Marek Budzisz Marek Budzisz
1264
BLOG

Putin milczy niczym sfinks.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 41


Wczoraj wieczorem uczestnicy tzw. normandzkiej czwórki w rozmowie telefonicznej ustalili szczegóły nowego zawieszenia broni w Donbasie. Jak informują media, ma się ono rozpocząć „na nowy rok szkolny”, czyli 1 września i tym razem ma być przestrzegane, a formalnie o porozumieniu ma ogłosić tzw. Trójstronna Grupa Kontaktowa, która spotyka się dzisiaj. Tego rodzaju informacje agencje przez ostatnie lata podawały już wielokrotnie i potem, ze smutkiem, jak sądzę, zmuszone były odnotowywać liczne fakty naruszania porozumień. Teraz ma być inaczej, bo krok ten ma być pierwszym efektem poniedziałkowego spotkania specjalnych wysłanników ds. konfliktu w Donbasie – amerykańskiego Walkera i rosyjskiego Surkowa. Spotkanie odbyło się w Moskwie, trwało trzy godziny i niewiele wiadomo o wyniku rozmów. Prasa i eksperci spekulują. Jedni uważają, że „już wszystko uzgodniono” i teraz będziemy obserwowali stopniową normalizację sytuacji i realizację porozumienia z Mińska, inni są zdania, że to dopiero początek rozmów, swoisty „wieczorek zapoznawczy” i na rozstrzygnięcia przyjdzie nam jeszcze długo czekać. Są też zwolennicy poglądu, że Moskwa wcale nie musi wybrać linii porozumienia, a przeciwnie dążyć będzie do zaognienia sytuacji.

Na Ukrainie słychać też głosy, jak choćby wiceministra ds. okupowanych terytoriów, Gieorgija Tuki, że Rosja w najbliższym czasie podejmie próbę destabilizacji sytuacji w Kijowie i obalenia rządu. W wywiadzie dla kanału telewizyjnego powiedział on, że w ostatnich tygodniach władze rozbiły kilka grup dywersyjnych przysłanych z Rosji, których celem miało być przygotowanie rozruchów i zamachów. Przed jesienną inaugurację ukraińskiego sezonu parlamentarnego (otwarcie posiedzenia Rady Najwyższej ma nastąpić 6 września) radykałowie i opozycja (m.in. Batkiwszczyna Julii Tymoszenko) przygotowują masowe demonstracje. Ich cel, to zdaniem wiceministra obalenie obecnej ekipy, przy czym, jak powiedział, jeśli nie uda się w Kijowie, to spróbują na prowincji.

Jednak, zadaniem innych wydaje się, że jednak w rozmowach o uregulowaniu konfliktu na wschodzie coś drgnęło. Świadczyć ma też o tym wypowiedź prezydenta Poroszenki, który w przeddzień swojej rozpoczynającej się właśnie wizyty w obwodzie Ługańskim, powiedział, że na jesiennej sesji ONZ Ukraina oficjalnie poprosi tę organizację o przysłanie „błękitnych hełmów”, czyli kontyngentu międzynarodowych sił zbrojnych, których zadaniem będzie strzeżenie granicy rosyjsko – ukraińskiej. Równolegle ma się rozpocząć proces politycznego uregulowania konfliktu. Jeżeli Moskwa zgodzi się na wprowadzenie oddziałów ONZ, to być może sprawy ruszą z martwego punktu.

            Zdaniem obserwatorów, prócz Amerykanów w szybkim uregulowaniu sytuacji na Ukrainie mogą być zainteresowani przede wszystkim Niemcy i oczywiście sama Rosja. Jeśli chodzi o nastawienie Berlina to powód jest oczywisty. Urzędującej kanclerz w toku przedwyborczej kampanii może okazać się bardzo potrzebne osiągnięcie międzynarodowego sukcesu. I dlatego m.in. o wczorajszych rozmowach w sprawie zawieszenia broni, jako jeden z pierwszych informował rzecznik niemieckiego rządu. Oczywiście nie z tego powodu, że kanclerz Merkel czeka wyborcze niepowodzenie. Tego raczej nikt nie prognozuje wobec stabilnej 15 % przewagi nad jej głównym kontrkandydatem z niemieckiej SPD. Problemem może być powyborczy układ sił. Generalnie rzecz biorąc niemieccy chadecy mogą potrzebować koalicjanta. I tu wchodzą trzy możliwości. Z rosyjskiego punktu widzenia najgorszym rozwiązaniem jest dość egzotyczna koalicja CDU-CSU oraz Zielonych, których lider jest stanowczym zwolennikiem utrzymywania restrykcji wobec Moskwy. W SPD grupa prorosyjska jest wystarczająco silna, aby wpływać na zmiękczenie stanowiska Niemiec wobec Rosji, zaś, jeśli chodzi o niemieckich liberałów, to ich lider wprost wezwał ostatnio Berlin do zniesienia antyrosyjskich sankcji i uznania, że Krym jest częścią Rosji. A zatem, gdyby patrzeć pod tym kontem, to ruszenie z miejsca „kwestii Donbasu” może być początkiem drogi łagodzenia europejskiej polityki wobec Moskwy. Zwłaszcza, że zarówno z Brukseli, jak i z Berlina wielokrotnie padały deklaracje o tym, że sankcje będą stopniowo redukowane o ile nastąpi postęp w procesie pokojowym.

O zmianie nastawienia Moskwy mogą też świadczyć nowe informacje na temat tzw. Grupy Wagnera, które ujawnił ostatnio petersburski portal Fontanka. Otóż dziennikarze zgłębiający powiązania tej rosyjskiej „prywatnej armii”, ściśle powiązanej ze służbami specjalnymi, dziś mówią, że temperatura wzajemnych uczuć mocno osłabła. Rosyjscy najemnicy są po prostu dziś mniej potrzebni. Sytuacja w Syrii, w której znajduje się ich, według ostatnich szacunków, około 1000, stabilizuje się. Oddziały Asada rozpoczęły przygotowania do odbicia kontrolowanych przez DAESZ terenów ropo i gazonośnych, a ludzie z Grupy Wagnera, wycofani zostali z pierwszej linii frontu i dziś pełnią służbę związaną z pilnowaniem instalacji naftowych. Formalnie zaczęły im płacić władze syryjskie i to, zdaniem dziennikarzy niekorzystnie odbiło się na wysokości żołdu, który miał ulec zmniejszeniu, ale również, na jakości uzbrojenia, jakim się mają posługiwać. W miejsce nowoczesnej broni mieli otrzymać np. przechodzone kałasznikowy północnokoreańskiej produkcji. Relacjonujący wyniki swego dochodzenia na falach Radio Svoboda Denis Korotkov mówi, że rosyjskie czynniki oficjalne dziś najchętniej pozbyłyby się Wagnera i jego ludzi, działających na granicy prawa, ale nie jest to takie proste, zwłaszcza, że jak szacuje, około setka z nich zginęła w czasie syryjskiej operacji. Tym bardziej, mimo, że w składzie formacji jest niemała grupa Ukraińców, nikt nie myśli o jej przerzuceniu np. do Donbasu.

Warto też odnotować, że ukraińska prośba pod adresem ONZ nie będzie w trakcie najbliższej sesji jedyną. W ostatnich dniach przedstawiciel Mołdawii w ONZ poinformował, że zwróci się oficjalnie o wycofanie z Naddniestrza rosyjskiej misji pokojowej, której obecność w tym rejonie „stanowi zagrożenie dla światowego pokoju i bezpieczeństwa”. Co ciekawe ton tych wypowiedzi koresponduje z wcześniejszymi ocenami formułowanymi przez amerykańskich dyplomatów i wojskowych odwiedzających Kiszyniów, a wojska amerykańskie szkolą mołdawskich żołnierzy uczestniczących w misjach pokojowych. Czy na potrzeby rozgraniczenia w Donbasie? Zaostrza się też wojna psychologiczna związana z Naddniestrzem i generalnie kierunkiem, w jakim podążać będzie Mołdawia. Rosyjski wicepremier Rogozin po tym jak samolot na pokładzie, którego leciał nie został wpuszczony w przestrzeń powietrzną Rumunii i musiał w niesławie powrócić do Moskwy, jednak spotkał się z prorosyjskim prezydentem Mołdawii Dodonem. W Teheranie. I obydwaj zapewniali, że nie dopuszczą do eskalacji konfliktu. W ostatnio opublikowanym w Moskwie wywiadzie prasowych (TASS) mołdawski prezydent o chęć „rozwiązań siłowych” oskarżył swych proeuropejskich konkurentów i zapowiedział, że jeśli sprawy pójdą w tę stronę, to on wezwie swych zwolenników, aby organizując protesty i demonstracje doprowadzili do obalenia rządu. Jednym słowem mołdawski wariant scenariusza „ulica i zagranica”. Podchodząc jednak do sprawy poważnie wypowiedzi Rogozina i Dodona (choć ten ostatni nie jest samodzielną figurą na politycznej szachownicy) można uznać za stanowisko części rosyjskich elit. Jest ono dość jasne. W przeddzień rosyjskich wyborów prezydenckich destabilizujemy sytuację na Ukrainie i w Mołdawii. W rezultacie niepokojów do głosu dochodzą siły polityczne przychylne zbliżeniu z Moskwą. Konsolidacja wokół Kremla na płaszczyźnie haseł nacjonalistycznych zagwarantuje sukces wyborczy, który w Moskwie nie oznacza li tylko reelekcji Putina, ale również odpowiednio wysoką frekwencję.

To, być może scenariusz jastrzębi. Kremlowscy „gołębie”, z zastrzeżeniem umowności tych etykiet, zdaniem analityków stawiają na inny scenariusz. Normalizacji relacji z Unią Europejską. Następnie stopniowe znoszenie sankcji, umocnienie rosyjskich koncernów energetycznych w Europie i inwestycje bezpośrednie Zachodu w Rosji. Ale koszt tego podejścia, przynajmniej z politycznego punktu widzenia może być niemały. Analitycy oceniają, że wybory w kilkunastu rosyjskich guberniach, jakie będą miały miejsce już we wrześniu nie przyniosą żadnych nowych rozwiązań. Przy czym nie chodzi tu oczywiście, o zmiany personalne w wyniku niepomyślnego głosowania. O tym nie może nawet być mowy. Otóż w ich opinii kadencje gubernatorów tak zakreślono w 2012 roku, aby móc teraz, w trakcie wyborów przetestować nowe metody zwiększania frekwencji. Planowano, tak się przynajmniej uważa, sprawdzenie efektywności dwóch „narzędzi” – dopuszczenie politycznych konkurentów dla tych, którzy wystawieni są przez Jedną Rosję oraz zorganizowanie w tym samym dniu szeregu lokalnych referendów w sprawach dla ludzi ważnych. Pół roku przed wyborami prezydenckimi miano testować w ten sposób czy frekwencja i zainteresowanie aktem wyborczym znacząco wzrośnie. Teraz już widać gołym okiem, że nie będzie konkurencji, bo tzw. filtr municypialny skutecznie wyeliminował wszystkich, którzy mogliby pełnić rolę opozycjonistów, z referendów lokalnych też zrezygnowano. I zdaniem komentatorów świadczy to o tym, że kremlowscy specjaliści od spraw wyborczych zrezygnowali ze strategii 70/70, czyli frekwencji 70% i 70 % głosów na Władimira Władimirowicza. No chyba, że zwycięży linia reprezentowana przez Rogozina. Ale na razie zakulisowe potyczki trwają w najlepsze. I stąd na łamach rosyjskiej prasy tyle ostatnio informacji, dość zawoalowanych, trzeba przyznać, o podziałach w rosyjskich elitach władzy. A co na to Putin? Jak zwykle, milczy niczym sfinks.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka