Marek Budzisz Marek Budzisz
1752
BLOG

Polska z Ukrainą w rosyjskiej strefie buforowej.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 18

Andreas Umland, niemiecki politolog a przy tym starszy pracownik naukowy Instytutu Partnerstwa Atlantyckiego w Kijowie napisał artykuł, który wywołał spore poruszenie w ukraińskich mediach społecznościowych. Na Autora posypały się gromy, oskarżenia o to, że prezentuje typowe dla Europy instrumentalne spojrzenie na problemy Ukrainy, o której najchętniej w ogóle by na Zachodzie zapomniano.

Co tak wzburzyło ukraińskich czytelników? (Pierwotnie artykuł napisany był po angielsku, a dopiero potem przetłumaczono go na ukraiński). Otóż sformułował on następujący scenariusz: budowa mostu przez cieśninę kerczeńską, mostu łączącego Rosję z zaanektowanym Krymem ze względu na trudne warunki geologiczne kończy się niepowodzeniem. W takiej sytuacji władze rosyjskie, zwłaszcza w obliczu blokady ekonomicznej półwyspu ze strony Ukrainy dojść mogą do wniosku, że zachodzi potrzeba znalezienia jakiegoś innego korytarza dla komunikacji. Jedyna realna opcja to północne wybrzeża Morza Azowskiego. Ale nie mogąc liczyć na współpracę Kijowa, Moskwa może dojść do wniosku, że nie ma innego wyjścia – drogę trzeba wyrąbać sobie toporem. Tylko, że ukraińska armia odmiennie niż w 2014 roku to dziś już zupełnie inna formacja i bez walki się nie obejdzie. Umland jest zdania, że w takiej sytuacji prawdopodobieństwo wybuchu działań wojennych na wielką skalę może być więcej niż prawdopodobne. A to z kolei spowoduje ważne, z jego punktu widzenia, następstwa – możliwe załamanie się hrywny i ukraińskiej gospodarki, masowy, milionowy napływ uchodźców przez „zieloną granicę” do państw Unii i wreszcie znalezienie się ukraińskiej energetyki jądrowej, w tym największej elektrowni zaporoskiej, w strefie bezpośrednich działań wojennych. Mając na względzie taki możliwy rozwój wydarzeń, wszystkim, tak uważa powinno zależeć na tym, aby rosyjscy inżynierowie pokonali przeciwieństwa i zbudowali wznoszony już trzeci rok most na Krym.

Nas Polaków czytających ten artykuł, zapewne uderzyłoby, jak silnie w niemieckim sposobie myślenia zakorzenione jest proponowanie rozmaitego rodzaju korytarzy. Ale Ukraińcy zwracają uwagę, na co innego. Krytycy, który zareagowali na publikację Umlanda, piszą, że w jego myśleniu widać jak na dłoni europejskie nastawienie do Kijowa – Ukraina to problem. Problem, bo potencjalnie generuje konflikt z Putinem, zagrożenie emigracją, niestabilnością, czyli wszystkim tym, od czego Europa chętnie by się odwróciła i o czym zapomniała. Dlatego to nie ewentualne kroki Putina są odbierane w kategoriach zagrożenia, no cóż, po prostu taki on jest, ale to, że Ukraina dysponuje dziś armią, która chce się bronić i wolą obrony. Trochę mi to przypomina opinię o irracjonalnym uporze Polaków i ministra Becka wyrażaną przez wyrafinowanych luminarzy kultury europejskiej z Paryża w przeddzień II Wojny Światowej.

            Rosjanie są w pełni świadomi tego europejskiego stanu ducha, a nawet grają na to, aby to poczucie dystansu, obcości i w rezultacie obojętności wobec wydarzeń w naszej części kontynentu u zwykłych Europejczyków rosło. Rosyjscy dziennikarze zwrócili uwagę, że w czasie wczorajszego przemówienia na uroczystościach upamiętniających rocznicę zakończenia II wojny światowej Putin ani razu nie powiedział „niemiecki” i nie wspomniał też ani razu Niemców. Na ZSRR napadli „naziści” i to rocznicę zdobycia stolicy „nazistów” czczą Rosjanie. Komentatorzy wiążą ten fakt z tym, że w rosyjskiej dyspucie publicznej od trzech lat państwem opanowanym przez „nazistów” jest Ukraina. I tego rodzaju retorykę wiążą z polityką wobec Ukrainy. Podobnie zresztą jak obecność na moskiewskich uroczystościach, znacznie skromniejszych niż w ubiegłych latach, jednego tylko prezydenta – z Mołdawii. Przechylenie się tego kraju na stronę Moskwy i zbudowanej przezeń Wspólnoty Euroazjatyckiej (dziś Mołdawia jest tam obserwatorem) mogłoby oskrzydlać Ukrainę i osłabiać orientację unijną wśród innych państw europejskich peryferii, w tym i na Bałkanach.

Wydaje się jednak, że Moskwa gra, a być może myśli o tym, aby zagrać o coś więcej. Dziś opublikowano kolejny raport Klubu Wałdajskiego, rosyjskiego think tanku, będącego jednym z ośrodków z intelektualnego zaplecza Kremla. Raport poświęcony jest polityce Rosji wobec Unii Europejskiej. Co zgrupowani tam politolodzy proponują? Otóż ich zdaniem, Rosja w najbliższych latach winna zrezygnować z polityki małych zwycięstw na trzeciorzędnych kierunkach, a zaplanować i zrealizować strategię wielkiej gry o Europę. Na czym miałaby ona polegać? Zacznijmy od diagnozy sytuacji Unii. Bo to, że znajduje się ona w kryzysie to mało powiedziane – na płaszczyźnie bezpieczeństwa zewnętrznego, wewnętrznego (emigracja i terroryzm), a to są największe wyzwania stojące obecnie przed Europą, Unia nie ma instytucji mogących realizować wspólne i adekwatne rozwiązania. Ciężar decyzji przenosi się, siłą rzeczy, na organizmy państwowe. Wzrost wewnętrznej niestabilności, zarówno na płaszczyźnie bezpieczeństwa politycznego i ekonomicznego (konsekwencja kryzysu) powoduje znaczące ruchy tektoniczne w europejskiej geografii politycznej. I nawet, jeśli, tak jak w Holandii, czy ostatnio we Francji, dotychczasowe elity zdołają utrzymać kontrolę nad legislatywami, to skonfrontowane ze zmianą nastrojów społecznych i intelektualną niewydolnością brukselskiej biurokracji, będą musiały „popłynąć z prądem”. Nawet, jeśli nie będą tego chciały, to nastąpi wzrost znaczenia decyzji podejmowanych na poziomie rządów. Już dziś jest w Europie spora grupa krajów, i Rosjanie temu kibicują, która kontestuje dalszą integrację i dominację Brukseli. Również i z tego powodu, że generalnie kraje południa Europy (wliczając do tego grona również Francję) są ekonomicznie słabsze, mniej stabilne i bardziej prorosyjskie niż Północ. Zdaniem rosyjskich analityków po Brexicie, ekonomiczna dominacja Niemiec jest nieuchronna. A to tym bardziej osłabiało będzie rolę Brukseli a zwiększało znaczenie decyzji podejmowanych w stolicach, przede wszystkim w Berlinie. I ze względu na historyczne reminiscencje to przesunięcie ośrodka w którym podejmowane będą ważne dla Unii decyzje, też może osłabić jej wewnętrzną spoistość. W takich, nowych warunkach, otwiera, się ich zdaniem, dla Moskwy nowa perspektywa gry. Administracja z Brukseli niech negocjuje z władzami Wspólnoty Euroazjatyckiej, a my, winniśmy budować doraźne formaty dla konkretnych spraw. W kwestiach energetycznych z Niemcami, z innymi mniejszymi a zainteresowanymi krajami i być może nawet z Chinami. W kwestii ruchu bezwizowego – z krajami południa Europy (rosyjska turystyka). W kwestiach energetyki jądrowej, czy współpracy naukowo-technicznej z zainteresowanymi krajami zapraszając również i te spoza Unii. Bruksela niech negocjuje z upoważnionymi przedstawicielami Wschodu (proponują, dosłownie!, polityków z Białorusi i Kazachstanu) wielopłaszczyznowe porozumienia o współpracy, a my, róbmy interesy z każdym, kto będzie tego chciał. W dotychczasowej praktyce relacji Unia – Rosja, Moskwie najbardziej przeszkadzał nie fakt, że potencjały gospodarcze są nierównomiernie rozłożone. W tym wręcz upatrywali swej szansy. Ale to, że Unia dążyła do instytucjonalnego uporządkowania rynków i zasad, które nimi rządzą. Moskwa nie jest przeciwna sprzedaży swej ropy i gazu do Europy, ale walczy z jednolitą polityką energetyczną Unii, która uniemożliwia jej arbitraż cenowy i wykorzystywanie swej przewagi politycznej, po to, aby móc narzucić słabszym partnerom gorsze warunki. I w tym sensie „Europa narodów” jest dla Moskwy sympatyczną ideą, bo kto powiedział, że wszystkie narody będą za polityką powstrzymywania Moskwy? A z kolei jednolita polityka Unii jest zagrożeniem. Z tego powodu, że łączy ekonomiczną prosperity z groźną dla Moskwy ideą wolności. I na domiar wszystkiego chce swe instytucje, poglądy, zasady eksportować na Wschód.

Ludzie stanowiący trzon Wałdaja to nie są tępogłowi ekspansjoniści. Proponują, aby Rosja grała na „Europę ojczyzn”, bo to obiektywnie, uważają, w ich interesie. Namawiają Kreml, aby ten nie zajmował się blotkami, ale przystąpił do licytowania szlema – czyli gry o całość. I nie miejmy też wątpliwości – nie proponują polityki aneksji, nawet w odniesieniu do Ukrainy, tylko politykę budowania stref buforowych. Znajdujące się w nich państwa byłyby albo bardziej przechylone na wschód (Białoruś, Ukraina, Mołdowa), albo bardziej wychylone w kierunku zachodnim (Polska, kraje Bałtyckie).

W wymiarze geopolitycznym państwa Europu Środkowej i niektóre północnej (Finlandia) już raz w takiej strefie buforowej się znalazły. Teraz Rosjanie myślą o odtworzeniu takiego tworu, ale w nowej formie – bez ideologicznego dyktatu, ale jako „platforma współpracy gospodarczej”.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka