Z określeniem „centrum” (liberalne lub jakiekolwiek inne) wiąże się nieuchronnie ten kłopot, że chodzi o coś usytuowanego się pomiędzy dwiema skrajnościami, czego charakter zależy w znacznym stopniu od tego, jak przedstawiają się w danej chwili owe skrajności oraz czego dotyczy zasadniczy konflikt między nimi. Nie do pomyślenia jest przeto centrum jako takie, któremu dałoby się przypisać raz na zawsze coś więcej aniżeli Arystotelesowską wiarę, że „cnota to złoty środek między dwoma występkami”. Otóż nie podobna zdefiniować tej cnoty bez określenia, o jakie „występki” w danym wypadku chodzi. Znane z historii partie centrowe niekoniecznie są do siebie bardzo podobne, „centrystą” jest się bowiem zawsze w określonym kontekście. „Trzecia droga” może przebiegać nader rozmaicie zależnie od okoliczności.
Kiedy przed dwoma mniej więcej wiekami pojawiła się po raz pierwszy trychotomia: lewica – prawica – centrum, sprawa przedstawiała się stosunkowo prosto: podziały na przeciwstawne sobie obozy polityczne były klarowne, bo sprowadzały się ostatecznie do takich dylematów jak „Rewolucja czy kontrrewolucja?”, „Postęp czy Ład?”, „Nowoczesność czy tradycja?”, „Zerwanie czy kontynuacja?” itd. Co więcej, na każdym biegunie poglądy na wszelkie w istocie tematy układały się w dość zgrabne syndromy, dzięki czemu, znając czyjś pogląd na jeden temat, można było przewidywać ze sporym prawdopodobieństwem poglądy na wszelkie inne polityczne (i nie tylko polityczne) tematy. Kiedy wyraźnie było widać dwa krańce, nietrudno było wyobrazić sobie środek. Ewentualnie parę możliwych środków.
Truizmem jest twierdzenie, iż klasyczny schemat: lewica – prawica – centrum uległ od owego czasu znacznemu skomplikowaniu, jeżeli nie względnej dezaktualizacji . Bez zmiany pozostało z pewnością to, że lewica jest przeciwko prawicy, prawica przeciwko lewicy, centrum zaś przeciwko obu skrajnościom, poza tym jednak zmieniło się strasznie dużo tak w poglądach ludzi poszczególnych obozów na takie czy inne sprawy, jak i w tym, jakie kombinacje poglądów (i haseł) są możliwe w obrębie każdego z nich. Wystarczy prześledzić porównawczo sprawę stosunku do demokracji, praw człowieka czy gospodarki rynkowej, by uświadomić sobie rodzaj i skalę przesunięć.
W naszych czasach nastąpiło w bardzo wielu sprawach szczególnie wielkie materii pomieszanie i coraz trudniej jest uszeregować poglądy na jednej osi. Zawód polityka ma coraz mniej wspólnego z zawodem ideologa jako twórcy spójnej wizji świata, chociaż niejeden polityk wciąż tęskni do sytuacji, w której głosowanie na jego partię mogłoby być zarazem aktem wielkiego wyboru światopoglądowego i opowiedzenia się za jakimś absolutem, który właśnie ta partia sobą reprezentuje. Takie sytuacje zdarzają się jednak coraz rzadziej. Widzą je raczej demagogowie niż analitycy.
Lewicy zdarza się sięgać po hasła tradycyjnie prawicowe (nacjonalizm), prawicy po hasła i środki tradycyjnie lewicowe (egalitaryzm); nie ma też nic dziwnego w zdarzających się raz po raz aspiracjach zarówno jednej, jak i drugiej, do znalezienia się możliwie blisko centrum, albowiem ekstremizm cieszy się na ogół coraz gorszą sławą. W tym sensie słuszna jest konstatacja zawarta w rozesłanych przed dzisiejszą dyskusją tezach, że „tożsamości tradycyjnych sił politycznych przeżywają okres niepewności, żeby nie powiedzieć kryzysu”. Polityk zdaje się potrzebować dziś chwytliwych haseł, nie zaś dobrze określonej i trwałej tożsamości ideowej.
