ulanbator
ulanbator
ulanbator ulanbator
698
BLOG

Tatrzański miś i pan żywcem wyjęty z Międzyzdrojów

ulanbator ulanbator Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

Po czerwcowych wojażach po Suwalszczyźnie i Mazurach przyszedł czas na Tatry. Pod koniec września tanio wynająłem apartament w Kościelisku, z myślą, aby mieć dobrą bazę wypadową do wędrówek po Tatrach Zachodnich. To właśnie Tatry Zachodnie od dłuższego czasu chodziły mi po głowie, jako te bardziej łagodne do wędrowania, a nie mniej urokliwe od Wysokich, które kojarzą mi się głównie z nagłą możliwością utraty gruntu pod nogami, za czym nie przepadam. Moje mylne wyobrażenia odnośnie łagodności Tatr Zachodnich zweryfikowało następnie zejście niebieskim szlakiem z Małołączniaka w stronę Doliny Kościelska, ale o tym później.
Tytułowego misia usłyszałem w środę rano zaraz po zejściu z Doliny Kościeliska, na czerwonym szlaku na Ciemniak. Zaliczam siebie do „porannych ptaszyn ”więc na Ciemniak piąłem się już przed 7. Niedźwiedź ryczał gdzieś za mną, może kilkaset metrów ode mnie, może kilometr lub dwa, któż to może dokładnie oszacować w górach, gdzie niesie echo? Na szlaku nie było żywej duszy poza mną. Nie ukrywam, że się przestraszyłem, choć nie spanikowałem. Nasłuchiwałem czy ryk nasila się czy nie.
 Przed wejściem do Doliny Kościeliska widnieją tablice ostrzegacze przed niedźwiedziami. Jest tam napisane aby nie wykonywać gwałtownych ruchów, gdy staniemy oko w oko z niedźwiedziem. Ale co będzie, gdy pomimo braku wykonywania gwałtownych ruchów, niedźwiedź dalej będzie się do mnie zbliżał, pomyślałem?
Po kilkunastu minutach ryk zaczął zanikać a na szlaku pojawili się ludzie. Poczułem się raźniej i zacząłem się piąć z powrotem na Ciemniak. Wyobrażenie spotkania niedźwiedzia tkwiło mi jednak w głowie przez całą drogę na górę. Warto dodać, że widoczność z każdym krokiem stawała się coraz mniejsza.
Czerwonym szlakiem po jakiś trzech godzinach dotarłem wreszcie na wierzchołek Ciemniaka. Przemoczony do suchej nitki od potu i deszczu. Widoczność praktycznie była zerowa, choć w drodze z Ciemniaka na Małołączniak na moment wyjrzało słońce i udało się zrobić fotkę w stronę Słowacji.
Po godzinnym marszu dotarłem wreszcie na Małołączniak i niebieskim szlakiem zacząłem schodzić w dół. Na początku było dość łagodnie, dokładnie tak jak jawiły mi się Czerwone Wierchy z dołu, z Kościeliska. Aż do momentu, gdy dotarłem do ostrego spadku Kobylarzowego Źlebu. I musiałem tamtędy złazić, bo z powrotem, do łagodniejszego czerwonego szlaku, którym wszedłem, nie było już sensu wracać. Kobylarzowy Żleb to komin skalny, stromy jak dla mnie, kilkaset metrów w dół, z krótkim odcinkiem z łańcuchami. A więc wszystko to czego chciałem uniknąć wędrując po Tatrach Zachodnich. Parę razy przy zejściu poślizgnąłem się na mokrych kamorach, ale szczęśliwie dotarłem na dół.
Sporo ludzi mijałem, którzy szli w górę, ale nikt nie tak jak ja nie schodził. Wyczytałem gdzieś później, że ten niebieski szlak, bardziej nadaje się do wchodzenia, niż do schodzenia.
Gdy już byłem na dole tego komina to zamieniłem parę słów z panem, który pytał mnie czy daleko jeszcze na szczyt. Pan na nogach miał sandałki, a w rękach dzierżył reklamówkę z biedronki. Zapytałem, czy to dobry pomysł włazić na górę w sandałkach, gdy tak ślisko? Wtrąciłem też, że ledwo zlazłem w porządnych butach. Ów pan nie przejął się tym co mówię i żwawo ruszył w górę, burknął jeszcze na odchodne, że na łańcuchach reklamówkę potrzyma mu kolega. Nie wiem dokąd zaprowadziła tego pana owa ułańska fantazja, mam nadzieję, że nie zrobił sobie tego dnia krzywdy. Ja natomiast szczęśliwie dotarłem po jakiś dwóch godzinach z powrotem do Doliny Kościeliska.
Przekonałem się na własnej skórze, że Tatry, nawet zachodnie, to nie alejki spacerowe jak w Karkonoszach. Po tej wycieczce również wiem, że warto studiować dokładnie szlaki, którymi zamierza się wędrować. Poza tym, następnym razem, gdy przyjdzie mi pomysł samotnej wędrówki po Tatrach, bez porządnego spray’u na niedźwiedzie się nie obejdzie. W sumie pozytywnie, choć ze względu na pogodę nie dane mi były zapierające dech w piersiach widoki, to cel,- wejście na Czerwone Wierchy, został zrealizowany.
Ps. Zapierająca dech w piersiach jest również budowa zakopianki. Rozmiar inwestycji naprawdę robi wrażenie, coś takiego widziałem w Polsce po raz pierwszy.


ulanbator
O mnie ulanbator

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości