waw75 waw75
963
BLOG

Samotność

waw75 waw75 Rozmaitości Obserwuj notkę 42

 

Do napisania tego tekstu skłoniła mnie lektura tekstu Mili Nowackiej pt „Spowiedź człowieka szczęśliwego”. To bardzo dobry tekst,  jednak chciałbym dopisać do niego jeszcze jeden rozdział: samotność.
Czym jest samotność
Jedną z najpiękniejszych literackich scen unicestwienia samotności jest banalna scena z „Małego Kięcia” Antoine de Saint -Exupery`ego – w której tytułowy bohater na swojej planecie odnajduje Różę. Jednak radości z pokonania samotności nie dostrzeżemy obserwując głównego bohatera. Bardzo wyraźnie dostrzeżemy ją natomiast obserwując Różę. Przytoczę krótki fragment:
„Mały Książę, który śledził pojawienie olbrzymiego pąka, wyczuwał, iż wykwitnie z niego jakieś cudowne zjawisko, lecz róża schowana w swoim zielonym domku przygotowywała się powoli. Starannie dobierała barw. Ubierała się wolno, dopasowywała płatki jeden do drugiego. Nie chciała rozkwitnąć pognieciona jak maki. Pragnęła zjawić się w pełnym blasku swojej piękności. O, tak! Była wielką zalotnicą. Jej tajemnicze strojenie trwało wiele dni. Aż pewnego poranka - dokładnie o wschodzie słońca - ukazała się.
I oto ona - która tyle trudu włożyła w swój staranny wygląd- powiedziała ziewając:
- Ach, dopiero się obudziłam... Przepraszam bardzo... Jestem jeszcze nie uczesana.”
Wiem że to książeczka dla dzieci, i trochę głupio się przyznać ale to wciąż jeden z najbardziej syntetycznych literackich studiów ludzkich potrzeb i zachowań jakie znam. Róża zmaga się z samotnością dobierając płatki, kreując siebie, malując swój obraz i co najważniejsze odnajdując odbicie siebie w oczach czułego i uważnie zapatrzonego w nią, życzliwego obserwatora. To najpiękniejszy przykład poskromienia samotności. Dalsza część książki dopisuje resztę definicji – polecam.
Przez kilka lat swojego życia miałem szansę spędzać sporo czasu z osobami nieuleczalnie chorymi. Jestem dziś niezmiernie wdzięczny że ci ludzie zaufali mi i pozwolili się do siebie zbliżyć, choć byłem im zupełnie obcy. Dopiero po kilku latach uświadomiłem sobie że poza pomocą w codziennych czynnościach których sami nie byli w stanie wykonać, ci odchodzący ludzie bardzo potrzebowali aby ktoś ich poznał. Aby poznał ich emocje, przemyślenia, dorobek. Nie współczuł! – ale poznał i zrozumiał ich życie. Współczucie przekreśliło by dorobek ich życia i sens ich trudnej drogi w chorobie. Zrozumiałem wtedy że niepomiernie bardziej niż zaspokajania ciekawości świata i poznawania nowych ludzi, w zmaganiach z samotnością potrzebujemy sami zostać poznani. Myślę że większość portali społecznościowych, czy internetowych komunikatorów nie służy przebywaniu wśród tłumu ale potrzebie bycia poznanym i zaakceptowanym. Tłum nie leczy samotności – czasem wystarczy jeden człowiek.
Chcemy czy nie, przez całe życie jak Róża z Małego Księcia dobieramy swoje barwy, płatki – malujemy swój obraz, nakładamy przeróżne maski przed sobą i dla innych. Nawet największy egocentryk do oklasków potrzebuje obcych dłoni. Kiedy dziecko wlezie na najwyższy stopień konstrukcji na placu zabaw to najpierw patrzy czy mama/tata/babcia/dziadek to widzi. Jeśli nikt nie patrzy to cały ten wyczyn traci sens. Dusza się nie starzeje - zawsze potrzebujemy aby ktoś dostrzegł coś wyjątkowego w naszych oczach.
Samotność przychodzi nawet wśród tłumu, wtedy gdy przestajemy widzieć na sobie troskliwe, rozumiejące spojrzenie – kiedy „mały książę” przestaje czekać na narodzenie „róży”. Nagle spadają wszystkie płatki które całe życie z takim mozołem do siebie dobieraliśmy.
Kiedy patrzymy na swoje pomarszczone i suche dłonie, kiedy włosy już się nie układają, kiedy własne ciało zaczyna nas upokarzać, nagle czujemy że nie ma koło nas „małego księcia” który czeka. Najpiękniejszym zwycięstwem nad samotnością rodzica jest to kiedy dziecko dojrzeje do tego aby zza „szyldu” ojca czy matki dostrzec drugiego człowieka – jego nadzieje – te spełnione i te niespełnione, jego obawy i wspomnienia – jego ambicje i potrzeby. Szkoda że zwykle dojrzewamy do tego kiedy już jest za późno …albo nie dojrzewamy nigdy .
Pani Mila stawia tezę która dawno zyskała status aksjomatu: „można być pięknym, bogatym i kompletnie nieszczęśliwym, a można być biednym i brzydkim i mimo to szczęśliwym”
Tak – to prawda, wciąż jednak brakuje nam pełnego zrozumienia dlaczego działa ten “irracjonalny” mechanizm. A jest on bardzo prosty: jeśli w obliczu porażki materialnej najbliżsi odwrócą sie od nieudacznika i uznają go za człowieka bezwartościowego to – jak mawiał Feliks Stamm: “nie ma bokserów odpornych na ból – są tylko niecelnie trafieni”. A “wycena” osobowości człowieka w walucie to zawsze celny cios. Szczególnie kiedy bije najbliżsa osoba.  Ile kosztuje wzięcie w swoje dłonie życia drugiego człowieka?
 
Obserwuję czasem pary które robią odzieżowe zakupy. Widok jest zwykle dość typowy: „róża” w przymierzalni, dobierająca „płatki”, szukająca w sobie piękna, pielęgnująca swój obraz w oczach otoczenia i … śmiertelnie znudzony ”mały książę”. A potem odsuwa się zasłonka i pada nieśmiało pełne nadziei: „no … i jak?”. I nie ma żadnego – absolutnie żadnego znaczenia czy chodzi o różowy dresik czy o elegancki kostium – jakaś „róża” szuka swojego miejsca – swojego odbicia w źrenicach „małego księcia” – a w odpowiedzi dostaje: „już? – dobra, to pakuj i idziemy”. To najbardziej banalny przykład ale czasem właśnie tak niewinnie rodzi się samotność.
Budujemy społeczeństwo ludzi samotnych
Współczesny człowiek jest kształtowany przez media. Jesteśmy naszpikowani kodami zachowań - wzornikami kształtowania własnego wizerunku a nawet osobowości. Nasze miejsce w życiu społecznym jest posegregowane według kryteriów mody, stanu materialnego czy naśladowania celebrytów. Rozwój „podaży” szablonów osobowości musiał spowodować to, że ludzie masowo zaczęli udawać kogoś innego niż są. Przed sobą samym i przed otoczeniem. Czasem nawet przed tymi z którymi zamierzają dzielić resztę życia. Cały ten mechanizm nieuchronnie musi prowadzić do tego że człowiek który wzoruje swoje życie i obraz siebie samego na modelu kreowanym w mediach, jednocześnie przekreśla szanse bycia poznanym takim jaki jest w rzeczywistości. Współczesne media budują więc społeczeństwo ludzi samotnych – zamkniętych w kokonie swoich aspiracji i przejętych wzorców osobowości. Ludzi obudowanych gadżetami które mają za zadanie symbolizować ich osobowość, wrażliwość, marzenia.  Często zresztą sami do końca nie rozumieją sensu tych symboli.
Samotność ikon popkultury, uwielbianych przez tłumy za tzw. ”własny styl” pokazuje wyraźnie że nawet pod najpiękniejszą maską zawsze kryje się człowiek samotny. Nawet wśród rozkochanych tłumów, życie pod maską spreparowanej osobowości prowadzi do klęski bycia nierozumianym.
Coraz częściej za to jesteśmy świadkami masowych zbrodni dokonywanych przez szaleńców o kompletnie zafiksowanej osobowości – ludzi którzy żeby spreparować swoją wyrazistą osobowość gotowi są zabić.
Żadne smartfony ani setki numerów w książce adresowej telefonu komórkowego nie uleczy naszej samotności jak żadna z tych osób nie przebije się przez maskę którą na siebie założymy.
Wiara jako lek na samotność
To zadziwiający paradoks że człowiek w tłumie, na ulicy, w pracy, w wielkiej galerii może odczuwać przygnębienie samotnością, a jednocześnie, będąc zupełnie samemu – w górach, w lesie, za miastem czy w pustym kościele to poczucie samotności znika. Przecież to nielogiczne! A jednak… tym co daje nam wiara to poczucie że jest Ktoś kto nas zna jak nikt inny na świecie - a jednocześnie Ktos komu nie jest obojętne jakie "płatki" do siebie dobierzemy. Nawet jeśli go nie widzimy. Wystarczy że wiemy ze na nas patrzy, że rozumie, że zna nasze marzenia. Paradoksalnie czasem właśnie gdy jesteśmy sami, w cichym, spokojnym miejscu to bardziej wyraźnie czujemy że jakiś „mały książę” czeka na nasz rozkwit niż kiedy otaczają nas tysiące obcych ludzi.
Szczególnie fascynujące są opisy postaw ludzi wrzuconych w potworny dramat obozu zagłady. Od Auschwitz po Maudthausen, od Alei Szucha po mrozy Syberii wśród pamiątek znajdujemy tysiące Różańców. Zrobionych ze wszystkiego z czego to możliwe – nawet z chleba którego nie zbywało – bo wiara Boga – w tego który wie, rozumie, poznał, była jedyna obrona przed samotnością. Tak naprawdę była to nie tyle wiara w Boga ale wiara w to że Bóg wierzy w nas – że mają dla kogo się starać. Dla wielu był to oręż przed moralnym upodleniem, przed stoczeniem się. A ponad wszystko była to najsilniejsza obrona przed samotnością niezrozumienia.