Najbardziej rzuca się to w oczy w wypadku współczesnej lewicy, która, rozpaczliwie chciałaby być prawdziwą lewicą, ale nie bardzo wie, co powinna w tym celu robić poza przeciwstawianiem się prawicy. I odwrotnie. Ta ostatnia ma się wprawdzie na pozór znacznie lepiej, ale jej głównym spoiwem jest antylewicowość, a zwłaszcza antykomunizm, chociaż coraz częściej wroga trzeba samemu tworzyć, odwołując się do historii, wspomnień i resentymentów, nie zaś aktualnej sytuacji społeczno-politycznej. Ostrość poniektórych sporów i obelgi, jaki obrzucają się politycy, niekoniecznie świadczy o czymś więcej niż różnice doraźnych interesów i trwałość resentymentów. Programy częściej pochodzą od istniejących podziałów niż odwrotnie.
Czy w tych warunkach możliwy jest jakikolwiek „złoty środek” i czy w ogóle warto go szukać, skoro tak niepewne stały się tradycyjne układy odniesienia? I czy tym „środkiem” miałby być akurat liberalizm, skoro jego istotne elementy spotykamy dzisiaj w różnych punktach politycznego spektrum mimo złorzeczeń pod jego adresem i z lewej i z prawej strony? I co to właściwie znaczy: być dzisiaj „liberałem”? Zbyt długo zajmowałem się liberalizmem, aby umieć na to pytanie odpowiedzieć.
Powiedzieć „liberalizm” czy „liberalny” to prawie nic nie powiedzieć, gdyż było i jest wiele różnych liberalizmów, przy czym bynajmniej nie wszystkie dałoby się bez zastrzeżeń ulokować akurat w „centrum”, jako że np. ekonomiczny liberalizm mieści się nierzadko, acz niekoniecznie w Polsce, na politycznej prawicy. Mniejsza jednak o to, bo nie słowo jest w tym wypadku najważniejsze. I nie warto go używać, jeżeli nie wyjaśnia się zarazem, jaki liberalizm mamy na myśli, do jakiej tradycji liberalnej nawiązujemy i jakiej się sprzeciwiamy. Nikt nie jest po prostu liberałem, tak samo jak nikt nie jest po prostu socjalistą lub po prostu konserwatystą.
Pytanie zasadnicze to zawsze pytanie o program, a nie wybór takiego czy innego izmu. Nie o to, jaki szyld się wybiera i do jakiego obozu chce się należeć, lecz o to, jakich rozwiązań się chce i jakich wartości chce się bronić. Dlatego, kiedy mowa o tym, jakie centrum jest Polsce potrzebne, skłonny jestem odpowiadać tak samo jak odpowiadałbym na analogiczne pytania o lewicę czy prawicę: takie, które ma spójny, przekonujący, długofalowy program. Które potrafi nie tylko lepiej czy gorzej administrować, ale i rozbudzać społeczną aktywność i wyobraźnię. Które nie lęka się nazywania rzeczy po imieniu i rozwiązań w danej chwili niezbyt popularnych. Nie wystarcza mi, że centrum jest wolne od skrajności, że nie popełnia błędów i głupstw popełnianych przez innych, że stara się nikogo do siebie nie zrazić i dla każdego poza nimi znaleźć miłe słowo.
Zdaję sobie sprawę, że są to ogólniki i banały, a także z tego, że kryje się za nimi niejaki żal do partii pełniącej u nas obecnie obowiązki „liberalnego centrum”. A co do konkretów, to trzeba ich szukać nie w dyskusjach o tradycyjnym podziale sceny politycznej, lecz w dyskusjach, podczas których potrafi się o nim zapomnieć.
prof. Jerzy Szacki
Konferencja w Fundacji im. Stefana Batorego: "Partie i zmiany granic polityki" z dnia 1 lipca 2008 r.
wprowadzenie do dyskusji:
15.15-17.15 Jakie liberalne centrum jest Polsce potrzebne?
Wprowadzenia: Lena Kolarska-Bobińska, Ireneusz Krzemiński, Janusz A. Majcherek, Jerzy Szacki, Paweł Śpiewak
Prowadzenie obrad: Aleksander Smolar
Warsztaty Analiz Socjologicznych to nowoczesna instytucja oparta na wzajemnym zaufaniu. Unikamy zaszufladkowania organizacyjnego. Świadomi wyzwań, przed którymi stoją młodzi Polacy mający ambicję wpływać na rzeczywistość społeczną w kraju, nie zaś tylko być jej biernymi uczestnikami, stawiamy na ciągłe doskonalenie naszego Warsztatu.
Kontakt: warsztaty@warsztaty.org
warsztaty.org
Promote Your Page Too
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka