Kontrola, monitoring czy promocja dobrych wzorców?
OBWE obserwuje wybory w Polsce
Monitoring wyborów
Od czasu Rewolucji Róż w Gruzji (2003) oraz Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie (2004) coraz większym zainteresowaniem opinii publicznej cieszą się międzynarodowe misje obserwacyjne. Największe tradycje i merytoryczne doświadczenie w ich organizowaniu ma Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, a konkretnie jedno z biur Organizacji – Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowiek (w skrócie z języka angielskiego - OSCE/ODIHR). ODIHR monitoruje wybory wśród krajów członkowskich od dziesięciu lat.
Obserwacji wyborczej podlegają dziedziny i działania od bardzo ogólnych jak np.: ramy prawne wyborów, atmosfera przed wyborami, wolność słowa, aż po bardzo szczegółowe – obserwacja prac komisji wyborczych, monitorowanie przekazywanych protokołów i ich zgodności z wynikami wyższego poziomu (np. okręgu), przejawy agitacji i przemocy w dniu wyborów.
„Na wschód od Wiednia”
Pierwotnie obserwowano kraje, w których wolne wybory były nowością – głównie w państwach nowopowstałych – np. po upadku ZSRR i w krajach wchodzących w skład dawnej Jugosławii. Jednak po kilku latach zorientowano się, że obserwacji podlegają państwa „na wschód od Wiednia”. Kilka państw zwróciło uwagę, że jest to stosowanie podwójnych standardów. I tak od pewnego czasu OSCE/ODIHR wysyła również obserwatorów do krajów z ugruntowaną demokracją i rozwiniętym systemem wyborczym. Nikogo to już dzisiaj nie dziwi - tym bardziej w krajach, które wcześniej uchodziły za ambasadorów i promotorów demokracji. W końcu jeśli ktoś chce patrzeć innym na ręce, to sam powinien być przykładem transparentności.
Rzeczpospolita Polska deleguje obserwatorów w ramach Misji OSCE/ODIHR do kilku krajów, które są godne uwagi ze względów prestiżowych lub strategicznych. Najczęstszymi kierunkami dużych delegacji są: Ukraina i Białoruś. Mniejsze delegacje MSZ uczestniczą do kilku innych krajów.
Havel – należy wysłać obserwatorów do Polski
Spore zamieszanie powstało, gdy były prezydent Czech – Vaclav Havel - powiedział, że na wybory w Polsce powinni przyjechać obserwatorzy. Dla osób, które znają polski system wyborczy, a tym bardziej miały styczność z misjami OSCE nie było to dużym zaskoczeniem. Jedyną odpowiedzią, jaka racjonalnie się nasuwała to wyrażenie zgody i zaproszenie obserwatorów. W końcu nie mamy nic do ukrycia.
No i tu pierwsze schody – politycy partii rządzącej wpadli w popłoch – jeden po drugim mówili, że „Polska to nie Kazachstan” itp. Jak donosiła Polska Agencja Prasowa: Premier nie odniósł się w sposób bezpośredni do treści noty OBWE. Stwierdził tylko, że "w Polsce nie ma najmniejszych zagrożeń dla demokracji", a władza w naszym kraju nie kontroluje przebiegu wyborów. To jest sprawa sądów, Państwowej Komisji Wyborczej i samorządów - podkreślił J.Kaczyński.
Tym samym premier wykazał się nieznajomością dziedziny, której obserwacje dotyczą – m.in. ram prawnych czy mediów publicznych, a więc dziedzin, w których w mijającej kadencji partia rządząca chciała mieć dużo do powiedzenia – i często miała.
Wejdą, nie wejdą? Zaproszą, nie zaproszą?
Problem okazał się trwalszy – media rozpisywały się na temat (nie)zrozumienia noty, którą OBWE przysłało do Ministerstwa Spraw Zagranicznych i „niezrozumienia” przez OBWE słów ministra spraw zagranicznych. Im dłużej trwała wymiana zdań, która oddalała zaproszenie misji do Polski, tym więcej gromów posypało się na rząd – z ust przedstawicieli opozycji – oraz na Polskę – na arenie międzynarodowej. Federacja Rosyjska przygotowując się do grudniowych wyborów parlamentarnych również zwlekała z decyzją o zaproszeniu obserwatorów powołując się na przykład Polski.
Na przełomie września i października br. w Warszawie odbyło się spotkanie monitorujące wdrażanie zobowiązań państw członkowskich OBWE dotyczących kwestii praw człowieka i standardów demokratycznych. Właśnie to międzynarodowe spotkanie, w którym brało udział ponad 1000 osób z kilkudziesięciu krajów członkowskich OBWE, miało swój początek w samym środku gorącej debaty dotyczącej odmowy zaproszenia obserwatorów do Polski. W efekcie delegaci zebrani w Warszawie wyrazili oficjalne stanowisko nawołujące polski rząd do powtórnego rozważenia decyzji o nie zaproszeniu misji obserwacyjnej.
Polskie media również włączyły się aktywnie do debaty i choć większość głosów popierała zaproszenie misji, to znalazły się również głosy przeciwne w duchu wspomnianego sloganu: „Polska to nie Kazachstan”. Na jednej z karykatur zilustrowano wymownie dwóch przedstawicieli ludów afrykańskich w tradycyjnych strojach wraz z podpisem: „Panie premierze – obserwatorzy przyjechali”. Nic dziwnego, że po tak postawionej sprawie 43% Rodaków nie było zwolennikami zaproszenia misji. Stanowisko wielu oficjalnych przedstawicieli rządu i partii Prawo i Sprawiedliwość ukazywało domaganie się zaproszenia obserwatorów jako, co najmniej zdradę stanu i naruszenie dobrego ich zdaniem wizerunku Rzeczpospolitej Polskiej w wspólnocie międzynarodowej.
Z przykrością trzeba jednak skonstatować, że cały problem został jednak wygenerowany przez polski rząd, a konkretniej kilku jego przedstawicieli. Wystarczyłoby zaprosić obserwatorów dzień po cytatach Vaclava Havla – i prawdopodobnie nikt by się nie zorientował, że jest to kłopot – bo i faktycznie misje obserwacyjne dla kraju obserwowanego kłopotem nie są – co wynika z ich „nieinwazyjnego”, a właśnie obserwacyjnego charakteru. Przy okazji wysłanie zaproszenia byłoby zrealizowaniem międzynarodowego zobowiązania Polski zawartego w tzw. Dokumencie Kopenhaskim podpisanym w 1990 roku, w którym Państwa uczestniczące w Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie zobowiązały się do każdorazowego zapraszania obserwatorów na swoje wybory.
Jednak przeciąganie zaproszenia wzbudziło niepotrzebne domysły, że może „oni” coś mają do ukrycia? Że pewnie się czegoś „obawiają”? W czasie debaty opozycja zarobiła punkty kosztem polskiego MSZ, a Federacja Rosyjska uzyskała silny argument w analogicznej rozmowie z Organizacją Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie.
Mandat moralny polskich obserwatorów
Żeby naświetlić problem z jeszcze jednego punktu widzenia trzeba przypomnieć, że również w środku tej debaty z Polski wyjechała część misji obserwacyjnej OSCE/ODIHR na wybory parlamentarne na Ukrainie w składzie ok. 40 obserwatorów. I to właśnie polscy obserwatorzy musieli się niejednokrotnie tłumaczyć przed swoimi kolegami z innych krajów, którzy pytali: „Ale o co Waszemu rządowi chodzi? Dlaczego to taki problem?” no i zdarzały się też pytania: „Jakim moralnym prawem Polska wysyła obserwatorów do innych krajów, samemu odmawiając zaproszenia misji?”. Obserwatorom – w tym piszącemu te słowa – nie pozostało nic innego, jak tłumaczyć się, mając w pamięci krótką notatkę z jednej z gazet z przed wyjazdu na misję, że to nieporozumienie i właściwie zaproszenie jeszcze jest możliwe. Zaproszenie zostało wysłane 2 października a wieści z kraju dotarły do polskich obserwatorów na Ukrainie – w autokarze w drodze powrotnej.
Burza w szklance wody
Po zaproszeniu do Polski przyjechała jedenastoosobowa grupa obserwatorów. W tej małej grupie są specjaliści od prawa wyborczego, mediów i kilku politologów. Słowem – góra urodziła mysz. Czy rzeczywiście warto było robić tyle szumu, o to, żeby pokazać jak się w Polsce organizuje wybory i w jakiej przebiegają atmosferze? Moim zdaniem przeciąganie terminu zaproszenia i tłumaczenie się niezrozumieniem noty dyplomatycznej tylko zaszkodziło wizerunkowi Polskie we wspólnocie narodowej, a nie jej pomogło.
Dobre praktyki
A nawet gdyby OSCE/ODIHR zdecydowało się na „dużą” misję i do Polski przyjechałoby kilkuset obserwatorów to, czy coś by się stało? W moim odczuciu z technicznego i administracyjnego punktu widzenia mamy jedno z lepszych praw wyborczych i dość dobrze wypracowane procedury jego wdrażania. Stroną administracyjną na poziomie lokalnym zajmują się samorządy – póki co organy od rządu i parlamentu niezależne. Komisje są powoływane w dość przejrzysty sposób, a dla przejrzystości całego systemu wielce zasłużoną instytucją jest możliwość ustanawiania przez komitety wyborcze mężów zaufania. W polskim prawie wyborczym mężowie zaufania mają dość szerokie kompetencje obserwacji procesu wyborczego od momentu przekazania komisjom kart w przedwyborczą sobotę, przez dzień wyborów, liczenie głosów po przekazanie wyników komisjom wyższego rzędu i obserwację prac komisji kolejnych szczebli.
Moim zdaniem obserwatorzy innych krajów – w szczególności zza wschodniej granicy mogliby z Polski przywieźć nie tylko miłe wspomnienia, ale i dobre wzorce – do implementowania również w swoim prawie wyborczym.
Czy nasz system wyborczy pod względem proceduralnym i formalnym jest doskonały? Na pewno jest dopracowany i przećwiczony przez wybory na wszystkich szczeblach i właściwie nie budzi kontrowersji wśród opozycji parlamentarnej lub pozaparlamentarnej. Nie jest też podważany przez organizacje strażnicze (tzw. watch-dog). W sumie jest nieźle. Dzięki akceptacji społecznej i politycznej dla procedur wyborczych spełnia swoją główną rolę: legitymizuje trwałość i stabilność ustroju politycznego i jest mechanizmem udzielania legitymacji partiom rządzącym.
Czy w polskich procedurach wyborczych można by coś dodać? Moim zdaniem można i należy. Jednak to już jest temat do kolejnego artykułu, do którego zapraszam…
Łukasz Małecki-Tepicht
Autor jest absolwentem nauk politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, był praktykantem w Krajowym Biurze Wyborczym, czterokrotnie przewodniczył obwodowym komisjom wyborczym oraz dwukrotnie uczestniczył w misji obserwacyjnej wyborów na Ukrainie z ramienia OSCE/ODIHR
P.S. Autor przesłał 2 prośby o zmiany, przepraszamy wspólnie się uczymy. Za usunięcia przepraszamy.
Warsztaty Analiz Socjologicznych to nowoczesna instytucja oparta na wzajemnym zaufaniu. Unikamy zaszufladkowania organizacyjnego. Świadomi wyzwań, przed którymi stoją młodzi Polacy mający ambicję wpływać na rzeczywistość społeczną w kraju, nie zaś tylko być jej biernymi uczestnikami, stawiamy na ciągłe doskonalenie naszego Warsztatu.
Kontakt: warsztaty@warsztaty.org
warsztaty.org
Promote Your Page Too
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka