Na początek muszę złożyć zastrzeżenie, że moja notka nie jest polemiką wobec ostatniego tekstu JKM, o najwyższych budynkach świata. Jednak, czego nie ukrywam, porównania w nim zawarte są bardzo inspirujące, co daje mi sposobność do skreślenia kilku słów na ten temat.
Zdaniem naszego Europosła wysokość wznoszonych budynków jest w jakiś sposób proporcjonalna do panującego systemu gospodarczego, a więc staje się jego miarą. Oczywiście chodzi tylko o wysokość tych najwyższych, bijących rekordy, bo już duża ilość nieco niższych, bardziej mikrych, nowej jakości nie wnosi, a i do gospodarki ma się nijak. Skoro zaś liczba gigantycznych drapaczy chmur, pokazuje bez pudła stężenie kapitalizmu w kapitalizmie i jak nie kręcił, jedenaście z nich (z pierwszej dwudziestki europejskiej), wyrosło akurat w Moskwie, to wnioski są chyba oczywiste.Może jednak nie są?
Cóż, mamy tu do czynienia, ze znanym z mistrza Barei, „myleniem systemów walutowych”. Akurat, nieodłącznym atrybutem wiodącej gospodarki socjalistycznej, była megalomania, ze wszystkimi możliwymi i niemożliwymi „najami”, we wszystkich kategoriach zresztą. Kiedyś propagandowe łamy uginały się dosłownie pod ciężarem przymiotników w stopniu najwyższym. A jak przytłaczającego ogromu gospodarki, chwilowo brakło, to w sukurs przychodziła przyroda w służbie człowieka. Ona też była „naj”.
Stąd tych jedenaście chałup, specjalnie mnie nie dziwi, albo inaczej, raczej czuję się zawiedziony tym, że ich jest tylko jedenaście. Jedynym zaś wnioskiem jest to, że rosyjska megalomania ma się nadal znakomicie.
Wymiary, wymiarami, ale poważniej do sprawy podchodząc, musimy zastanowić się też nad innymi aspektami zagadnienia. Tu najpierw przywołam przykład, z życia wzięty. Kiedy chodziłem jeszcze do szkoły niby średniej, ale jednej z najlepszych, miałem nauczycielkę, która była znana, jako małżonka osoby bardzo, bardzo ważnej (ciii, no wiecie kogo… nie, poważnie?). Pewnego dnia, owa nobilitowana tak wyjątkowym towarzyszem życia niewiasta, wparowała do klasy, na co zgodnie ze szkolną etykietą powstaliśmy, utrzymując się jednakże w lekkim półprzysiadzie, oczekując na sakramentalne: „siadajcie”. Tymczasem ona stanęła i jakby zamarła w oczekiwaniu. Co się stało? Sytuacja zaczęła się robić nieznośna. Wreszcie nasza nauczycielka uroczyście oświadczyła: „wczoraj mój mąż awansował na członka biura!”Dopiero po dłuższej chwili, ta radosna wiadomość do nas jakoś dotarła. Mieć przecież w domu nie zwykłego członka, ale członka biura, to jest zmiana jakościowa! Gdzie kwiaty, gdzie gratulacje?
Powyższy przykład wyjaśnia chyba dobitnie, że różne dywagacje, jakie jeszcze niedawno snuto na kanwie wypowiedzi niektórych polityków (długość), lub z innej beczki w kontekście domniemanych znamion kapitalizmu (wysokość), istotne nie są, bo liczy się tylko… jakość.
Inne tematy w dziale Polityka