Nie jest tajemnicą, że w Polsce istnieje duża grupa ludzi wykazująca się ignorancją wobec ustaleń Zespołu Parlamentarnego Antoniego Macierewicza. Zastanawiam się gdzie się podziała elementarna uczciwość tych ludzi, gdy na jaw wychodzą coraz to nowe fakty dotyczące zaniedbań , a także kłamstw strony rządowej w śledztwie smoleńskim? Czyżby nienawiść do Kaczyńskiego była u nich tak wielka, że skłonni są oni przyjąć każde kłamstwo, choćby nie wiem jak absurdalne, aby tylko nie dopuścić do sytuacji w której Kaczyński może mieć rację?
Przecież, do dostrzeżenia tego, że ze śledztwem smoleńskim dzieje się coś nie tak nie potrzeba rozbudowanej wiedzy technicznej, wystarczy przytomność. Kierując się nią nieufność wobec całego aparatu państwowego i medialnego zaciemniającego to śledztwo wydaje się czymś oczywistym.
Chciałbym w tym momencie skupić się na paru rzeczach, które powodują, że nie ufam oficjalnym ustaleniom.
Pierwszą rzeczą, która budzi moje wątpliwości był brak ze strony polskiego rządu zaangażowania w uzyskaniu większej kontroli nad śledztwem zaraz po tragedii. Polski rząd oddał całkowicie w ręce Rosjan kontrolę nad jej wyjaśnieniem. Posłużono się konwencją chicagowską, a zwłaszcza niekorzystnym z punktu widzenia interesów Polski jej 13 załącznikiem, choć istniało porozumienie z 7 lipca 1993 roku, pomiędzy Polską a Rosją, umożliwiające wspólne badanie katastrof samolotów wojskowych rozbitych na terenie Polski lub Rosji. Jest rzeczą zupełnie niezrozumiałą obdarzenie putinowskiej Rosji takim kredytem zaufania w tej sprawie. Przecież, dla każdego kto ma choćby mgliste pojęcie o tym jakie metody Putin stosuje wobec swoich przeciwników politycznych, przykład zamordowania Politkowskiej czy otrucia Litwinienki, nie powinno być żadnych wątpliwości do czego zdolna jest putinowska Rosja. Biorąc to wszystko pod uwagę pytanie zasadnicze brzmi: Dlaczego polski rząd nawet nie spróbował uzyskać większej kontroli nad śledztwem? Gdy dodamy do tego jeszcze fakt, że Lech Kaczyński starał się prowadzić niezależną politykę wobec Rosji, i często się jej sprzeciwiał, chociażby w Gruzji, to brak zaufania do Rosjan wydaje się być tutaj oczywistą oczywistością.
Poważne wątpliwości rodzą się również wobec tego jak oficjalne źródła próbują wyjaśnić samą katastrofę. Może i bym nawet kupił w ciemno oficjalną wersję o rozwaleniu skrzydła samolotu o brzozę, wykonaniu przez niego półbeczki na paru metrach wysokości ( rozpiętość skrzydeł tupolewa 38 m.), a następnie rozbiciu na tysiące kawałków, gdybym nie miał okazji zapoznać się ze zdjęciami obrazującymi podobne miejsca katastrof w zalesionym terenie. Ukazują one całe połacie lasu wycięte przez samoloty, przy jednoczesnym braku istotnych naruszeń kadłubów. Samo nasuwa się pytanie: Jak to możliwe żeby w przypadku prezydenckiego tupolewa doszło do tak ogromnych zniszczeń kadłuba, rozrzuceniu jego szczątków na dużym obszarze po uderzeniu w jedno drzewo, a następnie zaryciu w grząskie podłoże zarośnięte krzewami?
Nie trzeba być zatwardziałym pisowcem, biorąc pod uwagę w/w okoliczności, aby w tym przypadku skłaniać się ku wyjaśnieniom ZP Macierewicza, który sensowniej wyjaśnia przyczyny rozbicia prezydenckiego tupolewa.
Spośród wielu elementów powodujących nieufność wobec ustaleń Rosjan, a następnie polskich organów rządowych i mediów ustalenia Rosjan powielających, trudno nie zwrócić uwagi na co najmniej dziwne zachowanie polskiej prokuratury w sprawie wykrycia śladów trytolu na wraku tupolewa. Jak wiadomo detektory wykryły TNT, czyli trytol. Polscy prokuratorzy tłumaczyli następnie, że nie da się jednoznacznie stwierdzić, że w badanych próbkach znajdował się materiał wybuchowy, a nie związki pochodne TNT, znajdujące się np. w paście do butów.
I tak oto, polscy prokuratorzy, obok stworzonej przez oficjalne organy państwowe fizyki smoleńskiej, swoją kreatywnością przyczynili się do powstania chemii smoleńskiej.
Ważnym głosem w tej sprawie była wypowiedź przedstawiciela producenta detektorów użytych przy badaniu wraku prezydenckiego tupolewa. Jan Bokszczanin, bo o nim mowa, całkowicie wykluczył możliwość pomyłki tego urządzenia. Stwierdził stanowczo, że skoro urządzenie wykryło trotyl to z cała pewnością się on tam znajdował.
I tutaj wyłania się kolejna oczywista oczywistość. Czy wobec całej serii prób zaciemniania prawdy o tragedii smoleńskiej, a niejednokrotnie kłamstw, chociażby kłamstw Ewy Kopacz o dokładnym zabezpieczeniu i zbadaniu miejsca katastrofy, można zaufać prokuratorom w sprawie trytolu?
Żadnym autorytetami nie są dla mnie również mainstreamowi dziennikarze, którzy nie mając żadnych podstaw ku temu, już w parę dni po tragedii rozstrzygnęli o winie pilotów.
Jedynym sensownym rozwiązaniem na wyjaśnienie jak zginął Prezydent i reszta uczestników lotu z 10 kwietnia 2010, wydaje się być powołanie międzynarodowej komisji. I nie chodzi tutaj o to, że nie ufam ZP, po prostu, chodzi o wykluczenie jakichkolwiek podejrzeń o upolitycznianie tej sprawy.
Inne tematy w dziale Polityka