Maciej Wiecha Maciej Wiecha
304
BLOG

Dune – och, ach i jak ślicznie pęknięty balon.

Maciej Wiecha Maciej Wiecha Kultura Obserwuj notkę 7

Podrajcowany komentarzami ekspertów, którzy jak jeden twierdzili jaki to piękny film, bo zdjęcia, dźwięk i efekty specjalne przekraczają wszystko, co do tej pory stworzono w sf, wybrałem się do kina na „Dune”. Niestety, zderzenie z realiami nowoczesnego kina i z samym filmem zniesmaczyło mnie do tego stopnia, że obiecałem sobie zlekceważyć drugą część, o ile ją kiedykolwiek nakręcą. Otóż tak właśnie, nie interesuje mnie co Villeneuve wykombinuje. To co już wykombinował już go praktycznie u mnie skreśliło. Ale po kolei, co mnie ubodło...

Najpierw same kino.

Reklamy.

Rozumiem, że muszą zarabiać i rozumiem, że muszą puszczać reklamy celem zarabiania. Ale oni zaczęli akcję ogłupiania dziesięć minut przed zapowiedzianą godziną zaczęcia seansu, a skończyli pół godziny po zapowiedzianej godzinie zaczęcia seansu. Gdybym wiedział, że film mnie wnerwi, to wyszedłbym przed seansem oszczędzając sobie całej reszty. Płacę za film, a nie za oglądanie znerwicowanych dzieciaków, którzy mnie instruują, że muszę ratować ginącą planetę, bo oni są na to za mali.

Dźwięk.

Możliwe, że na sali mogą być ludzie z wadami słuchu, ale to nie znaczy, że wszyscy muszą być katowani przeskalowanymi decybelami. Jeśli muszą to robić z racji regulacji prawnych, to powinni rozdawać korki do uszu.

Wyświetlanie.

Film trwa ponad dwie i pół godziny. Na sali różni jedzą chrupki i piją napoje, bo taka teraz moda. Powinna być przerwa, tak z dziesięć minut, żeby ci pijący mogli wyjść na siusiu. Od połowy filmu wiecznie ktoś łazi i rzuca na ekran swój cień. Niby nic, ale drażni.

Teraz film.

Dwięk.

Trudno się do czegokolwiek przyczepić, bo jest super. Gdyby nie skala głośności, przesadzona ze dwa razy, to byłoby trudno go wyizolować, tak dobrze wkomponowuje się w akcję.

Obraz.

Dobrze zrobione ujęcia, ładne zdjęcia morza na Kaladanie i piachu na Arrakis.

Grubo przesadzone i nie do końca właściwie dobrane aspekty techniczne i technologiczne. Wszechobecna gigantomania przytłacza i otumania. Jak ten statek nawigatorów Gildii Planetarnej, w kształcie spłaszczonej rury, z którego wydobywa się rój punkcików, dopiero na planecie pokazanych jako ogromne i kanciate (chyba) promy. Samo miasto na Arrakis wcale nie jest pokazane, za to z manią wielkości pokazuje się sam pałac. Ornitoptery mogłyby być OK, ale, jak zauważył mój kolega, nie mogłyby być holowane po wylądowaniu (np do jakiegoś hangaru), bo mają trzy łapy, z czego jedna służy za rampę wejściową.

Dla ignorantów bez elementarnej wiedzy technicznej osiągnięcia odległej przyszłości mogą być imponujące, ale ja, osobnik o ponad elementarnej wiedzy technicznej, widziałem tam wyłącznie dość trywialne manipulowanie wyobraźnią przez wirtualną demonstrację różnic w skali obiektów i ich komputerową multiplikację. Same obiekty, choć dobrze pomyślane, niczym szczególnym nie zachwycają. Na YT można znaleźć filmiki pokazujące setki pomysłów na sf i nie gorzej wykonanych przy użyciu Blendera. W filmach Marwella sf jest robiona znacznie lepiej.

Obsada.

Książe Leto, Gurney, Duncan, Vladimir i Rabban Harkonnenowie są w porządku. Chani niewiele zagrała, więc trudno cokolwiek powiedzieć. Cała reszta do bani.

Lady Jessica za bardzo podstarzała i emocjonalnie niestabilna. Najlepsza uczennica Bene Gesserit powinna być bardziej zadbana i zdyscyplinowana.

Paul to jakiś leszcz i wymoczek o lisim obliczu. W walce z Gurneyem widać było jak odstaje fizycznie. W walce z Jamisem pokazano go tak, że fizycznej różnicy się nie odnotowywało. Jego gra aktorska to jakieś przebąkiwanie i pokazywanie zadumy.

Kompletnie zdegustowała mnie politpoprawność obsad. Połowa fremenów to murzyni, w tym wspomniany już zakłuty przez Paula Jamis.Aby mocniej dowalić miłośnikom Dune Franka Herberta, Liet Kynes, imperialny planetolog, sędzia zmiany i ojciec Chani, został zmieniony na czarnoskórą dr Liet-Kynes.

Treść.

Film nie opowiada historii Dune i wielkich rodów Imperium według Franka Herberta. Mój kolega, który nie czytał książki i nie widział poprzednich adaptacji filmowych, do końca filmu nie wiedział o co w nim biega. Np o podstępnym nadaniu Arrakis Atrydom, aby ich później wytępić, dowiadujemy się w filmie z rozmowy mentata Harkonnenów z mięśniakiem Sardaukarów na Salusa Secundus. W książce nigdy o tym nie było mowy. Według Herberta nikt obcy nigdy na Salusa Secundus nie postawił nogi. O roli Gildii Planetarnej w konflikcie też w filmie tylko napomknięto.

Bez dalszego dzielenia włosa na czworo, dla mnie, miłośnika Diuny i jej kolejnych historii, film jest drętwy, nijaki, zorwelizowany i skorygowany politycznie celem usatysfakcjonowania kobiet i murzynów. Może obejrzę drugą część, jeśli w ogóle powstanie, na jakimś bezpłatnym streamingu, ale to raczej z nudów niż z ciekawości.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura