Wielki Wodz Apaczow Wielki Wodz Apaczow
284
BLOG

Zeppelin i woda mineralna

Wielki Wodz Apaczow Wielki Wodz Apaczow Badania i rozwój Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Obiecywaliśmy kiedyś napisać coś więcej o sterowcach. Potem napisaliśmy jedna historyjkę – ale nie mogliśmy się zebrać do napisania kolejnej. Aż pewnego dnia znaleźliśmy na jutubie niniejszy film dokumentalny o podroży Graf Zeppelina dookoła świata.


Lot, jak wiemy, sfinansował Hearst, amerykański magnat prasowy, bo Niemców nie było na to w latach 20 stać. Dlatego na pokładzie umieścił jedna dziennikarkę ze swojego koncernu, której nazwisko z przyczyn jakie wyjaśnimy za chwilę, niech będzie zapomniane, która miała pisać z pokładu doniesienia relacjonujące historie lotu „z kobiecej perspektywy”. Co to jest kobieca perspektywa lotu sterowcem dookoła świata?

Ano, obejrzyjcie Państwo ten film – a zobaczycie. Zrealizowano go przy pomocy archiwalnych filmów (uwaga: Nie wszystkie pochodzą z lotu dookoła świata!) a za narrację użyto dziennika onej dziennikarki.

Efekt jest żałosny. Proszę pomyśleć: Babka zostaje umieszczona na pokładzie sterowca i ma lecieć dookoła świata. Pierwszy taki lot w historii, mają lecieć nad prawie jeszcze niezbadanymi terenami Syberii. I zgadnijcie o czym babka pisze? O nawigacji? O aspektach technicznych kierowania sterowcem? O tym, że gdy silniki sterowca spalają zapasy benzyny a przez to sterowiec staje się coraz lżejszy i w związku z tym zaczyna lecieć coraz wyżej – który to problem konstruktorzy musieli rozwiązać -i rozwiązali (jak? to ciekawy temat!). Może coś napisze o tym jak wyglądają pomieszczenia załogi, jak wygląda galeria biegnąca przez cały „brzuch” statku od przedniej gondoli do rufy, jak przy niej są rozmieszczone pomieszczenia techniczne…

Nic z tych rzeczy.

Przez cały film musimy wysłuchiwać zwierzeń onej dzbannikarki na temat romansu jaki miała z innym, będącym na pokładzie dziennikarzem. Non stop: „Karl wszedł do kabiny.. Karl wyszedł z kabiny… dotknęłam jego dłoń… Napisałam mu liścik…”.

A przed startem? Zero informacji o przygotowaniach do lotu, zero o tym jak wybierano trasę, zero danych technicznych. Zamiast tego idiotka daje nam długie sprawozdanie na jakich zakupach była i jakie ciuchy na drogę kupiła.

Szlag człowieka trafia, gdy widzimy jak autorzy takiego doskonałego materiału na film dokumentalny spartolili temat. A kogoż do cholery obchodzi historia romansu głupiej baby z żonatym mężczyzną? Ilość mężczyzn zainteresowanych „lotem sterowca dookoła świata opisanym z kobiecej perspektywy” jest jeszcze mniejsza od liczby kobiet zainteresowanych opisem lotu sterowca z jakiejkolwiek perspektywy!

Proszę pomyśleć: Graf Zeppelin ląduje w Tokio. Na skutek błędu obsługi naziemnej o mały włos nie dochodzi do katastrofy, ale kończy się na uszkodzeniu gondoli jednego z silników, która to awarię trzeba potem w parę dni naprawić. Natychmiast po tej stłuczce japoński pracownik lotniska, który był na miejscu – zabrał się za popełnianie harakiri. Trzeba było siłą go powstrzymać a potem Eckner, niemiecki dowódca sterowca, musiał użyć swojej dyplomacji u władz japońskich aby im wytłumaczyć, że nic wielkiego się nie stało i niech przełożeni onego Japończyka wytłumaczą mu, że jest zwolniony z obowiązku popełnienia samobójstwa.

We wspomnieniach owej dziennikarki w ogóle nie ma mowy o tym epizodzie, ale za to mamy szczegółowy opis jakie ciuchy ubrała na przyjęcie dyplomatyczne w Tokio. Ot, kobieca perspektywa.

A potem w jej relacji pojawia się kłamstwo: Mówi, ze podczas przelotu nad Pacyfikiem sterowiec wpadł w burzę, został uszkodzony i musieli lądować w zatoce jakiejś bezludnej wyspy aby naprawić uszkodzenia. Bzdura, nic takiego nie miało miejsca.

No tyle. Film warty obejrzenia, i polecamy go obejrzeć, ale ostrzegamy: po którymś z kolei razie gdy narratorka będzie pitolić, że Karl to lub Karl tamto zacznie was krew zalewać. Co za durny babsztyl.

No a teraz My, Wielki Wódz, opowiemy wam historyjkę.

Czy zastanawialiście się skąd na pokładzie sterowca wiedzieli na jakiej są wysokości?

No, mieli wysokościomierz. To proste. Ale jak taki wysokościomierz działa?

Mierzy ciśnienie powietrza. Im wyżej tym ciśnienie mniejsze. Mierzymy ciśnienie i z tego można wykalkulować wysokość.

Ale to nie jest takie całkiem proste. Ciśnienie zmienia się. Powiedzmy, że jesteście na poziomie morza. Wysokościomierz pokazuje wysokość 0. Przez noc pogoda się zmienia, przychodzi wyż – i wysokościomierz pokazuje, że jesteście pod wodą. A przecież w ogóle nie ruszyliście się z miejsca!

Co robić?

Ano, w dzisiejszych czasach, gówniarzeria która teraz jest pilotami ma te całe GPS i to im pokazuje wysokość dokładnie i bez wpływu pogody ani zmian ciśnienia. Ale w Naszych, Wielkiego Wodza, czasach, było to trochę inaczej: Wysokościomierz to taki zegar ze wskazówkami, mała pokazywała tysiące a duża setki stóp. Obok jest takie kręciołko do nastawiania wysokościomierza. Przed startem się go nastawiało: Jeżeli wiedzieliśmy, że lotnisko jest, dajmy na to, 700 stóp nad poziomem morza – to się kręciło tym kręciołkiem aż wysokościomierz pokazywał 700 stóp. Potem się startowało.

Dopóki lot samolotu trwał krótko godzinę, dwie, – i nie daleko od lotniska, 100-200 mil – to w zasadzie wystarczało. W latach dwudziestych samoloty tak właśnie latały – krótko i niedaleko. Ale sterowce to co innego: Potrafiły przebywać w powietrzu całe dnie i pokonywać ogromne odległości. Co oznacza: Gdy nastawili wysokościomierz przy starcie, to po jakimś czasie, w innym rejonie geograficznym lub po przejściu kilku frontów atmosferycznych, wysokościomierz pokazywał już bzdury. Co robić?

Później, gdy świat pokryła siec lotnisk, problem rozwiązano tak: Obok wysokościomierza i obok kręciołka do jego nastawiania jest małe okienko, pokazujące jakieś liczby. Powiedzmy, że wystartowaliście z Warszawy i lecicie do Nowego Jorku. Przed startem w Warszawie nastawiliście wysokościomierz, ale gdy zbliżacie się do Nowego Jorku to jest on już kompletnie rozregulowany. Co robić, żeby wam pokazywał poprawne dane podczas lądowania? Ano wywołujecie przez radio lotnisko w NY i prosicie aby wam powiedzieli jak nastawić wysokościomierz. Oni odpowiadają, że macie nastawić na 300 (mniejsza o to co to znaczy). Kręcicie więc kręciołkiem przy wysokościomierzu aż w małym okienku pojawi się 300. To oznacza, ze będzie on pokazywał prawidłowa wysokość w takich warunkach atmosferycznych jakie panują tu i teraz w Nowym Jorku. No i możecie lądować.

Proste? Proste. Ale to ma jeden słaby punkt: To mogło działać dopiero wtedy gdy na świecie była duża sieć lotnisk, wszystkie wyposażone w radio. Wtedy można je było wywoływać z trasy przelotu, prosić o dane na temat ciśnienia i na bieżąco aktualizować kalibrację wysokościomierza.

Tylko, że w epoce zeppelinów po pierwsze: lotnisk było bardzo mało. Po drugie: Zeppeliny latały często nad terenami bezludnymi: oceanami, Syberią, Arktyką, więc tam nie było kogo pytać o to jak nastawić wysokościomierz. Co robić?

Znaleziono bardzo proste rozwiązanie: jeżeli z pokładu zrzucić jakiś przedmiot i zmierzyć ile czasu leci do ziemi to potem można obliczyć wysokość. Oczywiście: tego nie można robić nad lądem bo raz: możemy komuś coś zrzucić na głowę a dwa: zrzucony przedmiot szybko znika z oczu i nie wiadomo kiedy uderzy w ziemię. Ale nad morzem co innego: Przez lornetkę można dostrzec rozprysk jaki wywoła uderzając o wodę. Czyli mając stoper można mierzyć czas lotu a tym samym wysokość.

Pozostaje ustalić jaki przedmiot będziemy zrzucać. W szkołach nas uczą, że Galileusz ustalił, że wszystkie ciała spadają na Ziemię z jednakowym przyspieszeniem – co jest oczywistą nieprawdą. To byłaby prawda w próżni, ale w atmosferze różne przedmioty spadają różnie. Więc trzeba by pomiary wysokości dokonywać przy pomocy jednego, standardowego przedmiotu, o stałej masie. Krótko mówiąc: Trzeba na pokład zabierać komplet typowych, jednakowych „sond” do zrzucania z pokładu do morza. Ale to oznacza zabieranie dodatkowego bagażu – a na sterowcu każdy gram się liczy. Co robić?

Odpowiedź: Woda mineralna!

Pasażerów na pokładach sterowców dobrze karmiono. Między innymi zabierano duży wybór win. Pasażerowie je spijali i pozostawiali puste butelki. Czy nie można by ich używać do zrzucania do morza by mierzyć wysokość?

Okazało się to niezbyt dobrym pomysłem. Są różne wina o różnych butelkach, różnej masie i kształcie. A do pomiaru wysokości potrzebne byłyby jednakowe butelki, każda identyczna. I tu sprawę uratowała woda mineralna.

Oprócz wina zabierano na pokład wodę mineralną. Ale w odróżnieniu od wina, woda mineralna to tylko woda. W jednym gatunku i w jednym typie standardowych butelek. Pasażerowie mogli narzekać, że oni muszą ale to koniecznie muszą mieć jeden specyficzny typ Bordeaux i to konkretny rocznik – ale na wodę mineralną nie wybrzydzali, że nie ma wyboru. Woda to woda i tyle.

Dlatego steward w salonie zbierał puste butelki po wodzie mineralnej o odnosił je do kabiny nawigacyjnej. Tam oficer nawigacyjny je gromadził i co parę godzin brał stoper, lornetkę, otwierał okno i zrzucał butelkę, mierzył czas lotu i z tablic odczytywał wysokość, wpisywał do dziennika pokładowego – i kalibrował wysokościomierz.

Tak to wyglądało podczas lotów nad oceanami.

Potem to ulepszono – zainstalowano na pokładzie armatkę strzelająca ślepakami oraz aparaturę elektroniczna z mikrofonem. Strzelano – i liczono czas jaki echo odbite od ziemi lub wody potrzebowało aby powrócić na pokład. To było dużo bardziej precyzyjne ale pasażerowie narzekali, że wystrzały co parę godzin nie pozwalają spać.

Więc w końcu ta armatkę zamieniono na urządzenie generujące ultradźwięki, których ludzie nie słyszą – i dalej mierzono wysokość obliczając czas do nadejścia echa. To już był high tech.

Ale potem przyszła katastrofa Hindenburga i wszystko się skończyło.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie