wb3634 wb3634
149
BLOG

WE CAN ; Wstęp do rozważań o Polsce

wb3634 wb3634 Polityka Obserwuj notkę 1


PROLOG

Esej ”Polska: pragnienie i nadzieja sukcesu”,napisałem w roku
dwutysięcznym,u schyłku I potransformacyjnej dekady.
Gdy świat uroczyście świętował podniosły jubileusz cywilizacji
chrześcijańskiej,Polakom – po raz zresztą kolejny - zajrzała w oczy
katastrofa. Stu miliardowa dziura budżetowa,wielomilionowe 20
procentowe
bezrobocie,zerowy wzrost gospodarczy ogarnęły kraj,przy totalnym
samozadowoleniu środowisk podówczas rządzących. Historia ich
słusznie
skarciła,wyeliminowaniem z politycznej
sceny.

Upływ kolejnej dekady jest dobrym asumptem do bilansu i refleksji
nad
minionym czasem i jego spożytkowaniem przez miłościwie nam panujące
elity. Tym bardziej,że nad Polską znów gromadzą się i gęstnieją
chmury pełzającego tu permanentnie kryzysu.
A więc przystąpienie do NATO i wstąpienie do UE, z całą pewnością
można zaliczyć do pozytywów upływającego dziesięciolecia. Choć już
nie warunki,na których stowarzyszenie to się dokonało.
I na tym bym tę enumerację zakończył.
A negatywy ? Okażę miłosierdzie i litość ! I poprzestanę zaledwie
na
kilku,choć fundamentalnych :

-więc drenaż mózgów i kwalifikacji związany z katastrofalnym
ubytkiem
z substancji narodu kilku milionów młodych,ambitnych,wykształconych
i
energicznych Polek i Polaków, w związku z falą wciąż trwającej
emigracji (tylko w latach 2009-2010, gdy rzekomo jesteśmy enklawą
sukcesu
na tle pogrążonej w kryzysie Europy,na „wyspy” wyjechało ca 1 mln
Polaków,a skłonności emigracyjne deklaruje wg Instytutu Gallupa ca
15%,tj 6 mln dalszych obywateli naszego kraju),

-więc patologiczny,liczony w setkach tysięcy osób nieproduktywny
wzrost
zatrudnienia w aparacie państwa (szyderczo dowodzący słuszności
praw
Parkinsona),

-więc lawinowo (bez sensownego ekwiwalentu w przyroście majątku
narodowego) narosły o setki miliardów złotych dług publiczny,który
wobec wcześniejszej,niemal zupełnej wyprzedaży najwartościowszych
składników tego majątku – zagraża w bliskim już horyzoncie
elementarnym standardom bytu narodu,

-więc zaniechanie jakichkolwiek,a już zwłaszcza strukturalnych
reform
państwa i sformułowania wizji jego długofalowego rozwoju,

-więc rozpanoszona korupcja.

Najoględniej rzecz ujmując, wydarzenia upływającej dekady dobitnie
pokazały,jak rażąco niesprawne jest państwo i jak zatrważająco
nieefektywne są jego struktury i realizowana polityka,czasem
ocierające
się o ignorancką niekompetencję,w kompilacji ze skorumpowaniem.
Przy równocześnie demonstrowanej bezwzględnej surowości w niekiedy
spektakularnym ściganiu błahych przewinień obywateli.

U źródeł tego zła,leżą kwestie opisane w eseju przed 10 laty. Ale
także zabetonowanie (przez finansowanie z budżetu pod pretekstem
eliminacji korupcji) polskiej sceny politycznej,opanowanej przez
próżniaczą klasę polityków,alergicznych na dopływ świeżej
myśli,zaimpregnowanych na konieczne zmiany,hermetycznie
wyizolowanych od
realnych problemów..Lecz skutecznych w uprawianiu p.r. i marketingu
politycznego w imię pielęgnacji i zachowania ciepłych posad i
karier.
Więc komfortu wąskiego grona beneficjentów i pieszczochów
transformacji,niechybnie prowadzących nas wszystkich do bankructwa
i
bolesnych wyrzeczeń. Zaiste,był to majstersztyk cynicznej
hipokryzji,jako
żywo przypominający leczenie odry – cholerą,lecz zapewniający
monopolistyczny komfort w sprawowaniu władzy.

Konfucjusz powiedział: 

W państwie dobrze rządzonym – wstyd jest być ubogim,
W państwie rządzonym źle – jest hańbą być bogatym.

Póki co,Polska,w rankingach zjednoczonej Europy,w wielu kwestiach
dotyczących społecznego bytu lokuje się na końcu peletonu i
wytrwale
podąża do utrwalenia a nawet pogłębienia tych tendencji. A
pamiętajmy,że dzieje się tak przy znaczącej,bo wielomilionowej
redukcji
liczebności populacji Polaków,zamieszkujących w kraju.

Nie ma u nas mężów stanu. Nie ma nikogo,kto pokonując obsesję
władzy
za wszelką cenę – wyniósłszy się ponad partykularny interes swej
formacji,oznajmiłby narodowi rzetelną prawdę o kondycji państwa i
gospodarki. Kto proklamując dla wielu dolegliwy czas „ krwi,potu i
łez
„ ,zaprezentowałby plan koniecznych reform i wizję rozwoju.
Zamiast tego zewsząd słychać zadufane,protekcjonalne
mentorstwo,głupawe
pochlebstwa,czcze obietnice i trywialną kokieterię - przeradzające
się
w zmasowany bełkot o niczym,lub w najlepszym razie o sprawach i
problemach
dziesiątego lub setnego planu. Dominuje postawa w stylu Ludwika XV
:
„Apre's nous le de'luge „ (po nas choćby potop).Trwoni się
majątek
materialny i kapitał ludzki.

Polska stanu obecnego napawa mnie narastającym rozczarowaniem i
zniecierpliwieniem. Zresztą nie mnie jednego. Poziom zupełnego i
trwałego wyalienowania z życia publicznego,odwrócenia od spraw
narodu i
państwa,ucieczki w wewnętrzną emigrację i prywatność,ilustruje
permanentna absencja w akcie głosowania 40-60% populacji narodu.
Dlatego żywię nadzieję,że ponowne opublikowanie tekstu sprzed 10
lat,którego tezy w niczym nie straciły na aktualności,skłoni
P.T.Czytelników do państwowotwórczej refleksji,wywoła intelektualny
ferment i wymusi zmiany niezbędne dla radykalnej poprawy
pozycji,postrzegania,
prestiżu i dumy naszego narodu i państwa,na tle innych państw i
społeczności świata.
W przeciwnym razie wciąż będziemy skazani na spiskowe dywagacje,na
puste
i pozbawione rezonansu protesty,na udręczone miny i bezustanne
pretensje,gdy świat będzie wiązał upadek komunizmu ze zburzeniem
muru
berlińskiego,mylił powstanie warszawskie z powstaniem w getcie,
nazywał
hitlerowskie obozy koncentracyjne – polskimi,lub okazywał
zdumienie,wobec hucznych obchodów wydarzeń z zamierzchłej
przeszłości.
Swą pozycję możemy sami wykuć tu i teraz,albo zejdziemy do roli
outsidera i pogrążymy się w rozpamiętywaniach,kompleksach i
frustracji.
W realnym świecie nie ma stałych przyjaźni,empatii,
sojuszy ; stałe są tylko interesy.
Bóg jeśli chce kogoś pokarać – najpierw odbiera mu rozum. Dowiedzmy
że go posiadamy,posłuż-
my się nim,by wynieść nasz kraj i naród do należnej jemu pozycji.

Zapraszam do dalszej lektury. Zapraszam do debaty. Dla Polski,o
Polsce. Z
należnym respektem dla przeszłości, z kategorycznym zorientowaniem
na przyszłość.




 

Polska: pragnienie i nadzieja sukcesu (o źródłach bogactwa narodu)

WALDEMAR P. BARTOSIK

I. WSTĘP

Historia, kiedy braknie jej innych kryteriów, mierzy wielkość wydarzeń i ludzi również miarą katastrofy. Minione lata polskiej transformacji ustrojowej, wieńczy rozlewająca się po kraju fala pesymizmu, depresji i biedy. Niezliczone rzesze bezrobotnych i zdeklasowanych błąkają się po ulicach, bez wiary, bez nadziei, często głodni. Dysproporcje rosną z dnia na dzień, pazerność i korupcja triumfują nad dobrem wspólnym i samozachowawczym poczuciem solidaryzmu społecznego. W miejscu porzuconych wartości i ładu pozostaje pustka. To w niej gromadzą się ci, którzy utracili wszelkie szanse: starzy i młodzi. Potrzebują pracy i bezpieczeństwa, chleba i porządku. A co mają w zamian? Samotność i zagrożenie! Strach, wstyd i nienawiść, bezradność wobec arogancji elit i bezduszności państwa - odbija się w ich oczach.

Z wielkonakładowej prasy dochodzi głośne i rozpaczliwe wołanie młodych, pozbawionych złudzeń i entuzjazmu, wyzutych z nadziei i wiary ("Kraj sportów ekstremalnych", "Spadamy z Polski"). Rzadsze, lecz i mniej donośnie brzmiące - wobec tej kolokwialnej, lecz bez wątpienia szczerej i spontanicznej afirmacji głębokiego rozczarowania _ repliki, nie oferują nic, poza odwołaniem się do rzewnych i łzawo-sentymentalnych motywacji, zawartych w skądinąd pięknej i wzruszającej pieśni A. Rosiewicza - "Pytasz mnie". Czyż jednak wolno nam tych młodych, najlepiej wykształconych i dynamicznych, mających często zdrową obsesję na punkcie osiągnięcia sukcesu - potępiać? Czyż swą postawą nie manifestują ambicji, realizmu i entuzjazmu wobec życia; czyż nie wychodzą przed szereg? Już w starożytności ukuto sentencję: lbi patria, ubi bene (Tam ojczyzna, gdzie dobro - Cyceron). l bynajmniej nie jest to pochwała dla konsumpcyjnego materializmu, lecz wyraz sprzeciwu wobec paraliżującego nasz kraj kunktatorstwa, oportunizmu i marazmu. l braku jasnych, a często jakichkolwiek perspektyw. Ci młodzi, posiedli zdolność twórczego myślenia, umiejętność kreowania rzeczy niezwykłych, wybijania się ponad przeciętność. To zdecydowanie cecha ludzi ambitnych, odważnych, i przebojowych; cecha ludzi sukcesu. Nie sposób bowiem być konformistą, ślepo naśladować ustalone wzorce, szukać ciągłej akceptacji u innych, a zarazem znacząco zmieniać świat, lub bodaj poprawiać jakość życia. Lecz i tak: są na uprzywilejowanych pozycjach! Ich ojcowie, o często porównywalnych kompetencjach, a o ileż bogatsi o profesjonalne i życiowe doświadczenie, za starzy są by emigrować, za młodzi by umrzeć. Jednakowoż są równie zbędni dla Polski co ich dzieci.

Tę narastającą społeczną frustrację, pogłębia świadomość niekompatybilności obiektywnie zwyżkujących trendów produkcyjnych z kondycją i samopoczuciem szerokich rzesz społecznych. A zwłaszcza świadomość, że ten bombastycznie promowany w propagandzie środowisk rządowych wzrost gospodarczy, ma charakter zdecydowanie nietrwały, bo zasadzający się na eksporcie dynamizowanym słabością złotówki. I bezczelnym przypisywaniu sobie zasług w obszarach gospodarczych, które są konsekwencją sezonowości lub fluktuacji koniunktury. To, że wiosną zakwitną drzewa, jest równie oczywiste i bezsporne jak konstatacja, że o ułamek procenta zmaleje bezrobocie. Noam A. Homsky te androny tak: by zapewne spuentował: "propaganda jest tym w demokracji, czym pałka w dyktaturze". Tymczasem obiektywne wskaźniki bezrobocia, zadłużenia państwa i obywateli, oraz indeks deklarowanych skłonności emigracyjnych, gwałtownie zbliża nas do charakterystyk doby światowego kryzysu gospodarczego. A błędem byłoby sądzić, że to kres pogrążających nas trendów. Akcesja do Unii to nieuchronny szok w licznych obszarach ekonomii kraju. Przeto tak źle jak obecnie w społecznych nastrojach, nie było od czasu ustrojowej transformacji. Erupcja społecznego niezadowolenia wisi w powietrzu i będzie bezsporną implikacją skali wzrostu


materialnych dolegliwości codziennego bytu oraz rozczarowania zachodzącymi procesami transformacji, a także pogorszenia społecznego klimatu zaufania do jej twórców i realizatorów. W rękach demagoga, wyrosły z upokorzeń, kompleksów, beznadziei i pospolitej biedy - ekstremizm, może się stać potężną bronią. Ale czemuż się dziwić, skoro w życiu społecznym i politycznym kraju, dobrem niesłychanie rzadkim, by nie rzec deficytowym jest empatia rządzących wobec rządzonych. Już w starożytności Cyceron pisał: salus populi suprema lex (dobro ludu najwyższym prawem), a wtórował mu Seneka powiadając: res sacra miser (nieszczęśliwy jest rzeczą świętą). Dlatego graniczą z bezmyślną prowokacją rejtanowskie gesty i pozy "ojców narodu", gdy do głosu dochodzi warcholstwo zdesperowanych i ulica, obelżywie brzmią apele "moralnych autorytetów", wszelkiej maści salonowych snobów i kabotynów, reprezentujących zachowawczość, konformizm i poprawność dworską - o umiar, o cierpliwość i samoograniczenie tych, których transformacja zmarginalizowała. Zwłaszcza, że swoje kariery, pozycje i apanaże często zawdzięczają tym, których dziś karcą i gromią. A mylenie skutków i reakcji społecznych z przyczynami, których są często sprawcami, trąca cynizmem, hipokryzją, by nie rzec szyderstwem. Warto w tym kontekście przywołać i utrwalić w pamięci inny łaciński aforyzm: extremis ma/is extrema remedia (na krańcowe zło - krańcowe środki). Głównie po to by głęboka wiedza wyniesiona z nauki historii, nie rozwinęła skrzydeł by od nas bezpowrotnie odlecieć, lecz stała się trwałym fundamentem społecznego ładu, pomyślności i wzajemnego zrozumienia. Nikt nie jest nosicielem prawdy absolutnej. Żadne zło nie umywa się do człowieka, który "posiadł prawdę", swoją prawdę. Historia jest pasmem ścierających się racji, powściągliwości i kompromisów. Nie jest więc tak, że jaśnie nam panujących otacza morze obskurantyzmu i ciemniactwa. Wręcz przeciwnie. W środowisku tym z trudem by szukać autentycznych mężów stanu. Licznie zmarnowane szanse, roztrwoniony majątek budowany wysiłkiem milionów Polaków na przestrzeni dziesiątków lat, chybione reformy, realizowane często z politycznych pozycji i motywacji ­oto efekt i brzemię ich aktywności. A zarazem zasklepienie w ciasnym mafijnym partyjniactwie i intelektualnej obstrukcji. Nie przypadkiem środowiska te jawią się ogółowi jako bezpłodne, bez wizji, koncepcji i systemowych planów naprawczych, w zupełnej inercji oczekujące na cud efektu zjednoczenia z Europą, na samoistne odwrócenie trendów koniunktury. Jest coś wstrząsającego i osłupiającego w wyznanych z rozbrajającą szczerością opiniach dwóch prominentnych reprezentantów rządzących przemiennie środowisk "pookrągłostołowych", iż objęciu i wykonywaniu władzy po przełomie, żadnej ze stron nie towarzyszyła głębsza refleksja intelektualna czy programowa wizja. Parli więc do władzy w imię samej władzy, mając po temu amatorskie kwalifikacje i pobożne - w co chcemy wierzyć - życzenia. Dali się więc unieść fali, stali się niczym księżyc świecący blaskiem odbitym, bezkrytycznie akomodując "zbawcze" doktryny do specyficznych polskich warunków, czyniąc z 40 milionowej populacji żywe laboratorium dla transformacyjnych eksperymentów. Narastającym dysproporcjom i rozpiętością towarzyszyły żenujące wprost arogancja i woluntaryzm, a dyletanctwo, hipokryzja i gra pozorów zdominowały życie publiczne, gdy równolegle, do rozmiarów katastrofy rosła pospolita bieda. Przenikanie się świata polityki, biznesu i mediów nabrało zbrodniczego charakteru i dokonało destrukcji aksjologiczno-moralnej.

Obecnie mamy stan wyższej konieczności, balansujemy na linie nad przepaścią. Zdesperowani ludzie poszukują miejsca dla siebie, inni tkwią w wyczekiwaniu. Są łatwym łupem do manipulacji, są podatni na wszelkiej proweniencji ekstremizmy. Historia odnotuje ten moment przełomu, oby tylko bezpowrotnym zejściem ze sceny zaślepionych swym "posłannictwem" samolubnych ignorantów. Pozostaną jednak problemy z którymi przyjdzie się nam uporać.

Dlatego tryptyk ten koncentrujemy na lakonicznej diagnozie stanu, na węzłowych kwestiach kształtowania osobniczych cech charakterologicznych jednostek wobec wyzwań życia i na charakterystyce cech paradygmatu przyjaznego państwa ,kreującego harmonijny wzrost i postęp cywilizacyjny społeczeństwa i kraju.

II. NIEZŁOMNA WOLA

Czas więc najwyższy frustracje i apatyczne trendy, przynajmniej w sferze ich mentalnego postrzegania odwrócić, najwyższa pora by poprzez egzemplifikacje i uogólnienia skutecznie przywrócić nadzieję i wiarę w sens egzystencji, w szansę odwrócenia złej passy.

Zacznijmy więc od historii.

Termin "słowianin", etymologicznie wywodzi się z języka łacińskiego. Określano nim mieszkańców północnych rubieży niegdysiejszego Cesarstwa Rzymskiego, pojmanych i uprowadzonych przez arabskich handlarzy


niewolnikami. Był więc synonimem niewolnika. We współczesnych, pretendujących do paranaukowości księgach imion i teoriach numerologicznych, cechy charakteru, zalety i wady człowieka łączy się z jego imieniem własnym. W polskiej historiografii i literaturze zwłaszcza ostatnich dwóch stuleci, dominował etos martyrologii, romantycznych zrywów i heroicznych porażek.

Dziś trudno więc orzec, czy to etymologia, czy etos, ugruntowały we współczesnych Polakach poczucie fatalizmu i determinizmu, wykształciły postawę życiowej bezradności, bierności i poddania biegowi rzeczy. Zresztą wydarzenia ostatnich z górą dwudziestu lat: zrazu marazmu i nieokreśloności celów, potem systematycznie pogarszających się warunków życia codziennego milionowych rzesz ludzkich, odebrały wielu nadzieję, wpędziły w alienację i skrajnie pesymistyczne nastroje.

Dla wielu środowisk w ostatniej dekadzie niedostatek, brak perspektyw lub pospolita bieda nabrały cech dziedzicznych. I zadziałały paraliżująco na psychikę.

Fala mentalnego paraliżu rozlała się na coraz szersze kręgi społeczne, wywołując spadek dynamiki aktywności gospodarczej, który zwrotnie poszerza kręgi ubóstwa.

Jedną z fundamentalnych przyczyn tej spirali klęsk jest utrata społecznego i jednostkowego optymizmu i popadanie wielu środowisk w okowy negatywnego myślenia.

Oczywiście, zawsze można podnieść rzekomo obiektywne argumenty przemawiające za źródłami porażek. Będzie więc to "wola nieba", będą to "oni", położenie geopolityczne, koniunktura międzynarodowa etc.

Ale społeczności i jednostki mocne psychicznie, ufne we własne siły, z pozytywnym podejściem do świata - płycej popadają w nieuchronne depresje i łatwiej i szybciej wychodzą z cyklicznych kłopotów.

Świadomość owej nieuchronności i cykliczności radości i trosk, jak wszystkiego w otaczającym nas świecie winna się stać trwałym elementem systemu odpornościowego jednostek i społeczeństw, a psychika w jej warstwie pozytywnego myślenia - instrumentem naprawy rzeczywistości.

Bo to psychika jednostek i społeczeństw decyduje o ich długofalowym sukcesie, to upór i determinacja w dążeniu do jasno zdefiniowanego celu, gwarantuje trwałość trendów wzrostowych, pomimo nieuniknionych na tej drodze aberracji.

Najwybitniejszy bodaj spekulant giełdowy, jeden z naj bogatszych ludzi współczesnego świata George Soros jest przekonany, że to nie matematyka rządzi rynkami finansowymi i szerzej - gospodarką, lecz psychologia. A dokładniej - instynkt stadny. Zrozumienie, jak stado zamierza zareagować w określonych realiach, przyczajenie się, "czekanie na odgłos biegnącego stada", pozwoliło mu zdobyć niewyobrażalną fortunę.

Ludzie ze swej natury - i to od pradziejów - są istotami stadnymi. W tłumie popłoch a już zwłaszcza panika, wywołują niesłychanie destruktywne konsekwencje. Łatwo zasiać i ugruntować niewiarę w potencjalny sukces, odwołując się do przesłanek nazewniczo - numerologicznych, historycznych i.in. Gdzie śpi bowiem rozum, tam w umysłach szaleją demony.

Gdyby to jednak nazwa miała przesądzać o losie jednostki czy historii narodów, to w intelektualnym matactwie doszlibyśmy do granic absurdu. I zwycięstwo nad rycerstwem zakonnym na polach Grunwaldu, mocarstwową Polskę "od morza do morza" doby Jagiellonów, czy prześwietną wiktorię wiedeńską, musielibyśmy przypisać przybyszom z zaświatów.

To jasny cel i żelazna wola są rzeczywistym źródłem autentycznego sukcesu, zarówno w skali jednostki jak i społeczeństwa. Ten cel i wola uzbrajają w entuzjazm i cierpliwość, upór i determinację, czynią odpornym na pesymizm, na popłoch i panikę zasianą w stadzie. Niezależnie od wieku, wykształcenia, pochodzenia społecznego czy statusu materialnego.

Zilustrujmy to garścią pobudzających wyobraźnię przykładów:

Aleksander Wielki, twórca rozległego i potężnego imperium helleńskiego zakończył życie w wieku zaledwie 32 lat. W tym wieku Michael Dell, założyciel i twórca Dell Computer, zajął 9 miejsce na opublikowanej przez magazyn .Forbes" liście światowych miliarderów, z majątkiem szacowanym na 17,8 mld dolarów. Juliusz Cezar, rzymski wódz, mąż stanu i dyktator, szczyt swej potęgi i sławy osiągnął w wieku 56 lat. Winston Churchill, niekwestionowany przywódca brytyjskiego imperium w najmroczniejszym okresie jego współczesnej historii, stanął u steru nawy państwowej i skutecznie poprowadził Brytyjczyków do zwycięstwa w wieku 66 lat. W wieku 58 lat, wyniesiony został na najwyższy urząd Papieża w wielusetmilionowym kościele powszechnym - Karol Wojtyła.

Zatem nie wiek jest czynnikiem limitującym posiąście sukcesu. Nie dość tego. Badania Amerykanina dra Dorlanda wykazały, iż ponad połowy największych osiągnięć ludzkości dokonali ludzie w wieku ponad pięćdziesięciu lat, a więcej wśród nich było wybitnych dzieł ludzi którzy przekroczyli siedemdziesiątkę niż poniżej trzydziestki. Bowiem tempo przyswajania może się z latami spowalniać, ale możliwości mentalne i umysłowe w warstwie świadomości i podświadomości z całą pewnością - nie.

Dalece bardziej zdumiewające wnioski wypływają jednak z analizy dalszych naszych przykładów:


Demostenes, najwybitniejszy orator starożytności - jąkał się. Kiedy po raz pierwszy próbował przemawiać publicznie, śmiech przepłoszył go z mównicy. Mahomet, niegdyś skromny poganiacz wielbłądów, stał się Panem i Prorokiem setek milionów ludzi, zbudował imperium większe od rzymskiego, na niczym więcej jak entuzjazm. Juliusz Cezar był epileptykiem. Napoleon pochodził z nic nie znaczącej rodziny, tak ubogiej że z ogromnym trudem ukończył Akademię Wojskową. Jego geniusz wcale nie był wrodzony; w tejże akademii talent i postępy lokowały go dopiero w piątej dziesiątce wśród sześćdziesięciu elewów. Niski wzrost i ubóstwo deprymowały go w tak wielkim stopniu iż myślał o samobójstwie.

Wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych w roku 1860 Abraham Lincoln (dziś bezspornie, najwybitniejsza postać na tym urzędzie) przez 30 poprzedzających lat ponosił bezustanne klęski i zawody życiowe. On zresztą, podobnie jak Benjamin Franklin, Andrew Jackson oraz wielu innych amerykańskich prezydentów wchodził w życie w naj biedniejszych i najskromniejszych domostwach; wszyscy oni nie mieli wykształcenia ani żadnych innych atutów, urodzili się nierzadko w ubóstwie.

Thomas Edison sprzedawał gazety w pociągach. Andrć Camegie zaczął pracę z pensją wynoszącą 4$ na miesiąc, John D. Rockefeller - około 6$ na tydzień. Reza Khan, późniejszy szach perski, był pierwotnie szeregowym kawalerzystą, Mustafa Kemal- prezydent Turcji - oficerem, zaś Friedrich Ebert, prezydent Niemiec po I wojnie światowej - rymarzem.

Powstaje zatem pytanie dlaczego większość wielkich tego świata weszła w życie z jakimś defektem czy ograniczeniem. l jak to się dzieje, że " takie nic" często zdystansowało możnych i uprzywilejowanych przez pozycję społeczną lub naturę.

Pośrednią odpowiedź dają statystyki zgromadzone przez R. Convella sprzed I wojny światowej. Pokazują, iż na 4043 multimilionerów w USA, zaledwie 69 miało średnie wykształcenie, a u źródeł tego braku leżało ubóstwo. Dziś zresztą także można wskazać wybitnych wizjonerów niekoniecznie z pełnym formalnym wykształceniem. Z pewnością należą do nich Bill Gates z Microsoftu, i Michael Dell z Dell Computer - obaj działający na wymagającym, ogromnie trudnym lecz i perspektywicznym rynku nowych technologii. Obaj przeraźliwie bogaci i obaj egzemplifikujący słuszność twierdzenia, iż szczyty zdobywają zwycięzcy, niekoniecznie nauczyciele geografii. Te same statystyki informują także o populacji dzieci bogaczy. Spośród tysięcy osób, które odziedziczyły fortunę po śmierci swojej rodziny, tylko jedna na 17 zachowała bogactwo do końca życia. Dlaczego? Dlatego iż brakło im motywacji. Owego niepohamowanego pragnienia, impulsu czy bodźca, który rodzi entuzjazm, inicjatywę i żelazną konsekwencję w dążeniu do raz obranego celu.

Przytoczone przykłady znakomicie także ilustrują inną tezę: otóż większość ludzi, którzy posłużyli się swoimi porażkami jako szczeblami. drabiny dla przyszłych sukcesów, jak wypadkami przy pracy, cel swój i oczekiwany sukces często osiągnęła. Im ciężej byli powaleni na ziemię, im dotkliwiej znokautowani przez życie, tym na wyższe poziomy kariery wynosili siebie. Bo nieważne jest w gruncie rzeczy ile razu upadniesz, ważne jest ile razy się triumfalnie podniesiesz.

I kolejne ważne spostrzeżenie: ludzie paraliżują siebie i krępują swą podświadomość pętami strachu i umartwienia. Często poszukują przyczyny lub siły zewnętrznej, która by im przyniosła bogactwa i szczęście. Przesądni i zabobonni noszą talizmany i amulety, osoby pobożne - medaliony, obrazki czy relikwie. Wielu ludzi funkcjonuje w przeświadczeniu iż pozostają na łasce przypadku czy ślepego losu, że ich status jest dziedziczny, że nie mogą kontrolować swego przeznaczenia. Nie dość tego. Wśród moralistów, etyków i filozofów są i tacy, którzy z ducha umiarkowania i zadowolenia z zastanego przez jednostkę status quo - czynią cnotę. Jakoś sama przyroda w swej ciągłej ewolucji ku lepszemu wydaje się nie być zadowolona i kategorycznie przeczy tym twierdzeniom. Przez wieki jednak sądzono i wpajano nam, że człowiek powinien akceptować świat jakim go zastał. Rodząc się otrzymywał swój los i miejsce w społeczności, a każda próba negacji czy protestu była wręcz świętokradztwem.

Prawda jest jednak inna.

Jeśli urodziłeś się w ubóstwie czy nędzy, to stało się tak, ponieważ twoi rodzice byli przeświadczeni że są do tego przeznaczeni, że nic na to nie poradzą, że takie są nieuniknione warunki dane im przez los. A potem ty zaakceptowałeś te warunki, ponieważ w nich się urodziłeś, w nich wyrastałeś i przywiązałeś się do nich wskutek apatii. Odmówiłeś sobie żądania lepszej kondycji, nie poczyniłeś wielu stanowczych wysiłków żeby się z tego marazmu wyzwolić. A jeśli starania takie czyniłeś, lecz zwieńczyła je klęska i rozczarowanie, to złamało to twoją wolę i podcięło skrzydła entuzjazmu.

I stało się, że owładnęła tobą zaraza pesymizmu, że dałeś się zahipnotyzować obawie przed ciągłym ubóstwem i porażką, stałeś się podobny stworzeniu zaszczutemu przez tyranizujące go myśli i zmartwienia, trzęsącemu się ze strachu. Uznałeś swój stan za zesłany od Boga i dałeś światu czytelny sygnał swej słabości.


Zaczęto z lękiem, a niekiedy z pogardą opuszczać cię i izolować w środowisku, niczym osobę dotkniętą trądem. A przecież - i to często - tak ciężko pracowałeś. Ale sama praca nie wystarcza byś stał się wyzwolonym człowiekiem sukcesu. Koń i wół także pracują.

Możliwe, że tak często ci powtarzano że niczego nie zdziałasz, że w końcu w to uwierzyłeś. Nikt ci nie powiedział, Że fiasko wpierw przychodzi z wnętrza. Że nie ma mędrca, który mógłby pomóc komuś w sukcesie, skoro ten wciąż wątpi w swoje ku temu zdolności. Że mało też ważne, że zdecydowanie pracujesz na sukces, jeśli umysł masz przepełniony strachem, prognozą porażki. Ten stan ducha zneutralizuje wysiłki, zniweczy sukces.

Jeśli uważnie przejrzysz karty historii, dojrzysz, że błyszczą na nich nazwiska ludzi, którymi wzgardził świat jako niezdolnymi do sukcesu. Dzieje ludzkości dowodzą, że ktoś zdeterminowany i stanowczy, kto odmawia akceptacji swej sytuacji, może ją radykalnie odmienić. Wielcy ludzie historii w znacznym stopniu wyszli z biedy; bogacze tego świata w większości startowali od zera.

Autentyczni przywódcy, ,,najpiękniejsze kwiaty spośród ludzkiej flory rosną na polach nie zaś w cieplarniach". To nie dwory królewskie, uprzywilejowane klasy czy śmietanki towarzyskie wykreowały Leonarda Da’Vinci, Michała Anioła, Szekspira, Sokratesa i Kanta, Edisona czy Pasteura.

Człowiek, jeśli godnie ma nosić swoje dumne imię nie po to jest by pełzać ale by panować. Świat i Fortuna są na jego usługi. Wystarczy pochwycić je śmiało - a śmiałym szczęście sprzyja - i mocno, z entuzjazmem i wiarą je utrzymać a staną się powolne. Ale jeśli będziesz przed nimi się czołgać, lub też staniesz wobec nich sceptyczny i apatyczny, zalękniony, nieśmiały lub zwątpiony - przejdą obok ciebie z pogardą.

A zatem kardynalną przesłanką jakiegokolwiek sukcesu jest postawa ustawicznego zachowania nadziei i wiary. Kategorycznie odrzuć, nawet w dobrej wierze adresowane ku tobie słowa tzw. "życiowej mądrości", sceptycyzmu, a już zwłaszcza postawy prześmiewcze, ironiczne, lub wręcz szydercze. Stawiaj na niekonwencjonalne rozwiązania, nieoczekiwane zdarzenia, wyjdź poza konformizm i utarte schematy wypływające z lenistwa intelektualnego lub tchórzostwa. Z zachowaniem właściwego dystansu i pokory wobec siebie jak zarazy unikaj osób i środowisk, które czy to świadomie, czy nieświadomie widzą w tobie konkurenta - więc wroga, albo których życie (w szczególności zaś finał) było pasmem niepowodzeń lub klęsk, więc w twojej porażce widzą usprawiedliwienie własnej indolencji. A jeśli stanowczo pragniesz uniknąć konfliktów z bliskim ci z jakichś powodów otoczeniem, kategorycznie nie mów o swoich planach, pragnieniach i marzeniach, jeśli miałyby wywołać deprymujące cię reakcje. Izoluj się od myśli środowisk i osób mogących cię spłoszyć z uporczywego dążenia do obranego celu, zachwiać twoją wiarę i niezłomną nadzieję.

Albertowi Einsteinowi przypisuje się taki oto aforyzm: zapytany o źródła genialnego wynalazku odrzekł "Genialny wynalazek rodzi się wtedy gdy wszyscy uznają coś za niemożliwe i przychodzi ktoś, kto o tym nie wie i niemożliwe staje się możliwe". Na marginesie zauważmy, że ten najwybitniejszy umysł XX wieku, na drodze życia także miał swoje defekty; do lat 4 był niemową. Ale gdyby jego intelektualny dorobek tylko na powyższej, żartobliwej strofie się zakończył i tak zasłużyłby na poczesne miejsce w panteonie ludzkich geniuszy. Zawiera bowiem myśl genialną w swej prostocie: że wszyscy, bez wyjątku wszyscy ludzie posiadają zdolności twórcze, ale nie wszyscy nauczyli się je stosować i wykorzystywać. Tę oczywistą konstatację twórczo rozwinął Alex F. Osborn w swej teorii "burzy mózgów", inspirując tysiące ludzi do konstruktywnego myślenia, a w ślad za tym także do twórczych działań. Bo myślenie jest konstruktywne tylko wtedy, gdy następuje po nim działanie - owa najgłębsza i najoczywistsza tajemnica skutecznego działanie - po której przyjść musi już tylko sukces. Ten bowiem - jak pisze Emerson - kto się uczy i nie przestaje się uczyć, a mimo to nie urzeczywistnia tego co wie, jest jak człowiek, który orze pole, orze bezustannie, ale nigdy nie sieje. I nie zbiera plonów, owoców swej mentalnej refleksji pod postacią sukcesu. Inny wybitny myśliciel powiada: "Zbyt często to co czytamy i w co wierzymy wzbogaca nasze biblioteki i słownictwo zamiast stać się częścią naszego życia".

Oto więc fundament niezbędnych w Polsce przeobrażeń: wizja i wiedza, których przecież wielu wartościowym ludziom nie brakuje i zbrodnią by było jeśliby pozwolić na ich transfer z kraju, oraz niezłomna wola i wiara w zwycięstwo, które muszą radykalnie odmienić jej oblicze oraz postrzeganie w Europie i świecie.

III. PRZYJAZNE PAŃSTWO

Wizja państwa przyjaznego jest niepodatna, lub z trudem poddaje się zwięzłemu i jednoznacznemu objaśnieniu i skwantyfikowaniu. Jest to raczej kategoria z obszaru intuicji, aniżeli mierzalnych wskaźników czy definicji. Wszelako można przyjąć z najbliższą prawdopodobieństwu pewnością, iż jest t0 struktura najpełniej - w zastanych


warunkach - zadośćczyniąca postulatowi spokoju, ładu i solidaryzmu społecznego, przy najszerszym możliwie uwzględnieniu indywidualnych aspiracji jednostki ludzkiej. Z prehistorii ludzkiego gatunku, postać archetypu dla naszych rozważań, przyjął pierwotny system sprawiedliwości społeczeństwa bezklasowego. Przykład co prawda zaczerpnięty z odległej przeszłości i nieco uproszczony w formie, ale z wielu powodów przydatny jako wzorcowy opis celu i modelowy punkt odniesienia. Oto bowiem wówczas, w prapoczątkach, zrodziła się w społeczeństwach pierwotnych idea demokracji bezpośredniej (prademokracji) wyrażająca rzeczywistą sprawiedliwość społeczną. Z upływem wieków ów transparentny i czysty pomysł został zdegenerowany przez interesy kolejnych następujących po sobie elit władzy, które dla własnych, wąskich, egoistycznych korzyści odeszły od pierwotnego w treści i formie zorganizowania ludzkich gromad. Powie ktoś, że przywołujemy paradygmat odległy od realiów i złożoności współczesnego świata, że to przykład prostacki. Nie na tym jednak polega sztuka, by napisać setki tomów i pozostawać w błędzie. Prawda ze swej natury jest prosta. Otóż ta praorganizacja, wyrażająca prasprawiedliwość w formie prademokracji, na drodze publicznych debat i referendów nad istotnymi dla praspołeczności problemami, prawami i decyzjami, wyrażała najpełniej istotę ideału ludowładztwa, sprawiedliwości i przyjaznego państwa. Rychło się jednak okazało, że decyzje większości wymagają zorganizowanej realizacji przez jednostki posiadające po temu predyspozycje (szamani, kapłani, charyzmatyczni przywódcy), doszło więc w rodach, szczepach, plemionach do wyłonienia kast, realizujących rozliczne funkcje, misje, powołania. I ujawniły się wówczas najbardziej mroczne cechy natury ludzkich aspiracji, determinujące na całe wieki jej instytucjonalny - aż po współczesność - rozwój: egoizm i pazerność. Wszystkie następujące po sobie fonmacje społeczno - polityczne, niewolnictwo, feudalizm, kapitalizm i socjalizm, w mniej lub bardziej zawoalowany sposób zasadzały się na ekspansji, wyzysku, a w skrajnych, zdegenerowanych wcieleniach - na eksterminacji, w imię posiadania. Zerwany został pierwotny związek okolicznościowy pomiędzy wyniesieniem do funkcji a predestynacją z racji talentów, kwalifikacji, cech osobniczych lub woli ludu. Władza stała się na różny sposób dynastyczna, a państwo i jego instytucje służyły jedynie jej trwaniu i umacnianiu. Postępowała wzajemna alienacja, proces nachalnego bogacenia się nielicznych i brutalnej zapaści wielu. Jednoczesna relatywizacja prawa publicznego i prywatnego, gdzie w pierwszym napaść i rabunek była kwestią patriotyzmu i honoru, w drugim zaś z oburzeniem odrzucaną zbrodnią, zburzyły aksjologiczne podstawy etyki i moralności. Za pięć zabójstw nadawano hrabiostwo, za dziesięć księciem można było zostać, za sto oszustw baronetem. Tak przede wszystkim powstawały i powstają nadal potęgi tego świata. I zdumiewające, że widoczny ten proceder biegnie przez tysiąclecia, że z jednych nikczemnych kast wyłaniają się drugie, a ludzie wciąż z czcią oddają hołd tym "pomazańcom". Mimo ich tupetu, widocznej hipokryzji i nieskrywanej bezczelności, gdy karierowicz przestrzega przed karierowiczami, oszust przed oszustwami innych, mafiozo przed mafią.

Kiedy ludzkie namiętności, wynikające z osaczenia zagrożeniami - już to pochodzącymi od sił przyrody, już to od aspiracji innych ludzi - sięgnęły apogeum, pierwszy genialny oszust wymyślił państwo, w którym spontaniczny chaos zastąpił przymus i zniewolenie, inny zaś kajdany i nazwał je ideami, ktoś jeszcze kulturowe miazmaty, by zapędzonym w kajdanach do służby masom, stworzyć pozory zatroskania i dbałości o sferę relaksu i ducha. Powstały przesłanki trwałego przechwycenia władzy.

Ta zaś ze swej natury wymaga obudowy i oprzyrządowania instytucjonalnego, a im słabsza jej legitymizacja, lub im głębsze animozje, podziały, antagonizmy i konflikty nad którymi przyszło jej zapanować, tym bardziej się rozbudowuje i osacza. Staje się omnipotencją, glajchszaltując wszystkie sfery życia społecznego, gospodarczego i politycznego. Gorset tych mnogich instytucji, klincz i wzajemny paraliż do kuriozalnej postaci doprowadzają systemy despotyczno - totalitarne, w których rozbudowa aparatu władzy i coraz to nowy podział, albo dublowanie i multiplikacja funkcji, wmanewrowuje podległe podmioty w wyczerpujące spory kompetencyjne i walki rywalizacyjne, zręcznie maskujące jądro władzy i stałość jego dominującej pozycji. Rzec więc by można, że tam zaczyna się władza, gdzie kończy się jawność, Z faktu, że ktoś reprezentuje władzę na zewnątrz, że tworzy jej fasadę, wystawiając się na odruchy opozycji, niezadowolenia lub kontestacji i oporu, wysnuć można wniosek, że faktycznie ją stracił. W swojej pełni władza bowiem działa tam tylko, gdzie pozostaje niewidoczna. Prawdziwi władcy nigdy nie pokazują twarzy.

Na tym tle współczesny nam świat, głównie w płaszczyźnie politycznej, jawiąc się diametrialnie odmiennym, zarazem rozbrzmiewa nachalną indoktrynacją demokracji. Główne ośrodki światowej propagandy gloryfikują swoje postrzeganie modelu demokracji, a ludzie pogodzili się z takim stanowiskiem i przywykli do serwowanego im wizerunku i sugerowanych racji, popadając po raz kolejny w niewiedzę sterowaną. Nic bowiem bardziej mylnego! Ten zgiełk to kolejna udana hipokryzja i manipulacja rządzących sterników. Obłuda jasna, oczywista i bezsporna jeśli zdać sobie sprawę, że propagowana forma sprawowania politycznej władzy z ich i ich poprzedników inspiracji ,wyewoluowała dla egoistycznych celów w pożądanym dla nich kierunku demokracji pośredniej, zwanej w skrajnych przypadkach ludową lub burżuazyjną. Wykształcone współcześnie oblicze demokracji daleko odbiegające od pierwotnego zamysłu, jest w rzeczywistości zaledwie miazmatem autentycznej, suwerennej władzy ludu. Koronnym


na to argumentem są zapisy konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, która w artykule 4 desygnuje władzę zwierzchnią do narodu, zaś w artykule 104 ustanawia posłów przedstawicielami narodu i zwalnia ich z obowiązku wypełniania instrukcji wyborców. Mamy więc do czynienia z podniesieniem hipokryzji do rangi ustawy zasadniczej. Także samo, tradycyjnie w demokracji wielbiony, bo stanowiący jej historyczny fundament - trójpodział władzy jest fałszem i mistyfikacją. Nawet dla najbardziej nieuważnego i roztargnionego obserwatora gołym okiem widoczne jest, że na czele piramidy władzy stoi kapitał (łac. capitalis - naczelny), tuż za nim sytuują się media, a potem dopiero tradycyjni hierarchowie: ustawodawcy, rządzący i sądzący, choć z naciskiem na rządzących (wraz z zapleczem partyjnym) z racji dostępu do dóbr i decyzji. Ta oczywista konstatacja ewidentnie dowodzi, że funkcjonujący w Polsce model demokracji nie spełnia postulatu państwa przyjaznego, ma w sobie wszystkie złowieszcze, destruktywne cechy formacji poprzednich, jest majstersztykiem kamuflażu. Niewrażliwość i alienacja na szczytach piramidy władzy, udzielające się "namaszczonym" przez nich eksponentom tworzącym widoczny dla innych surogat władzy i hałaśliwa wokół interesów tych grup medialna kampania nie pozwala na czas dojrzeć, że zachwiana została równowaga pomiędzy solidaryzmem społecznym a egoistycznym interesem i aspiracjami jednostek i grup, że dalsze pogłębianie asymetrii, dysproporcji i dyskryminacji, przeradzało się zawsze w agresywne konflikty, rewolucje i wojny.

Spróbujmy więc sobie wyobrazić optymalną społecznie i efektywną ekonomicznie strukturę państwa i władzy. Obu przyjaznych dla ludzi, jakiejkolwiek byliby proweniencji.

Państwo przyjazne, to antyteza systemów totalitarnych i autokratycznych, z ingerencją i protekcją zredukowaną do minimalnie niezbędnych rozmiarów. Zatem przejrzyste, relatywnie tanie i wyzwalające siły witalne i entuzjazm swoich obywateli, a zarazem moderujące pożądany kierunek rozwoju i chroniące słabych nie ze swej winy. A zatem takie, które do rangi fundamentalnej kategorii społecznej, politycznej i ekonomicznej podnosi ład i solidaryzm społeczny w imię ochrony przesłanek zrównoważonego wzrostu, w imię ochrony społecznego pokoju.

Zacznijmy więc od kwestii konstytucyjno - ustrojowych.

Jednym aktem zlikwidować należy urząd prezydenta i instytucję senatu. Są to struktury przebrzmiałe i anachroniczne, których ściśle polityczna misja wypełniła się na etapie transformacji ustrojowej, a które dziś jawią się jako megalomańskie, nonszalanckie i pasożytnicze, nacechowane bizantyjską manierą i dynastycznymi inklinacjami. Nie ma żadnych racjonalnych ani funkcjonalnych argumentów (może tylko sentyment) za dalszym tolerowaniem ich bytu. Zrewidowaniu winna ulec mapa województw do sześciu historyczno - etnicznych regionów: Pomorza, Warmii, Wielkopolski, Mazowsza, Śląska i Małopolski. Istniejąca w województwach dwuwładza (rządowo - samorządowa) po zintegrowaniu województw w regiony winna być zredukowana do poziomu 30 - 40% dotychczasowych formacji samorządowych, z całkowitą eliminacją urzędów wojewódzkich jako ekspozytur rządowych, ale z zachowaniem nadzoru i bezpośredniej dyspozycyjności wobec szczebla rządowego tych organów, które pozostają w gestii władz centralnych i są ich regionalną emanacją (np. policja). Tym sposobem władzę w tak uformowanych makroregionach sprawowałyby sejmiki z marszałkami na czele, zaś egzekutywa pozostałaby w rękach wojewodów, jednak wyłonionych według procedur sugerowanych dla rządu (o czym dalej). To co naj- istotniejsze w kreacji ludowładztwa w warunkach solidarnego, przyjaznego państwa, to jednak formowanie i funkcjonowanie władzy centralnej. Otóż liczbę posłów w sejmie winno się zredukować do ca. 380 wg klucza: l poseł na 100'000 obywateli, lub l poseł na dotychczasowy powiat ziemski lub grodzki, a wyborów dokonywać w jednomandatowych okręgach. Jako kandydatów wysuwać należy ludzi stale zamieszkałych w okręgu, co powinno pozwolić wyborcom na stałe obcowanie z posłem. Kampanii wyborczej kandydatów na posłów winno towarzyszyć zawieszenie przynależności do partii, by wykluczyć upartyjnienie struktur stanowiących państwa. Sama zaś kampania winna być równa i bezpłatna w dostępie do publikatorów publicznych, by najwartościowszym, propaństwowym jednostkom umożliwić sprawiedliwe szanse wyborcze. Stanowczo należy zakazać innych form finansowania kampanii i promowania kandydatów, bo te tworzą lepsze szanse bogatszym lub z niejawnych źródeł sterowanym, lecz niekoniecznie wartościowszym moralnie i zawodowo.

Należy znieść finansowanie partii z budżetu państwa. Z definicji i tradycji są one reliktowymi, dezintegrującymi i antagonizującymi formacjami promującymi partykularne interesy, przez co sprzyjają rozwarstwieniu i konfliktom w obrębie państwa. Roli tej szczególnie sprzyja gorączkowa atmosfera kampanii wyborczych i parlamentarnych walk frakcyjnych, gdzie trudno by szukać innych intencji poza wykoszeniem rywala. Nie temu jednak ma służyć parlament. Nie kwestionujemy wszelako roli partii w politycznym krajobrazie kraju. Jako osadzone w środowiskach, których interesy reprezentują mogą nabrać cech kadrowych, wykształcić grupy profesjonalistów, wypracować programy wytyczające cele i metody ich realizacji, by z takim dorobkiem, uwolnione od gier wyborczych, mogły wystartować w parlamentarnym przetargu ofert na sprawowanie rządowej władzy wykonawczej. Tym oto sposobem parlament uwolniony od walk i sporów na poziomie karczmy lub magla, stanie się izbą demokracji bezpośredniej,


autentycznej refleksji lokalnych autorytetów, stanowienia prawa i jego kontroli. Autentycznie najwyższym organem władzy państwowej oraz zminiaturyzowaną repliką swego suwerena – narodu .Zarządzanie państwem winno więc nabrać cech menedżerskich

Aby jednak te jego prerogatywy umocnić, zważywszy na sygnalizowaną wcześniej dominację sektora pieniądza i mediów wśród filarów władzy, w strukturę parlamentu włączyć należy i jemu podporządkować radę polityki pieniężnej oraz radę prasy radiofonii i telewizji i tak znowelizować ich statuty, by stały się podatne na rozumne sugestie i spolegliwe wobec interesów narodowych.

Rząd - co już rzekliśmy - wyłaniany byłby w drodze parlamentarnego przetargu menadżerskiego z ofert partii, koalicji partyjnych i innych zainteresowanych środowisk. Jego wielkość i struktura musi ulec radykalnej zmianie. Także rozłożenie akcentów uwzględniające nową filozofię i priorytety w społecznym i gospodarczym rozwoju kraju. Otóż nie ma racjonalnego powodu, aby rządowe struktury władcze wykraczały poza minimum funkcji i prerogatyw przypisanych państwu. Obecne, marnotrawne ich rozdęcie, zadaje gwałt logice, czyni niewiarygodnymi tych, którzy w obliczu skądinąd realnej perspektywy katastrofy finansów publicznych, nawołują do samoograniczeń i oszczędności. Cięcia winny być stanowcze i radykalnie redukcyjne (do 30-40% poprzednich stanów osobowych i budżetów).

Spośród dotychczasowych ogniw rządowych pozostawić należy i następująco usytuować w hierarchii ważności resortów: ministerstwo nauki i kultury - jako odpowiedzialne za najważniejszy, bo intelektualny potencjał narodu i kraju, ministerstwo bezpieczeństwa narodowego - grupujące wszystkie formacje ochrony wewnętrznej i zewnętrznej kraju oraz przeciwdziałania stanom nadzwyczajnym, ministerstwo gospodarki i finansów - analizujące koniunktury, stymulujące zrównoważony rozwój, zapewniające retencję (o czym dalej) budżetową, ministerstwo stosunków zagranicznych - zapewniające antycypację, selekcję, wybór i współpracę z bieżącymi i perspektywicznymi partnerami w zgodzie z prognozowanymi trendami światowego rozwoju społeczno - gospodarczego, ministerstwo infrastruktury - dla przekształcenia kraju w światowego reeksportera u progu epoki dominacji tygrysów wschodu w gospodarce światowej, oraz ministerstwo sprawiedliwości i spraw społecznych - jako resort państwowych gwarancji dla praw publicznych obywateli, zapewniający współistnienie na gruncie tolerancji i harmonii. Odpowiednio radykalne winny być zmiany w urzędach centralnych i agencjach rządowych zaś skumulowane budżety tych instytucji, składać się winne na transparentny i nie kontrowersyjny budżet państwa. Z oczywistych powodów wstrzymać trzeba kosztowne misje, bombastyczne, dotąd nie ekwiwalentne zakupy, chybione reformy. Niech za przykład posłuży umiarkowana i oszczędna powojenna polityka Japonii. A już poza sporem w dziele racjonalizacji państwa jest likwidacja powiatów, których istnienie w dobie elektroniki, komputerów i internetu jest przejawem samobójczej megalomanii.

I przydałoby się, choć nie sposób tego zadekretować - odrobinę pokory i skromności u rządzących. Oto wielcy ludzie, których sylwetki i czyny rekomendujemy namiętnie i z naciskiem: Ludwik Erhard - v-c e kanclerz i kanclerz Niemiec w dobie tuż powojennej, oraz Lee Iacocca - prezes Chryslera. Kiedy dramat niechybnej katastrofy zajrzał im, ich współziomkom i współpracownikom w oczy - pierwsi do minimum zredukowali swe apanaże i skutecznie do tego skłonili wszystkich sobie podległych. Zrozumienie stanu wyższej konieczności było tam i wtedy powszechne, solidaryzm wzajemny dla wszystkich oczywisty. Jakie są dziś efekty ówczesnych wyrzeczeń - widać gołym okiem. Zamrożenie więc wynagrodzeń jest nakazem chwili, a egalitaryzm w sferze praw i przywilejów – absolutnie konieczny.

Co zaś się tyczy wzrostu gospodarczego, efektywności ekonomicznej, zdynamizowanego rozwoju i konkurencyjności kraju:

W minionych latach wszystko już chyba uczyniono, by ludziom podciąć skrzydła entuzjazmu, pozbawić inicjatywy, wyzbyć z nadziei i wiary. Wielki społeczny kapitał poparcia dla transformacji i przekształceń ustrojowych, zaufania do przemian rynkowych i kapitalistycznych stosunków społecznych został bezpowrotnie zmarnowany. Zniszczono ludzi kreujących na najwyższym światowym poziomie technicznym i technologicznym nowe na polskim rynku inicjatywy, rozpanoszyło się fiskalne kołtuństwo. Kraj mimo pozorów ożywienia tkwi w apatii i marazmie, przylgnęła doń etykieta "chorego człowieka Europy". Inwestorzy branżowi z oddali nas omijają, finansowi zaś tropią okazję by zaspekulować na rynkach finansowych. Pod względem atrakcyjności inwestycyjnej zdystansowały nas maleńkie kraje ościenne, których kwalifikacje do wstąpienia do Unii, wcale niedawno poddawane były w wątpliwość. Z pychą i pogardą podchodzimy do przekształceń za wschodnią granicą, choć pozostajemy wobec nich zadłużeni po uszy, a tempo wzrostu ich gospodarek, mogłoby nam śnić się po nocach. Kraje, które traktujemy z wielkopańską wyniosłością zdobyły się jednak na śmiały ruch na który nam nie starcza determinacji i odwagi.

Toczy się jednak monotonny, przewlekły i takoż bezpłodny dyskurs akademicki, o słuszności lewicowych czy liberalnych rozstrzygnięć w doktrynie ekonomicznej. A że spór scholastyczny, przeto i decyzje kunktatorskie, a właściwie nijakie. Choć po części można zrozumieć obawy decydentów, bo destrukcja gospodarki urosła do tak katastrofalnych rozmiarów, a klęska bezrobocia ma wymiar tak gigantyczny, że szanse jakiegokolwiek ruchu uległy


zupełnemu zmarginalizowaniu. . Brak jest śmiałości, reformatorskiego rozmachu, wizji męża stanu ,w podejmowanych próbach naprawczych.

Nie wolno rozbudzać złudzeń, że narosłe problemy się same rozwiążą, że w błogosławiony sposób złagodzi je Unia Europejska, że wzrostowy trend koniunktury przysporzy środków w budżecie i pozwoli odsunąć ad calendas Graecas niezbędną restrukturyzację i jego i państwa. Czas jest - mimo wyjątkowo niesprzyjających okoliczności ­najwyższy, by pokusić się o radykalne rozstrzygnięcia. Trendy wzrostowe produkcji opadną, gdy zdrożeje złotówka i wyhamowana zostanie ekspansja rodzimego eksportu. Przyłączenie bez wątpienia wywoła szok poakcesyjny w licznych nieprzystosowanych i niekonkurencyjnych działach gospodarki. Unia zanim cokolwiek da wprzódy zarządza składki.

Trzeba więc na przekór wszystkim znakom podjąć zdecydowane działanie.

Na początek wszystkie opisane wyżej redukcje w strukturach rządowych i samorządowych państwa. Równocześnie forsowne wdrażanie oszczędności w innych obszarach administracji i wydatkach społecznych.

ALE NAJISTOTNIEJSZE, TO UCZYNIENIE Z POLSKI RAJU PODATKOWEGO. Pod jednym wszelako kardynalnym warunkiem: że osiągnięte w wyniku zwolnień zyski, nie zostaną wytransferowane za granicę ani skonsumowane w kraju, lecz reinwestowane w przyszłościowe produkty i technologie, w infrastrukturę odpowiadającą perspektywicznym preferencjom państwa, a przede wszystkim w absorpcję nadwyżek na rynku pracy. Trzeba zbilansować ubytki w dopływie podatków w budżecie ze skalą osiągniętych oszczędności z administracyjnych redukcji, a niedobory pokryć rezerwami, kredytem lub emisją. Trzeba opracować przyciągającą i jasną wizję strategii, perspektyw i zamierzeń Polski w obecnym stuleciu, trzeba podjąć wysiłek konsekwentnego i zdecydowanego promowania tej wizji przez placówki dyplomatyczne, konsularne i handlowe za granicą, trzeba z efektów tej działalności uczynić kryterium aktywności i przydatności służb zagranicznych. Trzeba uruchomić popyt wewnętrzny i wszelkimi dostępnymi środkami nakierować go na rodzime produkty i usługi. Kwoty zwolnień banków od należnych podatków winny być skierowane na kampanię preferencyjnych, gwarantowanych przez państwo kredytów dla powstających oraz małych i średnich przedsiębiorstw. Ruszyć musi energiczna akcja medialna, promowania społecznego solidaryzmu wobec bezrobotnych i poparcia dla redukcji czasu pracy już zatrudnionych oraz obarczania składkami ZUS osób dotąd od tych ciężarów zwolnionych - a świadczących pracę. Wypłacane odprawy winny przyjąć postać kredytu z możliwością jego umorzenia, w razie podjęcia trwałej i stabilnej działalności gospodarczej.

Wiele jest jeszcze praktycznych i eksperymentalnych sposobów na wykreowanie popytu konsumpcyjnego i inwestycyjnego, a w konsekwencji osiągnięcie ożywienia gospodarczego i następnie dynamicznego wzrostu. Trzeba jednak chcieć - wbrew przeciwnościom - tego dokonać, trzeba mieć jasny cel i przemożną wolę, siłę przebicia i polityczne zaplecze. Albo spocząć na laurach i czekać nadejścia nieuchronnej w obecnych warunkach społecznej eksplozji.

Dlatego kończąc ten wątek tematyczny, musimy stanowczo się rozprawić z pokutującą, zwłaszcza w środowisku elit politycznych, blokującą solidarne poszukiwanie dróg wyjścia z katastrofalnej obecnie sytuacji, rzec by można doktrynalną obstrukcją. Ta zaś powoduje okopanie się stron na neoficko wielbionych pozycjach, wzajemny intelektualny ostracyzm i uporczywe a w skutkach dramatycznie ułomne trwanie, przy "jedynie słusznych" aksjomatach, koncepcjach czy teoriach. Tymczasem ekonomia źle znosi ideologię. Bo choć wszelka idea z natury swej jest neutralna, to gdy człowiek tchnie w nią swego ducha, swe żary i kompleksy, owa neutralność przeistacza się w wiarę, zwolenników przekształcając w wyznawców. I wówczas znika obszar dla konstruktywnego dialogu i warunki do wypracowania kompromisu, osiągnięcia konsensusu. Walczący ze sobą z niezłomną żarliwością zdają się zapominać o elementarnej prawdzie: że oto gospodarka, jak życie jednostek i społeczności ludzkich, jak wszystko w otaczającym nas świecie wzrasta sinusoidalni e, a istotną cechą charakterystyczną tegoż wzrostu są cykle. Dziś nikt nie ma wątpliwości co do istnienia cykli w naturze i biznesie. Do różnych faz i etapów tak opisanego wzrostu, różne mieć muszą zastosowanie instrumenty, łagodzące dolegliwości lub stymulujące i wspomagające rozwój, elastycznie dozowane przez państwo. Instrumentarium środków wykształconych historycznie w dyspozycji państwa rynkowego, zawsze oscylowało między wolnością i interwencjonizmem, między otwartością gospodarki a protekcjonizmem, po izolacjonizm w skrajnych przypadkach. W fazie wznoszenia do rozkwitu, naturalna będzie dominacja liberalnych doktryn i teorii "niewidzialnej ręki rynku". Staje się jednak zgubna, z pogranicza życzeniowości i metafizycznych zaklęć, gdy rynek się wali, gospodarka popada w ruinę, w zawrotnym tempie rosną obszary ubóstwa i bezrobocia. Jest to moment, w którym państwo musi wkroczyć z całą potęgą swego aparatu. W starożytnym Egipcie jedną z głównych przesłanek powołania państwa do życia, była konieczność zapanowania nad wylewami Nilu i wprzęgnięcia ich w zaspokojenie potrzeb bytowych ludzi. Także i współczesna regulacja rzek, budowa zbiorników retencyjnych jest wśród głównych powinności państwa, aby skutki pojawiających się z mniej lub bardziej regularną cyklicznością powodzi zminimalizować. A więc to, co jest powinnością państwa w przypadku cykli przyrody, jest tym bardziej


obowiązkiem wobec cykli ekonomii. Jak dalece słuszna to teza, pokazuje przykład konsekwencji światowego kryzysu gospodarczego w USA w wyniku podjęcia energicznych działań zaradczych i w Niemczech, w których władze Republiki Weimarskiej zaniechały jakiegokolwiek działania. Na ostatnich, atomizacja i antagonizacja społeczeństwa, pogrążenie milionów w straszliwym dyskomforcie codziennej wegetacji, elementarny brak wrażliwości, społecznego solidaryzmu czy choćby poczucia instynktu samozachowawczego, sprowadził znane powszechne skutki: śmierć 50 milionów ludzi, katastrofę militarną, gospodarczą ruinę.

Nikt rozumny nie kwestionuje liberalnych teorii von Hayek'a i Friedmana.jak nie sposób lekceważyć interwencyjnej doktryny Kaynes'a. Jednakowoż wyznawcy obu koncepcji, stojąc na nieprzejednanych i zaciekle wobec siebie wrogich pozycjach, nie znajdują płaszczyzny porozwnienia, podnosząc je do rangi wypisanego na partyjnych sztandarach kultu. Tymczasem proste uwzględnienie czynnika sinusoidalnej cykliczności gospodarki oraz kanonu społecznej solidarności, pozwala zintegrować obie koncepcje i zaadaptować każdą z nich do właściwej jej fazy cyklu gospodarczego. Powstała by więc jakościowo nowa konstrukcja elastycznego reagowania, zapewniająca względne przezwyciężenie skutków fluktuacji i relatywnie trwałą stabilność wzrostową. Rzeklibyśmy: ekonomia retencyjna, wyprzedzająca swym instrumentarium nadchodzące cykle koniunktury, stabilizująca napełnianie budżetu w szczycie hossy i wypróżnianie na dnie bessy. Coś ,co nazwalibyśmy antycykliczną polityką fiskalną państwa .

Gospodarka Polski ponad wszelką wątpliwość jest obecnie w fazie głębokiej nierównowagi, dramatycznie pusty jest budżet, straszna dysproporcja pomiędzy kondycją państwa i skalą społecznych aspiracji i oczekiwań. Radykalne, stanowcze i konsekwentne działania niezależnie od ich ideowej proweniencji, stały się najwyższym nakazem. Państwo i gospodarka wymagają zdyscyplinowania, racjonalizacji i pobudzenia, by przestać wlec się w ogonie Europy, by nie tworzyć zniechęcającego wizerunku ustawicznie bliskiego erupcji wulkanu.

Pytanie tylko, czy wśród tzw. elit tego kraju, komuś w ogóle zależy na pomyślności Polski i sukcesie Polaków, czy bez reszty zaprzątnęła ich uwagę ścieżka osobistych karier.

IV. HARMONIA WZROSTU A CYWILIZACYJNY POSTĘP I SPOŁECZNE WYKLUCZENIE.

Jezus w kazaniu na Górze, uchodzącym powszechnie za kodeks chrześcijańskiej moralności powiada: "Błogosławieni ubodzy, albowiem do nich należy królestwo niebieskie".

W dwu tysiącletniej tradycji chrześcijańskiej, w naukach licznych filozofów i etyków, przesłanie to było interpretowane jako moralny nakaz pokory i umiarkowania, zalecenie postawy akceptacji wobec zastanych przez indywidualnego człowieka warunków ziemskiego bytu. I przyrzeczenie nagrody w królestwie z innego wymiaru. Jest dziś oczywistym, że taka wykładnia miała na celu utrwalenie i zakonserwowanie istniejących stosunków społecznych, wraz ze wszystkimi podziałami, antagonizmami i dominacjami wprost wynikającymi z tak ujętego dogmatu i zbudowanej na nim doktryny.

We wcześniejszych rozważaniach dowiedliśmy na licznych przykładach bezspornie, że ktoś zdolny do marzeń i wiary, umiejący w sobie odnaleźć i uruchomić pokłady niezłomnej woli nie musi tkwić w apatii, jest zdolny do czynów wielkich a często chwalebnych, choć wyrósł w środowisku skazanym z pozoru na wegetację. Hasło "uwierz że możesz - a stanie się, uwierz że masz - a mieć będziesz", było tym ludziom azymutem, przywiodło ich do sukcesu, satysfakcji i szczęścia. Jezus powiada także: "Królestwo Boże jest w was". Niebo nie jest więc li tylko odległym wymiarem, nagrodą za lata przeżyć na tym padole. Niebo jest także i tu i teraz. W greckim oryginale Pisma, dla określenia nieba, użyto bowiem słowa "ouranos". Ouranos oznacza dosłownie ekspansję, inaczej stan wzrastania, rozprzestrzeniania, rozmnażania. Interpretację taką podtrzymuje sam Jezus, gdy metaforycznie przyrównuje Królestwo Boże do procesu wzrastania ziarnka gorczycy. Mówi więc - w sposób sobie właściwy przypowieścią, odpowiednią do zdolności percepcyjnych ówczesnych uczniów i słuchaczy - że możliwość pomnożenia rzeczy dla nas ważnych, jest w każdym z nas potencjalnie i rzeczywiście.

W ogóle ekspansja jest immanentną cechą wszechrzeczy, poczynając od - w wyobrażalnym dla nas horyzoncie _ Wielkiego Wybuchu. To podówczas, bodaj 15 miliardów lat temu powstał wszechświat, z niego wyekspandowała 12 miliardów lat temu nasza rodzima galaktyka (Droga Mleczna), to w jej następstwie zaistniał 5 miliardów lat temu układ słoneczny, to on wykształcił planety, a w śród nich 4,6 miliarda lat temu Ziemię. W konsekwencji 3,8 miliarda lat temu kilka substancji chemicznych na drodze biogenezy utworzyło związek, który był w stanie odtwarzać się


samodzielnie. Był to początek życia na naszej planecie, który z upływem czasu - czy to na drodze ewolucji, czy kreacji (a może obu procesów) - wykreował swą najdoskonalszą postać - człowieka. W historii ludzkiego gatunku, momentem bodaj najdonioślejszym było przyjęcie postawy pionowej i instnnnentalizacja czynności manualnych, w następstwie zachodzących w mózgu procesów myślowych (homo habilis, erectus, sapiens). Cezura ta (trwająca wszelako z górą 2,4 mln lat) ostatecznie wyodrębniła człowieka ze świata flory i fauny, uczyniła postacią unikalną, ze względu na zdolność ekspansji. To człowiek bowiem wyposażony w racjonalną świadomość, w genetycznie nabyty instynkt i ocierającą się o metafizykę, telepatyczną intuicję, stał się swoistym ziemskim demiurgiem, zdolnym radykalnie zdynamizować bieg przemian oraz proces wzrastania i rozprzestrzeniania swego gatunku.

Miał zaś on charakter dwukierunkowy: zrazu ekstensywny, zaborczy, często eksterminacyjny. Tak powstawały królestwa, cesarstwa, imperia, kolonie. I choć często były one perłami swych epok, zasadzając się na grabieży i bezmyślnej eksploatacji podbitych ludów i zasobów, często bezpowrotnie i trwale odchodziły w przeszłość. Rzadko bowiem tworzyły nowe i trwałe, zwłaszcza materialne wartości. Konsumowały pozyskane zdobycze i zasoby, ale nie kreowały nowej rzeczywistości, nie rewolucjonizowały sił wytwórczych i środków produkcji. Z natury rzeczy musiały więc przeminąć.

Równolegle jednak przebiegał proces wzrastania intensywnego. Gwałtowne jego nasilenie nastąpiło w XIX i XX wieku, zwłaszcza w krajach hołdujących kultowi nauki, pracy, indywidualizmu i wolności. l to ten kierunek ukształtował obraz współczesnego nam świata, rozkład sił, poziomu cywilizacyjnego i dobrobytu.

To kraje zwłaszcza półkuli północno-zachodniej przeszły wszystkie etapy industrialnej ekspansji, to one są głównymi beneficjentami postępującej dziś globalizacji. A ściślej - wyrosłe na ich gruncie i w etosie ich wartości ponadnarodowe dziś korporacje. Ale też inne (np. Japonia) o skłonnościach izolacyjnych, lecz zdolne do obronienia swej suwerenności przed grabieżczą ekspansją kolonialną.

W dzisiejszym świecie dokonanych, stosunkowo trwałych podziałów stref wpływów, zaistnienie kraju cywilizacyjnie zapóźnionego jak Polska, nie jest zadaniem łatwym. Aparat produkcyjny odziedziczony po socjalizmie, w zasadzie wyklucza nas z konkurencji na rynkach światowych, umiarkowany jest napływ branżowych inwestycji zagranicznych, do rozmiarów katastrofy narodowej urosło bezrobocie. Jakakolwiek forma izolacjonizmu i autarkii narodowej gospodarki w ogóle nie wchodzi już w rachubę, a wprowadzona, zagroziłaby degradacją państwa na całe pokolenia. Niska jest mobilność zasobów ludzkich w obrębie UE, już to w skutek występujących w tym obszarze - w odróżnieniu od wielkich gospodarek USA i Chin - barier językowych, już to biurokratycznych ograniczeń ze strony części partnerów na unijnym rynku wspólnotowym. Sytuacja jest zgoła patowa. Niezbędność kroków omówionych wcześniej, a czyniących państwo przyjaznym dla inwestorów i ludzi, wprost krzyczy swą oczywistością. W istniejącym dziś stanie rzeczy, jedynymi atutami Polski, jest bowiem relatywnie tania złotówka i stosunkowo tania siła robocza, o niezłym poziomie kwalifikacji i zdyscyplinowania. I niemal gwarantowana pewność demograficznego regresu, który nie pogłębi napięć na rynku pracy i w obszarze polityczno-społecznym. Oczywiście, piszemy o tym z ponurym sarkazmem i goryczą.

Ale taniość produkcji w eksporcie i siły roboczej w kraju nie jest żadnym argumentem za stabilnością fundamentów gospodarki, zwłaszcza wobec słabego nasycenia produktów przodującą myślą, techniką i technologią. Wystarczy śladowa, a nie daj Bóg istotniejsza poprawa koniunktury u naszych odbiorców, a preferencje ich klientów wobec naszych produktów odpłyną bezpowrotnie.

Nadwyżki siły roboczej, polski rynek pracy nie jest więc w stanie zaabsorbować i przejściowe ożywienie eksportu nie powinno być źródłem jakichkolwiek złudzeń. Wykluczenie pozostanie palącym problemem społecznym i politycznym, zdolnym rozsadzić struktury państwa. Otwarta więc pozostaje kwestia co dalej czynić.

Rozwiązania w horyzoncie krótkoterminowym, stanowiące warunki sine qua non odwrócenia degradacyjnego trendu Polski na tle Europy omówiliśmy w poprzednim rozdziale.

W perspektywie średnioterminowej, projekty sugerujemy budować na historycznych analogiach i prognozach trendów rozwojowych w globalizującej się gospodarce światowej. W tym kontekście, niech za impuls myślowy posłuży rola helleńskiej Troi czy fenickiej Kartaginy dla obszarów basenu morza Śródziemnego w starożytności, lub współcześnie - Singapuru czy Hongkongu. Przywołujemy przykłady nie państw lecz enklaw, choć skądinąd wiadomo, że to kraje Azji, trwające do połowy lat 9O-tych w stanie autarkii, hibernacji ekonomicznej czy wręcz wrogości wobec zagranicznych inwestorów, w nadchodzących dziesięcioleciach dogonią i przegonią tradycyjne "azjatyckie tygrysy", a przy okazji zagrożą lub zrujnują słabsze, niekonkurencyjne gospodarki świata zachodniego. W globalizującym się świecie, większość surowców naturalnych pochodzi z azjatyckiej Rosji, zaś produkty finalne z Indii i Chin (czego przykładem oferta światowej sieci sklepów W ALMART). Ameryka - z nielicznymi wyjątkami i w ograniczonym zakresie - nie jest w stanie pozyskiwać surowców taniej niż Rosja, ani też wytwarzać towarów poniżej kosztów osiąganych w Chinach. Wiele krajów tego regionu rozwija się w tempie, nie notowanym w Europie. Sugeruje to wymownie, iż wiek XXI będzie wiekiem Azji, A skoro tak, to rola Polski w kontynentalnej wymianie


handlowej, w obsłudze infrastrukturalnej, zarządczej i logistycznej lub pośrednictwie transakcyjnym (reeksport, giełdy surowcowe i towarowe), mogłaby się stać nie do przecenienia.

Ale żadne z wyżej omówionych przedsięwzięć, nie powstrzyma długofalowych trendów eliminacji zasobów ludzkich ze sfery aktywności gospodarczej. Wiele wskazuje, że wchodzimy w drugą z najbardziej doniosłych w historii ludzkiego gatunku - cezurę: dominacji ekspansji intelektualnej. Nikt nie zaprzeczy, że w minionych czterdziestu­ - pięćdziesięciu latach, populacja ludzka uległa podwojeniu. Jednocześnie minione stulecie charakteryzowało się niesłychanym postępem zwłaszcza procesów wytwórczych. Mechanizacja, automatyzacja, robotyzacja, informatyzacja to terminy w coraz szerszym zakresie symbolizujące skalę wykluczenia ludzi z aktywności zawodowej. W przeszłości ruchy migracyjne, przesunięcia nadwyżek zasobów pracy do kolonii, wreszcie rewolucje, wojny światowe i lokalne, bodaj w części hamowały nabrzmiewanie tego problemu. Jednak rozziew między podażą pracy i zapotrzebowaniem na siłę roboczą dramatycznie w skali świata i Polski się pogłębia. Panuje co prawda pogląd, że w Europie w latach dwudziestych, a w Azji w latach osiemdziesiątych bieżącego stulecia wzrost demograficzny się zatrzyma, ale jeśli zważyć na dotychczasowe tempo i przyrostu naturalnego i postepu technicznego, technologicznego i organizacyjnego, to zaniechanie zagospodarowania strefy ludzi wykluczonych, może w międzyczasie przynieść kataklizm dziejowy. Bo jeśli ekspansja czy na drodze twórczej, czy w kierunku destrukcji, jest cechą człowiekowi przyrodzoną, to nie sposób - przy obecnej beztrosce rządzących - przewidzieć inny scenariusz wydarzeń. Dowiodła tego ponad wszelką wątpliwość historia XX wieku.

I podkreślmy z naciskiem, że żadnym znaczącym rozwiązaniem problemu, nie jest znany już naturalny przepływ czynnika ludzkiego ze strefy wytwórczości, do dystrybucji i usług. Również tam, zachodzą procesy związane z postępem eliminującym znaczenie pracy żywej (zwłaszcza w czynnościach rutynowych), więc ów przepływ ma zaledwie amortyzujące i odraczające znaczenie dla problemu. Najgorszym z możliwych wariantem absorpcji nadwyżek siły roboczej eliminowanej ze sfery materialnej rynku pracy, jest zachodzące w Polsce w ostatnich latach zjawisko dynamicznego wzrostu świadczeń socjalnych pochodzących z funduszy ubezpieczeń społecznych i niepohamowany wzrost biurokracji. Oba procesy defacto maskują istotę gwałtownie narastającego procesu pauperyzacji, alienacji i wykluczenia znacznych odłamów społeczeństwa i są przejawem bezradności i braku koncepcji ostatecznych rozwiązań. I jeśli wzrost sfery świadczeń socjalnych - choć sam w sobie demoralizujący, bo eliminujący własną aktywność jednostki w życiu i rodzący zjawisko mentalnego dziedziczenia wykluczenia - jest niepokojący, to rozbuchany wzrost biurokracji staje się w najwyższym stopniu groźny. Ta kasta, pozostawiona sobie, w naturalny sposób ulega zwyrodnieniu. Poprzez niecelową multiplikację ingerencji i regulacji najdrobniejszych sfer życia, narzuca gorset hamujący naturalną ludzką inicjatywność, kładzie kres jakże ludzkiemu indywidualizmowi jednostki, przeradza się w szkodliwą i zbędną, lecz kastowo wyizolowaną od reszty społeczeństwa - panującą nadbudowę. Zdolną powstrzymać i wyeliminować każdą zmianę sprzeczną z jej interesami. Mimo, że w kształcie i radykalnie rosnących rozmiarach, dla sprawności, skuteczności i efektywności publicznego życia jest zupełnie zbyteczna i ponad wszelką miarę kosztowna. Kuriozalny to kamuflaż.

Omawiane zjawisko nieuchronnego z racji postępu, lecz społecznie i politycznie w najwyższym stopniu groźnego wykluczenia, ilustruje dobitnie, choć z konieczności w sposób wysoce uproszczony - poniższy ideogram:


W znanej nam publicystyce, nie znajdujemy bodaj prób poszukiwania systemowego, powstrzymującego marginalizację i pauperyzację, przez to gwarantującego społeczną harmonię - rozwiązania tego problemu. Postęp, który jest katalizatorem awansu ludzkości, stanowić może zarazem źródło konfliktów i społecznych wybuchów, co prawda znanych z historii, lecz na skalę nieporównanie mniejszą. Zarazem pora zdać sobie sprawę, że nie ma powrotu do stanu pełnego zatrudnienia, które zresztą fatalnie wpływa na efektywność ekonomiczną i sprawność strukturalną ludzkich poczynań. Doświadczyliśmy tego w socjalizmie, podporządkowanym idei i logice industrializmu.

Wiek XXI stawia nas w obliczu rewolucji technologicznej. Osiągnięte postępy w informatyce, mikroelektronice, inżynierii genetycznej, są zaledwie sygnałem czekających nas w tym stuleciu przeobrażeń. Umysł ludzki staje się siłą wytwórczą, wobec której dynamiczny rozwój nauki, edukacji i kultury jest cywilizacyjnym imperatywem i demograficzną koniecznością. Czym była postawa pionowa i zdolności manualne w pradziejach ludzkiego gatunku, tym staje się umysł na progu ery informacji, robotyzacji i biotechnologii. Sprawi to, że przewartościowaniu i zdeklasowaniu ulegną fundamentalne dziś kategorie ekonomiczne, głównie kapitał. To nie on będzie dyktował tempo wzrostu gospodarczego, warunkował poziom indywidualnego i społecznego dobrobytu lecz dostęp do mózgów. To za nimi podążać będą globalne korporacje, kapitały i inwestycje, odsuwając na plan dalszy dziś wabiące ich instrumenty ekonomiczne (np. ulgi podatkowe).

Nauka, a w perspektywie kultura duchowa i fizyczna, w odróżnieniu od zrutynizowania, powtarzalności i niskiej innowacyjności większości współczesnych, opłacanych mniej lub bardziej ekwiwalentnie - zawodów, jest, a w przyszłości będzie tym bardziej - głównym obszarem społecznej aktywności obywateli. Obszarem ograniczającym dopływ, a w przyszłości eliminującym ludzi ze strefy wykluczenia, a zarazem ugruntowującym cywilizacyjny awans społeczeństwa i państwa.

Przeto najpierwszą powinnością państwa w dziele reaktywizacji ludzi popadłych w strefę wykluczenia jest stworzenie systemu bodźców do podejmowania nawet permanentnej nauki, dalej uwłaszczenie na bazie posiadanych majątków by możliwym było podejmowanie dostępnych i tanich, a gwarantowanych przez rząd kredytów na rokujące nadzieję powodzenia projekty i wreszcie roboty publiczne, które co prawda deklasują pozycję społeczną, lecz nie demoralizująjak obecne świadczenia za "samo istnienie".

 

 


Trzeba bezzwłocznie podjąć trud powstrzymania marginalizacji znacznych grup społecznych, póki problem nie nabierze monstrualnych rozmiarów.

Przeto strumień wszystkich środków wspomagania społecznego będących w dyspozycji państwa, oraz tych, które powstaną w skutek racjonalizacji jego struktur a także pochodzących z zewnętrznego wsparcia (np. unijnych) skierować należy do systemu stypendiów naukowych, socjalnych i specjalnych, uwzględniających status materialny, ale także postępy i osiągnięcia jego beneficjentów. Znieść należy bariery wiekowe w jego stosowaniu, albowiem - co już wcześniej akcentowaliśmy - tempo przyswajania wiedzy wraz z wiekiem ulega spowolnieniu, lecz z pewnością nie zdolności percepcyjne. Przy podjęciu nauki na pierwszym kierunku studiów świadczenia winny mieć wymiar podstawowy, przy dalszych fakultetach byłyby wielokrotnością ukończonych i kontynuowanych kierunków. Należy premiować wybitne osiągnięcia w nauce mnożnikowym wskaźnikiem stypendium podstawowego zaś oryginalne osiągnięcia na polu racjonalizacji i wynalazczości objąć kuratela, ochroną i kontraktami wynalazczymi i uwłaszczeniowymi ze strony np. macierzystych uczelni. Można także stworzyć system preferencji państwowych dla wspomnianych wcześniej dyscyplin przyszłości. Naukę języków, komputery i Internet bezwzględnie należy sprowadzić "pod strzechy".

Tym wszystkim działaniom musi towarzyszyć wyniesienie Ministerstwa Nauki i Kultury do rangi pierwszoplanowego resortu gospodarczego, a więc objęcie go także kuratelą środowisk pragmatycznych i biznesowych, by skądinąd priorytetowa, w aspekcie zarysowujących się trendów cywilizacyjnych działalność, nie była li tylko" sztuką dla sztuki".

Wtedy to zapanuje optymalna harmonia pomiędzy wzrostem cywilizacyjnym a społecznym postępem, bez którego ten pierwszy nie ma większego sensu i znaczenia.

A wówczas Ziemia, jak mówią słowa pewnej pięknej, uduchowionej i nostalgicznej piosenki, stanie się wielką jabłonią, Wystarczy miejsca, wystarczy cienia, dla tych co pod nią się schronią.

wb3634
O mnie wb3634

nonkomformistyczny idealista,ambitny i konsekwentny w działaniu

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka