Dokumenty stwierdzające umiejętności (na przykład prawo jazdy, patent żeglarski, licencję pilota) wydają organizacje zrzeszające ludzi o danej umiejętności. Organizacja wydająca dokument stwierdzający umiejętność bierze odpowiedzialność za wypadki spowodowane przez posiadacza licencji. Jej posiadanie nie jest konieczne do prowadzenia pojazdu czy wykonywania innej czynności, niemniej obywatel, który nie posiada dokumentu, za wszystkie błędy odpowiada sam (nie ma z kim dzielić odpowiedzialności, chyba że się ubezpieczy).
Wiara w to, że można uniknąć negatywnych skutków lekkomyślności czy głupoty poprzez licencjonowanie czegokolwiek jest powszechna. Jest również odporna na weryfikację, jak każdy zabobon.
Iluż to doświadczonych kierowców powoduje wypadki po pijanemu czy w wyniku nieostrożnej jazdy? Z drugiej strony czym ryzykuje egzaminator przepuszczając niedouczonego kandydata? Przecież rozjechać go może tak samo nowicjusz jak i bardzo doświadczony kierowca.
Jeśli chcemy, aby nie było brawurowych kierowców na drogach, to wychowujmy odpowiedzialnych ludzi z jednej strony, a z drugiej zapewnijmy im możliwość wyszalenia się na specjalnych torach. Z tym, że owe tory muszą być powszechnie dostępne, zaś właściciel nie może odpowiadać za ewentualną śmierć osób szalejących po torze. Każdy wjeżdża na własne ryzyko.
Powyższe rozważania odnoszą się do wszelkich licencji na robienie czegokolwiek. Łącznie z handlem bronią. Nie słyszałem, aby w Zjednoczonym Królestwie, bądź Hiszpanii, był wolny rynek materiałów wybuchowych, a mimo to do zamachów w Madrycie i Londynie doszło. Natomiast gdyby legalny dostawca wiedział, że będzie współwinny zamachu dziesięć razy by się zastanowił czy mu się opłaci sprzedać to terroryście.