Marek Budzisz Marek Budzisz
2255
BLOG

Te sankcje mogą Rosjan zaboleć.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

W weekend demokraci i republikanie z Izby Reprezentantów doszli do kompromisu w sprawie tekstu ustawy nakładającej nowe sankcje na Iran, Koreę Północną i Rosję. Głosowanie będzie miało miejsce we wtorek, ale zdaje się ono być tylko formalnością. Mało tego, przedstawiciele obydwu partii mówią o tym, że ich celem jest osiągnięcie takiej większości, aby ewentualne i nadal możliwe veto prezydenta Trumpa nie zmieniło sytuacji. Tak na wszelki wypadek, bo nowa rzecznik prasowa Białego Domu, oświadczyła, że administracja popiera wprowadzenie nowych sankcji.

W Moskwie już zareagowano na informacje płynące z Waszyngtonu. Rzecznik Kremla Pieskow oświadczył, że przyjmuje je „skrajnie negatywnie”. Co ciekawe, rosyjskie media silnie akcentują reakcję Brukseli wskazując, że w zbliżającej się rozgrywce stanie raczej po stronie Moskwy niźli Waszyngtonu. Powołują się przy tym na dzisiejszy artykuł Financial Times, w którym przeczytać można o przygotowanych przez Junckera stanowisku Unii, które w największym skrócie określić można, jako nieprzychylne wobec amerykańskich działań. Już w ubiegłym tygodniu Komisja wezwała Waszyngton do tego, aby ewentualne kroki antyrosyjskie uzgodniono z Brukselą, zwłaszcza, jeśli chodzi o interesy zachodnioeuropejskich firm energetycznych. Sygnał jest czytelny – Unia Europejska popiera stanowisko rządu niemieckiego i austriackiego w sprawie budowy rurociągu Nord Stream 2 i jest przeciwna wprowadzeniu sankcji wobec firm angażujących się w ten projekt. Padają nawet zapowiedzi retorsji, jeśli Amerykanie nie zmienią swego nastawienia. Po piątkowej decyzji w sprawie rurociągu Opal jak na dłoni widać czyje interesy są przedmiotem troski w Brukseli. Reuters powołując się na przecieki z kręgów zbliżonych do niemieckiego rządu, pisze także o tym, że z jego inicjatywy Unia rozpatrywała będzie we środę projekt rozszerzenia sankcji wobec Rosji w związku ze skandalem związanym z dostawami turbin na Krym. Już w weekend w mediach pojawiły się informacje, że skutkiem całej akcji będzie nadwyrężenie relacji między Moskwą a Berlinem, jako, że sam prezydent Putin obiecywał w trakcie rozmowy z Merkel, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Teraz jak na dłoni widać, że kłamał, i Unia wprowadzi srogie retorsje. Piszę to oczywiście z ironią, bo mówi się o wpisaniu na „czarną listę” jednej, no może dwu firm rosyjskich i jeszcze dodatkowo kilku oficjeli.

Znacznie ważniejsze są sankcje amerykańskie. Po pierwsze, dlatego, że w sferze symbolicznej opisują nową, z amerykańskiego punktu widzenia, „oś zła”. Tego rodzaju konstrukcja, w której obok Teheranu i Pjongjangu znajduje się również Moskwa, porządkuje amerykańską wyobraźnię w kwestii priorytetów własnej polityki zagranicznej. Rosjanie już przypominają, że poprzednia, ogłoszona za prezydentury Busha młodszego prócz Korei Pn. zawierała Irak rządzony przez Saddama Husajna i wiadomo, jak wszystko się skończyło. Ale znaczenie porozumienia osiągniętego w Izbie Reprezentantów prócz symbolicznego ma jak najbardziej praktyczny wymiar. Po pierwsze nakłada na administrację obowiązek nałożenia sankcji. Ten aspekt, nie zaś celowość ich nałożenia stanowi dziś główny obszar kontrowersji na linii Kongres - administracja. Biały Dom chciałby mieć wolną rękę i nie być skrępowany ustawą. Z kolei kongresmeni, mówią, że przygotowali obszerny projekt ustawy (186 stron), który jest przesłaniem od narodu amerykańskiego i jego sojuszników do Moskwy, a rolą prezydenta jest zrobienie wszystkiego, aby to przesłanie dotarło do adresatów.

Proponuje się znaczne rozszerzenie sankcji personalnych, przede wszystkim o osoby powiązane z rosyjskimi służbami specjalnymi, w tym i z ośrodkami władzy. Planuje się poddać skrupulatnej rewizji majątki wszystkich rosyjskich oligarchów oraz ich rodzin. W terminie 180 dni Departament Stanu, Finansów oraz amerykański wywiad zobowiązani będą do ujawnienia majątków wszystkich jak to określono „przedstawicieli rosyjskiej elity finansowej”. Rejestr ten ma być jawnym, obejmować tych, którzy mogli czerpać jakiekolwiek korzyści ze związków z Kremlem i być uwikłani w jakiekolwiek sprawy „o korupcyjnych charakterze”. Zarazem w ustawie zawarto zapis umożliwiający ściganie i nakładanie kar na wszystkie osoby prawne z innych, krajów, które będą łamać amerykańskie regulacje (to przyczyna wściekłości w Berlinie). Zapisy dotyczące sankcji ekonomicznych generalnie dzielą się na dwie grupy – do pierwszej zaliczyć można te, które porządkują i zaostrzają już wcześniej wprowadzone regulacje. Drugą stanowią nowe – przede wszystkim znacznie skracające zapadalność kredytów, jakie mogą być udzielane rosyjskim podmiotom (z 30 na 14 dni oraz z 90 na 60). Przy czym sankcjami będą teraz objęte nie tylko firmy znajdujące się na „czarnej liście”, ale również te, w których mają one ponad 33 % kapitału. Dostawy sprzętu dla prac poszukiwawczych w Arktyce i szelfie kontynentalnym zostają całkowicie zakazane. Ustawa nakłada też na amerykańskiego prezydenta obowiązek objęcia sankcjami Gazpromu o ile firma ograniczy dostawy na Ukrainę, do Gruzji, do Mołdawii czy generalnie, do państw będących członkami NATO. Sankcjami będą też objęci wszyscy inwestorzy, którzy wezmą udział w prywatyzacji rosyjskich firm i wydadzą na ten cel więcej niż 10 mln dolarów, a także ci, którzy zainwestują więcej niźli 5 mln w budowę rosyjskich instalacji do przesyłania ropy naftowej czy gazu ziemnego.

O temperaturze nastrojów wobec Rosji w amerykańskim parlamencie świadczą również pojawiające się nowe inicjatywy. I tak grupa republikańskich kongresmanów wezwała ministra finansów do zbadania czy aby za protestami ekologów występujących przeciw poszukiwaniu i wydobywaniu węglowodorów w technologii szczelinowej nie stoją pieniądze Gazpromu. Rosja jest przecież znana ze swej troski o środowisko naturalne, zwłaszcza, jeśli dotyczy to projektów mogących zagrozić ich interesom. Dość wspomnieć wysyp protestów rozmaitych grup ekologicznych wobec idei przekopania Mierzei Wiślanej.

Ale to nie jedyne, niekorzystne z rosyjskiego punktu widzenia wydarzenia weekendu. Specjalny wysłannik Stanów Zjednoczonych na Ukrainę Kurt Volker odwiedził Awdijiwkę na wschodzie Ukrainy. Pojechał tam oczywiście nie sam, ale w towarzystwie wysłanników z Departamentu Stanu, amerykańskiej ambasador w Kijowie i attaché wojskowego. Podsumowując wizytę i to, co tam zobaczył powiedział, że na wschodzie Ukrainy nie toczy się żaden „zamrożony konflikt” ale najprawdziwsza „gorąca wojna”, przy czym podkreślił, że celem rządu amerykańskiego jest nadal przywrócenie pełnej suwerenności Kijowa i kontroli nad opanowanymi przez separatystów obszarami. W najbliższym czasie mają mieć miejsce rozmowy telefoniczne między liderami państw uczestniczącymi w tzw. formacie mińskim. Ich celem ma być zaplanowanie nowej rundy rozmów (ostatnia odbyła się jesienią 2016). Rosyjscy komentatorzy odczytują stanowisko Volkera, jako wezwanie, pod adresem Francji i Niemiec do podjęcia bardziej zdecydowanych kroków.

I wreszcie sytuacja w Syrii. Mający swą siedzibę a katarskiej Dausze instytut badawczy[1] opublikował raport podsumowujący porozumienie Putin – Trump w sprawie utworzenia strefy deeskalacji na granicy Syrii z Jordanią i Izraelem. Autorzy, są przekonani, że porozumienie to ma przede wszystkim wymiar antyirański. Jego efektem będzie po pierwsze zbudowanie strefy buforowej na granicach sojuszników Stanów Zjednoczonych. W konsekwencji niemała część uciekinierów, którzy dziś znajdują się w Jordanii i potencjalnie mogą stanowić czynnik destabilizujący wróci do domu. Po drugie wreszcie osiągnięto porozumienie w sprawie wspólnej odpowiedzialności za stabilizowanie sytuacji w Syrii. W strefach deeskalacji położonych na północy kraju odpowiadać będą za to Turcy i Rosjanie, południe zastrzeżone zostało dla Rosjan i Amerykanów. W takiej sytuacji wpływy Iranu ograniczane są jedynie do stref położonych w okolicach syryjskiej stolicy. I z punktu widzenia interesów Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników takie ograniczenie wpływów Iranu stanowi znaczące osiągnięcie. W tym też kontekście rozpatrywać należy decyzję Trumpa o wycofaniu się z finansowania programów szkolenia umiarkowanej syryjskiej opozycji. W ubiegłym tygodniu rządowa agencja turecka opublikowała mapę rozmieszczenia amerykańskich baz i umocnień na terenie Syrii. Sam fakt publikacji wywołał niezadowolenie Pentagonu, przede wszystkim z tego względu, że jak na dłoni widać, że amerykańskie zaangażowanie w Syrii rośnie, nie zaś maleje. Siły zbrojne Stanów Zjednoczonych umacniają się w strefie kurdyjskiej na północy Syrii, ale również w regionach południowych. Z tej amerykańskiej protekcji dla syryjskich Kurdów nie są zadowoleni Turcy i dlatego, jak się wydaje, ujawnili skalę amerykańskiej obecności. Rosyjskie media dowodzą, że Amerykanie nie tylko budują bazy i umocnione posterunki, ale również zwiększają transporty – zarówno broni, jak i amunicji. Jednym słowem faktyczny podział kraju na strefy kontrolowane przez różne kraje już się dokonał, a teraz wszyscy umacniają swoje pozycje.

 



[1] Arab Center for Research and Policy Studies, The Us-Russian Agreement on Syria: Aims and Implications of the Hamburg Ceasefire.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka