Przegląd subiektywny Przegląd subiektywny
214
BLOG

Media publiczne są nasze a nie polityków

Przegląd subiektywny Przegląd subiektywny Polityka Obserwuj notkę 2

Wysokość niezapłaconego przez obywateli abonamentu RTV osiągnęła już podobno poziom 2 mld. zł. Trudno sobie wyobrazić taką kwotę. To jednak, do czego nie trzeba większej wyobraźni, coraz bardziej staje się rzeczywistością. Brak takich pieniędzy jest w stanie powalić każde przedsięwzięcie, także media publiczne. Ledwie zipią, tnąc koszty gdzie tylko się da, mimo zapewnień ministra Boniego, że „w 2012 i 2013 roku nie ma potrzeby dokonywania zmian systemowych w mediach publicznych”. Skoro z roku na rok udaje się funkcjonować z coraz mniejszym budżetem, to chyba nie jest aż tak źle. Wbrew pozorom jest jednak granica wytrzymałości. Nie da się w nieskończoność stać na jednej nodze.  Z kolei prezes TVP Juliusz Braun zapowiada w wywiadzie dla portalu Money.pl nowy podatek i polowanie na niepłacących abonament. Jego zdaniem tego kryzysu bez zdecydowanych działań media publiczne mogą już nie przetrwać.

Wysokość abonamentu, który powinien opłacać obywatel posiadający telewizor, w tym roku wynosi 18,50 zł., co z pewnością nie jest niską kwotą. W przypadku niepłacenia przez kilka miesięcy, czy nawet lat, kwota zadłużenia urasta do całkiem pokaźnej zaległości. Może więc być gorąco. Opłacanie abonamentu jest obowiązkiem ustawowym, z którego nie zwalniają ani opieszałość organów nadzoru, ani urzędnicza niemoc w jego ściąganiu, ani tym bardziej obietnice tego lub owego polityka, że abonamentu nie będzie, nawet jeśli ten polityk przypadkowo pełni funkcję premiera. Z abonamentu może zwolnić jedynie stosowna ustawa, wnosząca w zamian inny sposób finansowania mediów publicznych. Dokładnie tak. Nie znosząca ich finansowanie a zmieniająca ich sposób. Pomysł, aby media publiczne finansowały się same, okazał się być fantasmagorią, a w najlepszym razie trudną do spełnienia obietnicą, pochopnie rzuconą przez Donalda Tuska pod publiczkę i podchwyconą przez strojących się w liberalne piórka polityków PO. Ale to nie tylko grzech obecnego rządu i jego otoczenia politycznego. Przez ostatnie dwadzieścia lat każdy z premierów musiał sobie odpowiedzieć na dwa pytania: Czy finansować media publiczne? A jeśli tak, to jak (z czego)? Za każdym razem odpowiedź na pierwsze pytanie musiała być, i była pozytywna. Na drugie – okazywała się zbyt niebezpieczna. Kalkulacja polityczna skłaniała raczej do pozostawienia spraw własnemu biegowi. Trwają więc media publiczne w stanie dziwnego zawieszenia, ulegając powolnej degradacji wystawione na razy niezadowolonego społeczeństwa i niemrawych polityków.

Media publiczne są dobrem wspólnym i narodowym, cokolwiek się za tymi terminami kryje. Jest także dobrem kultury, które należy chronić. Koszty polityczne związane z reorganizacją sposobu ich finansowania okazywały się zwykle zbyt wysokie dla partii i przywódców sterujących państwem od ewentualnych doraźnych korzyści.  Sprawę zostawiano następnym ekipom. I tak do dziś. Silne media, to wyżej podniesiona poprzeczka dla wszystkich polityków, nie tylko tych u władzy. Niewielką zatem korzyść mieliby politycy z mediów niezależnych, bezkompromisowych i bezstronnych, których nie da się nagiąć, ugiąć, czy podporządkować. Media, które realizują zasadę równego dostępu do nich, podejmują ważne tematy społeczne, naświetlając problemy ze wszystkich stron, także tych niewygodnych dla tej lub innej strony,  i działające wyłącznie w interesie obywateli, przestają być narzędziem w rękach polityków, a stają się ich partnerem.

Czy tego politycy się obawiają? Real politic rządzi się innymi prawami? Czy to zbyt wielkie oczekiwania aby media publiczne stanowiły pomost między rządem a społeczeństwem, wypełniając  funkcję informacyjną i edukacyjną czyli coś, co dziś określa się eufemizmem „misji”? Politycy wywierający wpływ na media publiczne poprzez rady nadzorcze jednostek mediów publicznych, straciliby nie tylko jeden z instrumentów nacisku i manipulacji (choć o oddziaływanie, ale nie takie przecież chodzi), ale również doskonałe zaplecze. Z udziału w radach nadzorczych czerpią oni korzyści finansowe. Nie są to dziś oszałamiające pieniądze, ale społeczeństwo bardzo wyraźnie wyraziło brak akceptacji dla tego typu praktyk; nie tylko dla kominów płacowych w TVP.

A jest przecież z czego ciąć.  Formy prawne, w jakie zorganizowano media publiczne to Spółki Akcyjne. Konkretnie „jednoosobowe spółki skarbu państwa”. Działają w ten sposób od 1992 r. Chodziło wtedy decentralizację molocha medialnego i monopolisty Polskiego Radia i Telewizji, a także o utworzenie w jego ramach nowej, rynkowej struktury. Nikt poważnie nie myślał o zmianie  sposobu finansowania z abonamentowej na inną, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Powołanie do życia spółek akcyjnych pozostawiało wprawdzie furtkę ku prywatyzacji. Nigdy z niej jednak nie skorzystano. Struktura z założenia miała być tymczasowa, a okazała się jakże trwała, do tego dziwaczna „jednoosobowa”. Walne zgromadzenie zwołuje i uczestniczy w nim w 100% minister finansów. Cały pomysł spółki został tym samym wypaczony. Kosztowna struktura organizacyjna spółki akcyjnej, mająca chronić ją przed nadużyciami, została zachowana, ale funkcja ochronna, o którą przecież chodzi, nie! Koszty i tak obciążają jakby nikogo – kieszeń abonenta.

A nadużycia się zdarzają i to te finansowe i to te polityczne! Trzyosobowe zarządy dopiero po kilkunastu latach działania mediów publicznych ograniczono do jednej osoby. Rady nadzorcze, stanowiące w przypadku siedemnastu radiowych Rozgłośni Regionalnych i Telewizji Polskiej do tej pory funkcjonują przy ośrodkach radiowych i telewizyjnych stanowiąc przybudówki polityczno- finansowe służące politykom a nie społeczeństwu. W sposób nieuzasadniony, nonszalancko, od lat szasta się publicznymi pieniędzmi. De facto bowiem, płaci abonent, a nie samofinansuje się przedsiębiorstwo, wypracowujące zysk. Media publiczne nie muszą jednak wypracowywać zysku. Nie to jest w ich przypadku najważniejsze. Zysk nie jest tu wymierny a przynajmniej nie bezpośredni, podobnie jak trudna do oszacowania jest długofalowa korzyść osiągana z innych dóbr kultury. Tym bardziej z publicznymi pieniędzmi nie można robić co się chce w imię politycznych korzyści.

Media publiczne nigdy nie cieszyły się zbytnią sympatią. W czasach PRL-u uchodziły za tubę propagandową Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i stanowiły symbol zniewolenia społeczeństwa. Propagandowa funkcja mediów nasilała się zwłaszcza w trudnych momentach PRL-u, oraz pod koniec lat 70. i 80. Były też narzędziem manipulacji. A jednak obok niesławnych „Dziennika Telewizyjnego”, czy radiowej „Tu jedynki”,  w eterze i na antenie ukazywały się takie audycje jak „Lista przebojów programu 3”, czy sobotni „Monitor” prowadzony przez Karola Małcużyńskiego. Od dziecka wiedziałem, że jeśli nie pokazują pana Małcużyńskiego, to znaczy, że kłamią. A „Teatr telewizji”, „Kobra”, „Sonda”, „Wielka Gra”, „Wielokropek”, „Teleecho”, „Kabaret starszych panów” i inne programy zapisane w historii polskich mediów i prowadzone przez wybitne osobowości, tuzy eteru i małego ekranu, zapisane na taśmach magnetycznych, celuloidowych, cyfrowych, i na nośniku najcenniejszym – w ludzkiej pamięci! Trudno dziś znaleźć w ramówkach publicznego Radia albo Telewizji audycje podobnej rangi, nikogo nie trzeba przekonywać, że media publiczne są potrzebne. Ich stan pozostawia wiele do życzenia, jeśli są jednak jeszcze osobowości telewizyjne i radiowe w polskiej sferze medialnej, to najwięcej można ich znaleźć właśnie tam.

Łatwo jest na skomercjalizowanym rynku utrzymywać społeczeństwo w przekonaniu, że media publiczne są niepotrzebne, zwłaszcza  gdy są one słabe, i gdy wokół nich zebrało się przez lata tyle złych emocji  Nikt nie powinien mieć złudzeń, że w przypadku ich braku, rynek podzielony między dwie największe telewizyjne stacje komercyjne i bliskie im rozgłośnie radiowe, nie będzie dostępny dla wszystkich. Jeśli komuś brak wyobraźni aby oszacować wysokość opłaty za dostęp do relacji z małej i dużej imprezy sportowej, albo trudno mu odgadnąć cenę  za obejrzenie hitu filmowego lub powtórzenie starego, oklepanego filmidła, być może musi przerobić to na własnej skórze. Wydaje mi się jednak, że w przypadku mediów publicznych zbudować od początku jest trudniej niż uzdrowić sytuację. Na szczęście na prywatyzację mediów nie zgadza się ponad połowa ankietowanych w tej sprawie Polaków, zaś za finansowaniem ich z budżetu opowiada się 66%.

Na koniec coś pozytywnego na temat mediów publicznych, coś co się przez te ponad 20 lat udało. A udało się i to bardzo dobrze zdecentralizować Rozgłośnie Regionalne Polskiego Radia. w 1992 r. powstało 17 ośrodków regionalnych, całkowicie samodzielnych i zarządzanych lokalnie. Dostały one szansę związania się z mieszkańcami nie tylko największych miast swojego regionu, ale również mniejszych i najmniejszych miejscowości w swoim zasięgu. Szansa ta nie została zmarnowana. Co ciekawe Unia Europejska stawia właśnie na rozwój regionów i  politykę regionalną. Do Unii przystąpiliśmy w 2004 r. Rozgłośnie regionalne były tam 12 lat wcześniej. Mniej szczęścia miały telewizyjne ośrodki regionalne. Ich struktura organizacyjna od początku zakładała podporządkowanie centrali w Warszawie. Znaczna samodzielność ośrodków terenowych z czasem została drastycznie ograniczona. W miejsce całodziennych programów regionalnych kilka lat temu weszła Telewizja Informacyjna. Regionom pozostawiono popołudniowy program informacyjny, czyli tyle co za przysłowiowej komuny. Przy reorganizacji mediów nie wolno zapomnieć o sukcesie jaki odniosły Rozgłośnie Regionalne i korzyściach społecznych z tego tytułu. Pieniądze to nie wszystko! Media publiczne są nasze, a nie polityków. Czas w to uwierzyć i wreszcie wyegzekwować!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka