodzi właśnie o to, żeby przyspieszyć wymieranie osób, które miałyby się utrzymywać z zasiłków dla bezrobotnych zamiast z należnych emerytur, na które muszą jeszcze poczekać. Nie trzeba już dodawać, że mechanizm ten ma ostatecznie sprzyjać napędzaniu zysków towarzystw emerytalnych, którym wybitnie pomniejszy się liczba pobierających emerytury z nagromadzonych składek.


Postulując wydłużanie wieku emerytalnego, kreuje się otwarcie wyrażaną, ale nie w pełni usprawiedliwioną nadzieję na przyrost PKB, po drugie kreuje się obłudną obietnicę powiększania emerytur, gdy faktycznie chodzi o obniżenie wydatków emerytalnych przez zastąpienie ich okresowo tylko płaconymi zasiłkami dla bezrobotnych i, ostatecznie, podniesienie zysków towarzystw emerytalnych w 80 proc. pozostających w rękach obcych właścicieli.


O obłudzie może nie mówilibyśmy, gdyby reforma polegająca na wydłużeniu wieku emerytalnego szła w parze z fundamentalnymi zmianami w polityce monetarnej, a ta zaczęła służyć walce z inflacją przez sprzyjanie wzrostowi podaży i konkurencji na rynku, a nie utrwalaniu inflacji przez hamowanie podaży i nowych wejść na rynek, jak to ma miejsce od ponad już 20 lat.
Gdy mowa o zmianach w systemie emerytalnym i likwidacji tzw. przywilejów branżowych, to ich rzecznicy sięgają do kapeluszy z królikami opatrzonymi etykietką „równość” i „sprawiedliwość”. Oto pani profesor Danuta Koradecka, szefowa Centralnego Instytutu Ochrony Pracy stwierdza autorytatywnie, (cytowana przez „GW” z 3 stycznia 2012), że „wiek emerytalny powinien być równy dla wszystkich”, a wtóruje jej dr J. Kucharczyk, szef Instytutu Spraw Publicznych, argumentując tamże, że „nie można wyłączać poszczególnych grup, w tym rolników z systemu, bo część społeczeństwa może się czuć jak frajerzy, którzy muszą dłużej pracować”. Jak wiadomo, postulaty te zgłasza się na tle szerszej kampanii wymierzonej w tzw. służby mundurowe albo „przywileje” branżowe. Wypada jednak zapytać rzeczników takich propozycji, czy dysponują tablicami średniego okresu dożywania według zawodów i rodzajów wykonywanych prac. Jaka jest więc średnia długość życia górnika, żołnierza, policjanta, strażaka, ba, dziennikarza, i jaki dalszy okres dożywania, gdy osiągają kolejne progi wiekowe? Takich danych nie mamy, ale powinien je mieć Centralny Instytut Ochrony Pracy oraz Instytut Spraw Publicznych, zanim zaczną oczekiwać, że głos ich szefów może być potraktowany jako poważny.


Może bowiem okazać się, że tzw. uprzywilejowani, odchodząc na emeryturę, wybiorą do czasu, kiedy wreszcie umrą (ku radości tych, którzy boleją nad wydłużeniem się średniej długości życia od czasu XIX-wiecznych reform emerytalnych Bismarcka) nie więcej emerytury niż osoby nieuprzywilejowane wykonujące mniej stresujące bądź rutynowe czynności.

Wreszcie architekci reformy OFE przyznają, że czynnik demograficzny ma decydujące znaczenie w długim okresie dla bezpieczeństwa emerytalnego, ale dążąc do dalszych zmian postulują rozwiązania, które sytuację demograficzną tylko pogarszają. Temu przeciwdziała głoszony przez PSL postulat wiązania wieku emerytalnego kobiet z liczbą urodzonych i wychowanych dzieci, proponując obniżenie wieku emerytalnego o 3 lata za każde dziecko. Oczywiście, przeciwnicy polityki pronatalistycznej natychmiast pochylają się z faryzejską troską nad niską emeryturą matki, która urodziwszy np. czworo dzieci odchodziłaby na emeryturę „nawet wcześniej” – jak mówi poseł PO Neuman – niż to jest obecnie i pytają o gwarancję dla jej emerytury (np. dr Chłoń-Domińczak z zacofanego Instytutu Demografii SGH, redaktorki Olczyk i Fandrejewska, na łamach „Rz”) skoro nie zdołałaby zebrać takiej kwoty składek, jak kobiety pracujące aż do 67 roku życia.
Takie wątpliwości popiera wreszcie prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego, bo „po pierwsze, kobiety mające dużo dzieci nie uzyskałyby odpowiedniego stażu emerytalnego, który zabezpieczyłby ich świadczenie, po drugie kobiety, które nie mają dzieci z powodów zdrowotnych mogłyby uznać takie rozwiązanie za dyskryminujące. Wreszcie, jeśli wprowadzimy gwarancje wysokości minimalnego świadczenia dla kobiet, które szybciej kończą karierę zawodową, obciąży to pozostałych pracowników”.
Otóż w świetle zależności ekonomicznych i postulatu ekwiwalentności wymiany „kto korzysta, ten płaci” i „kto sieje, ten zbiera” widzimy, że po pierwsze wcześniejsza emerytura kobiet, które wychowały dzieci, jest zwrotem z inwestycji, jakie poczyniły one w kapitał ludzki, ponosząc dodatkowe wysiłki związane z urodzeniem i wychowaniem dzieci, po drugie, jak by nie było żal kobiet (i mężczyzn), które z przyczyn zdrowotnych nie mogą mieć dzieci pozostaje faktem, że będą korzystały one z efektów pracy nie swojej, czerpiąc z usług kapitału ludzkiego nie przez nich wytworzonego. Zasada ekwiwalentności wymaga, by za to zapłaciły, forma tej zapłaty jest sprawą techniczną. W każdym razie logiczne jest, by takie osoby płaciły podatek żartobliwie kiedyś zwany bykowym, płatny już po upływie pierwszego rocznego stażu pracy. Nie ma co pleść, że kobieta, która np. przy czwórce dzieci osiągnęłaby wiek emerytalny mając lat 55 ma mieć niską emeryturę, gdyż taka matka poprzez czwórkę swoich dzieci, przy obecnym prawdopodobieństwie bycia bezrobotnym (ok. 10 proc.), będzie dostarczała na rynek pracy około 144 roboczo-lat pracy!!
Poza wyżej wykazanymi, zasadniczym mankamentem rozumowania rzeczników nieopatrznego majstrowania przy systemie emerytalnym jest brak wiedzy, że płaszczyzną, w jakiej rozgrywają się tu zależności, nie jest podział bieżącego dochodu, lecz międzygeneracyjny podział kapitału. Ten fundamentalny brak zrozumienia elementarnych związków ekonomicznych najlepiej demonstruje Marek Góra, gdy stwierdza: „Gdy ktoś przejdzie na emeryturę, to młody, który szuka pracy, musi znaleźć taką, by nie tylko zarobić na siebie, ale także sfinansować emeryta… Wysokie koszty transferów emerytalnych to nie koszt dla budżetu, tylko dla pracujących” („Rz” 9 grudnia 2011). Oto widać, że Góra NIE WIE, iż młody wchodzi na rynek pracy gdzie ZASTAJE kapitał wypracowany kiedyś i pozostawiony mu teraz w użytkowanie przez emeryta. Nie wie też, że młody niesie w sobie kapitał ludzki stanowiący o jego obecnej zdolności do pracy, ale zakumulowany dzięki pracy i wyrzeczeniom jego opiekuna, a obecnego emeryta. Dlatego Góra i jego lansowany w mediach chór zwolenników (których zrealizowane pomysły kosztowały już Polaków dziesiątki miliardów utraconej nadwyżki zgarniętej za nic przez PTE prowadzące OFE) nie może pojąć, że koszty transferów emerytalnych to nie koszt dla pracujących, lecz tantiema należna emerytom z inwestycji jakie, jako generacja, a niekoniecznie każda pojedyncza osoba, poczynili w kapitał rzeczowy i kapitał ludzki następujących po nich pokoleń. A proces ten będzie trwał ku dobrobytowi ogółu, gdy pokolenia następne rzeczywiście będą następowały.
Pointujmy – tak jak niepoważnie wyrwał się trzy lata temu z okładem premier Tusk z wejściem Polski do strefy euro, tak niepoważnie wyrwał się teraz z propozycją wydłużenia wieku emerytalnego. Zanim nie przedstawi poważnych argumentów i wyników badań, z których kilka tutaj wyżej wymieniliśmy, nie można poważnie traktować jego propozycji, ani tych ogólnych o wieku emerytalnym, ani tych szczegółowych o likwidacji rzekomych przywilejów emerytalnych, nawet jeśli już coś wymusił na wystraszonych obywatelach. Właściwym punktem wyjścia wydaje się obecne status quo z perspektywą swobodnego wyboru momentu przejścia na emeryturę drogą indywidualnych decyzji osób samodzielnie oceniających swoją krańcową użyteczność wydłużenia czasu pracy, czasu wolnego i wysokości emerytury z uwzględnieniem kapitału nagromadzonego w ciągu życia, który na starość świadczy usługi stanowiące dochód implikowany uzupełniany tylko bieżąco pobieraną emeryturą.

S. Ryszard Domański

Dr hab. prof. S. Ryszard Domański, Katedra Polityki Pieniężnej d. Teorii Kapitału, Kolegium Zarządzania i Finansów SGH. Twórca Katedry Teorii Kapitału, SGH, w latach 1995–2007 rektor WSHiFM im. Fr. Skarbka przewodniczący KZ NSZZ Solidarność SGH

Lubię to! facebook.com/TygodnikSolidarnosc

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Gospodarka