Poznajemy się przez odbicie w oczach drugiego człowieka
Drugi człowiek poznaje nas kiedy jesteśmy mu potrzebni. Jeśli nie jest głodny to skąd ma wiedzieć że dobrze gotujemy, jeśli nie jest chory to skąd wie że jesteśmy opiekuńczy, jeśli niczego nie potrzebuje to skąd będzie wiedział że jesteśmy mu oddani? Bez człowieka który nas potrzebuje nigdy nie zostaniemy poznani – nigdy nie uda nam się uporać z samotnością.
Słucham czasem słów wyznawców naszej, europejskiej odmiany Buddyzmu. Ludzi szukających szczęścia w wewnętrznej harmonii – w skupieniu się na sobie, na swoim wnętrzu. Szanuję ich religię ale żal słuchać, bo choć poznawanie swojej własnej osobowości może niewątpliwie być fascynujące to jednocześnie nie znam drugiej rzeczy tak bardzo skazującej na samotność jak odwrócenie się od innych i skupienie na sobie. Samotność można uleczyć jedynie odbiciem w oczach drugiego człowieka a nie odbiciem w lustrze. Patrząc w lustro nigdy nie nauczymy się prawdy o sobie.
Najsmutniejszą porażka jaką ponosi człowiek samotny jest pułapka skupienia na sobie uwagi otoczenia poprzez pokazywanie swojego cierpienia. To Wolanie o zainteresowanie sobą, o pomoc w swojej samotności powoduje jednak z czasem że zamiast poznania wywołuje się w oczach ludzi wokół litość. Nawet szczerą i oddaną ale jednak przekreślającą poznanie nas, docenienie, zrozumienie sensu naszych poczynań. W efekcie litość mimo dobrych chęci jedynie pogłębia stan osamotnienia.
Obiecuję: już kończę - :)))))) 
Uczymy się dbać o drugiego człowieka ale wciąż za rzadko zastanawiamy się co zrobić żeby nie był przy nas samotny. Nie musimy mu kupować prezentów - poznajmy go. Tym bardziej że nawet istota prezentu straciła dawno swój wymiar. Żeby kupić komuś prezent musimy się zastanowić, choćby przez chwile nad jego potrzebami, marzeniami, obawami – słowem musimy w jakiś najmniejszy sposób go poznać. To nie cena prezentu jest najważniejsza ale ulga w samotności – pokazanie że się kogoś poznało. Dziś częściej dajemy pieniądze albo uniwersalne gadżety – dokładnie takie same jakie dalibyśmy komuś kompletnie obcemu.
Znany wiersz księdza Jana Twardowskiego pt: „Spieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą” dla mnie ma większy sens kiedy pojmuję go jako „spieszmy się poznawać ludzi”. Nie pokochamy każdego – to niemożliwe a może nawet niezdrowe – ale możemy próbować poznawać ludzi wokół siebie. Rozumieć ich – nie skazywać ich na samotność. Czy to nie ważny fundament dobrze spełnionego obowiązku?
Dziecko kocha swoich rodziców – choć przecież ich nie rozumie. Nie obejmuje ich swoja percepcją – kocha bo czuje że jest poznane, że jest obserwowane, widzi swoje odbicie w oczach rodziców. A więc kochać to nie tylko poznać – to także być poznanym. Największa tragedią dziecka jest poczucie że rodzic go nie zna, nie obserwuje, nie rozumie – to jest dziecięca samotność.
Tytuł tekstu pani Mili Nowackiej „Spowiedź człowieka szczęśliwego” ma więc dużo głębszy sens – szczęśliwy człowiek który ma się komu wyspowiadać. Choćby na blogu.

http://milanowacka.salon24.pl/457438,spowiedz-czlowieka-szczesliwego

waw75
O mnie waw75

po prostu chcę rozumieć

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości