Varia Varia
1582
BLOG

Fakty i mity o CCS

Varia Varia Polityka Obserwuj notkę 7

Co raz głośniej zaczyna się mówić o nowej technologii wychwytywania i składowania dwutlenku węgla (CCS), za pomocą której elektrownie emitujące CO2 będą te emisje sekwestrować pod ziemią. Technologia ta jest głównym (poza OZE) sztandarowym hasłem Unii Europejskiej w krucjacie przeciwko globalnemu ociepleniu.

Technologia CCS nie została jeszcze zastosowana w żadnym państwie Europejskim. Owszem, 6 miesięcy temu została dobudowana tego typu instalacja w niemieckiej elektrowni na węgiel brunatny Schwarze Pumpe (pilotażowy projekt o bardzo małej mocy), ale nie funkcjonuje tam najważniejsza część tej technologii, czyli składowanie. CO2 jest więc wychwytywane, ale później nie idzie pod ziemię, gdzie ma być składowane do wybuchu ziemi, ale trafia do fabryki produkującej…Coca Colę.

Podziemne magazyny na składowanie CO2 muszą być budowane jedynie w miejscowościach, gdzie nie występują ruchy sejsmiczne. Najmniejsze trzęsienie ziemi może spowodować uwolnienie się CO2 z magazynów, co będzie miało fatalne skutki dla środowiska naturalnego, ponieważ w jednym momencie do atmosfery może się wydostać całość składowanego przez lata CO2.

Ministerstwo Środowiska uruchomiło projekt, w ramach którego mają zostać wskazane miejsca ewentualnego składowania dwutlenku węgla. Wstępnie resort wytypował osiem potencjalnych lokalizacji. Gdyby podzielić Polskę linią biegnącą od Świnoujścia do Bieszczad, to aż siedem z tych lokalizacji jest na zachód od linii. Ósma to rejon trójmiasta gdzie znajdują się złoża solanki. Lokalizacja magazynów jest uwarunkowana możliwością wystąpienia fal sejsmicznych (strefa Tornquista-Teisseyre'a). Strefa T-T o szerokości około 100 km, rozdziela trzy duże europejskie jednostki strukturalne. W Polsce przebiega od Kołobrzegu po Przemyśl. W jej pobliżu występują mini trzęsienia ziemi, co powoduje, że lokalizacja magazynów w związku z możliwością uchodzenia CO2 do atmosfery jest niemożliwa.

Interesujące jest to, że naukowcy i politycy, którzy konsekwentnie promują instalacje CCS, są niechętnie nastawieni do elektrowni atomowych, które przeciaż też nie emitują CO2 do atmosfery. Elektrownie jądrowe mają ponad 50-letnią historię, jest to technologia bezpieczna i stosowana na całym świecie.

Oprucz tego, że technologia CCS jest niezbadaną nowinka, która może wyrządzić nieodwracalne szkody dla środowiska, jest też bardzo kosztowna. Koszt energii elektrycznej z takiej elektrowni będzie wyższy niż np. z elektrowni atomowej. Wynika to z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na duże koszta związane z budową bloków z CCS (lub IGCC) oraz ich późniejszy monitoring. Po drugie natomiast ze względu na położenie takich elektrowni. Na dzień dzisiejszy elektrownie powinny być jak najbliżej miejsc odbioru prądu, względnie blisko złóż paliwa. W przyszłości to miejsca składowania CO2 będą determinować lokalizacje, gdzie nowe elektrownie będą powstawały. Oznaczać to będzie wyższe koszty związane z transportem z jednej strony węgla, a z drugiej – wytworzonego prądu.
 

UE inwestując w instalacje CCS lobbuje jedynie interesy przedsiębiorstw, które są zainteresowane w budowie takich elektrowni. Z czasem za pomocą regulacji unijnych zwykłe elektrownie zostaną wypchnięte z rynku. Ich miejsce zajmą firmy energetyczne (często prywatne), które zbudują za pieniądze podatników (dofinansowania z UE) elektrownie „czystego węgla”. A z powodów wymienionych wyżej w ostatecznym rezultacie za droższy prad zapłaci końcowy odbiorca, czyli każdy z nas.

Już w tej chwili na 11 instalacji CCS z budżetu UE planuje się wydać ok. 1,25 mld EURO w ramach Europejskiego Planu Ożywienia Gospodarczego (EERP) oraz jeszcze ok. 12 mld. EURO na 12 wybranych projektów demonstracyjnych.

Sami zwolennicy budowy CCSów twerdzą że jest to technologia nowa i jeszcze nie zbadana do końca. Tak np. Lars G. Josefsson, prezes grupy Vattenfall, podkreśla iż „dzięki temu projektowi[Schwarze Pumpe] badawczo - rozwojowemu nasi inżynierowie otwierają nowy rozdział: od teraz możliwe będzie przechwycenie i zamienienie w ciecz ponad 90% CO2, jaki powstaje w procesie spalania”. Zapewnia on również, że rezultaty badań będą w pełni dostępne dopiero w roku 2015. Jedyny argument który podają podają zwolennicy budowy CCS jest taki, że przemysł wydobywczy posiada trzydziestoletnie doświadczenie w wykorzystywaniu CO2 do zwiększenia wydobycia ropy naftowej. Owszem, tylko że głównie w USA, no i jest to zupełnie inny proces. Inaczej wykorzystuje się CO2 i nie składuje się pod ziemią w magazynach na niewiadomo jaki okres czasu, a już tym bardziej nie na skalę światową.

Paweł Świebodaw i Agata Hick w swoim tekście „Europa musi postawić na CCS” pisząc: „kto pierwszy przeprowadzi wszechstronne badania i testy, ten posiądzie przywilej światowego lidera w tej niezwykle ważnej i przyszłościowej dziedzinie” sami podkreślają potrzebę zbadania tego wynalazku. Dopiero po takich baniach można by było wprowadzać takie instalacje na dużą skalę. W dalszej części swojego artykułu opisują wręcz konieczność inwestycji w CCS w UE. Pozostawiając na boku chęć autorów znaleźć się w głównym nurcie UE (co np. Buzkowi przyniosło możliwość ubiegania się o krzesło przewodniczącego PE) należy spojrzeć na to z geopolitycznego punktu widzenia.


Nawet gdyby w 2030 r. Stany Zjednoczone (które nie ratyfikowału protokołu z Kioto) i Unia Europejska zredukowały emisję CO2 do zera, to nie zrekompensowałoby to wzrostu emisji CO2 w pozostałych częściach świata, wynikającego głownie ze wzrostu wykorzystania węgla. Czołową rolę odgrywają tutaj Indie i Chiny, które słusznie nie chcą wyrzucać pieniędzy na inwestycje w małoznane technelogie, które mogą przynieść więcej szkody niż korzyści. Unia chce zaś na własnej skurze przekonać się jak to działa. Jeśli do 2020 roku emisje CO2 pochodzące z elektrowni państw członkowskich UE zostaną zredukowane o 20% to i tak w skali światowej będzie to ok. 3%. Ale z obserwacji wynika, że ani politykom europejskim, ani tym bardziej biznesmenom nie opłaca się przekonywać Azję. Lobby europejskich firm energetycznych chce jak najszybciej zastosować te technologie w praktyce i udoskonalić je. Wtedy mając know how będą oczywiście mogły wyjść również poza Europę i chrystianizować tych barbarzyńców na Wschodzie. Tylko to wszysto się będzie działo na nasze skórze i taki Czarnobyl będziemy wspominać jak mały pikuś (zwłasza w perspektywie długoterminowej). A takie kraje rozwijające się jak Polska zamiast tego żeby inwestować w budowę infrastruktury i rozwój gospodarki, będzie dorzucała się, jak wszyscy w UE, na to żeby kilka firm energetycznych zrobiło dobry interes.

Ok. 95 % gazów cieplarnianych stanowi para wodna. Każdy człowiek i zwierzę też emituje CO2. Kurczowe trzymanie się doktryny redukcji CO2, którą produkuje człowiek (no bo na przyrodę raczej nie mamy wpływu, np. wybuch wułkanów) może doprowadzić do takich wniosków np. że należy mniej jeść, bo np. wołowinę produkuje się z krowy, które też emitują CO2. Takie tezy pojawiają się w poważnych opracowaniach dużych korparacji np. Ernst & Young. Można oczywiście podjąć bardziej drastyczne rozwiązania i np. krowy zamykać w specjalnych pomieszczeniach, gdzie będzie wychwytywany CO2, wtłaczany do rur i wyrzucany gdzieś za granicę ukraińską albo białoruską. Można też opodatkować sportowców, a zwłaszcza pływaków, no bo przecież więcej emitują takich szkodliwych gazów niż zwykły człowiek.

Ograniczenie emisji CO2 w UE wywołuje też tzw. efekt carbon leakage, na co politycy z Brukseli przymykają oko. Już dzisiaj Rosja w swojej polityce energetycznej zakłada zwiększenie wykorzystania węgla po to żeby móc eksportować więcej gazu ziemnego, zapotrzebowanie na który w UE będzie systematycznie rosło na skutek ograniczenia wykorzystania węgla. Innym przejawem carbon leakage jest przenoszenie elektrowni za granicy UE, co też nie rozwiązuje problemu w skali globalnej.

Co więc chce osiągnąć UE realizując tak ambitne projekty? Czy działając jak samotna wyspa może coś zrobić? Czo to jest tego warte?



Varia
O mnie Varia

Napisz do mnie: varia.energetyka@op.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka