Marek Budzisz Marek Budzisz
2377
BLOG

Ćwiczenia Zapad 2017 to preludium do negocjacji.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

W Moskwie sensacja. Do mediów przeciekły informacje, że rosyjski prezydent Putin spotkał się z wpływowym ukraińskim politykiem Wiktorem Medwedczukiem. I to nie raz a trzy razy. Dlaczego jednak do tych rozmów, które prowadził Władimir Władimirowicz z emigracyjnym i opozycyjnym wobec władz w Kijowie politykiem trzeba przywiązywać znaczenie? Przecież Panowie się znają, nawet, ponoć, przyjaźnią, Putin jest ojcem chrzestnym córki Medwedczuka, który przez lata uchodził za jednego z najbardziej wpływowych polityków ukraińskich mających dostęp do ucha rosyjskiego prezydenta. I na tym właśnie polega istota całej kwestii. Otóż o ile w Moskwie ze zdaniem byłego prezydenta Ukrainy Janukowycza nikt się nie liczy, wręcz nikt nie traktuje go jak poważnej figury na politycznej szachownicy, o tyle Medwedczuk to zupełnie inna historia. Nadal wpływa na politykę Moskwy wobec Kijowa. W ubiegłym roku wymyślił formułę prawną (jest z zawodu adwokatem), która umożliwiła wypuszczenie z więzienia Nadii Sawczenko. Jest też autorem pomysłu, w jaki sposób przedstawiciele OBWE mogliby monitorować przestrzeganie w Donbasie zawieszenia broni oraz kontrolować ruch na ukraińsko – rosyjskiej granicy. Ta ostatnia kwestia wydaje się główną przeszkodą w realizacji porozumień z Mińska. Ukraińcy mówią, że najpierw, to znaczy zanim rozpocznie się realizowanie rozwiązań politycznych, muszą odzyskać kontrolę nad swą wschodnią granicą, tak, aby nie przenikały na jej terytorium grupy zbrojne i zaopatrzenie dla separatystów. Ci ostatni, a także Kreml nawet o tym nie chcą słyszeć, bo są z kolei zdania, że Kijów kontrolujący granicę będzie chciał „zagłodzić secesjonistów”. Jakiś czas temu pojawiła się idea wprowadzenia wojsk rozjemczych pod egidą ONZ, ale nieufający nikomu Rosjanie również obawiają się takiego posunięcia, zwłaszcza, że ich własne siły pokojowe (np. w Naddniestrzu) wcale takimi nie są. Medwedczuk zaproponował, aby na całej granicy zbudować system kamer, dzięki którym można byłoby doprowadzić do sytuacji, w której międzynarodowi obserwatorzy mieliby możliwość nadzoru. Nie jest to idealne rozwiązanie, ale wydaje się, że mogłoby stanowić krok w przód. Spotkania Medwedczuk – Putin są dowodem na to, że „coś jest na rzeczy”, trwają poufne rozmowy, szuka się rozwiązania.

Trudno nie łączyć tego ze spotkaniem specjalnego, amerykańskiego wysłannika Volkera z nadzorującym w imieniu Kremla separatystów Surkowem. Ostatnio media międzynarodowe informują, że w Białym Domu, już w fazie finalnej, znajdują się rozmowy na temat dostarczenia na Ukrainę broni o ofensywnym przeznaczeniu, co też świadczy o tym, że presja na Moskwę ze strony Waszyngtonu nasila się.

Po rozmowach w Moskwie i Kijowie, Kurt Volker, specjalny wysłannik amerykańskiego Departamentu Stanu, udzielił serii wywiadów w ukraińskich i niemieckich mediach. Nie powiedział wiele, ale to, na co zwrócił uwagę jest bardzo wymowne. Po pierwsze zagroził Rosji pełną dyplomatyczną i ekonomiczną izolacją, jeśli ta obierze kurs na zamrożenie konfliktu w Doniecku. Po drugie obciążył ją odpowiedzialnością za agresję. I wreszcie, i na to warto zwrócić uwagę, podniósł kwestię bezpieczeństwa rosyjskojęzycznej ludności zamieszkującej wschodnią Ukrainę. Rosjanie mówią o tym właściwie od początku i deklaracja gotowości szukania satysfakcjonujących Moskwę rozwiązań w tym zakresie świadczy o pracy nad formułą kompromisu. W tym kontekście, trzeba postrzegać deklaracje amerykańskiego dyplomaty, o tym, że Kijów nie jest jeszcze gotów stać się członkiem NATO i Unii Europejskiej. Układ stowarzyszeniowy Ukraina – Unia wchodzi w życie jutro, i władze w Kijowie są przekonane, że fakt ten przybliża ich do członkostwa. Jak kilka dni temu zadeklarował ukraiński prezydent, do 2020 roku, jego kraj przeprowadzi wszystkie niezbędne reformy, po to, aby jego aplikacja mogła zostać przyjęta.

W czasie niedawnej konferencji prasowej kanclerz Merkel mówiła również o sytuacji na wschodzie Ukrainy. My usłyszeliśmy tylko, co zresztą zrozumiałe, wypowiedziane przez nią słowa przygany pod adresem polskich władz, ale to, co mówiła o relacjach z Moskwą też jest warte uwagi. Otóż odnosząc się do perspektywy zniesienia antyrosyjskich sankcji powiedziała, że krok taki będzie możliwy wówczas, kiedy Ukraina odzyska kontrolę nad swymi wschodnimi regionami. Dodała przy tym, że zarówno biznes niemiecki, jak i rosyjski, mogłyby tylko skorzystać na odmrożeniu wzajemnych relacji. Oferta pod adresem Moskwy jest wyraźna.

I wreszcie najdziwniejsze z ostatnich wydarzeń, które wzbudziło w Moskwie falę komentarzy. Chodzi o wywiad, jakiego udzielił Agencji RIA Novosti były „minister spraw zagranicznych” Abchazji, secesjonistycznego państwa na Kaukazie. Otóż powiedział on, że po zakończeniu działań zbrojnych między Gruzją a Rosją (tzw. wojna pięciodniowa) w trakcie rozmów, jakie miał w Moskwie, ówczesny rosyjski prezydent Miedwiediew przedłożył mu sporządzony w ministerstwie spraw zagranicznych plan rozwiązania konfliktu, ponoć uzgodniony z francuskim prezydentem Sarkozym. Przewidywać on miał utworzenie konfederacji Abchazji i Osetii Pd., do której, po jakimś czasie mogłaby przyłączyć się Gruzja. W ten sposób Tbilisi miałoby kontrolę nad zbuntowanymi prowincjami, których mieszkańcy cieszyliby się sporą dozą autonomii. Moskiewscy komentatorzy zastanawiają się przede wszystkim nad tym, dlaczego teraz, dziewięć lat po zakończeniu konfliktu ktoś postanowił odkurzyć całą sprawę. A o tym, że nie jest to dzieło przypadku, są pewni, bo RIA Novosti nie publikuje wywiadów ot tak sobie. Wiele wskazuje na to, że Moskwa postanowiła przypomnieć światu, że co do zasady nie jest przeciwna rozwiązaniom federalistycznym, a nawet gotowa jest je wspierać i przekonywać niezdecydowanych we własnym obozie. Bo o tym, że opór przełamywać trzeba będzie w gronie zwolenników Moskwy nie ma wątpliwości. Świadczy o tym wczorajsza deklaracja Aleksadndra Zacharczenko, lidera separatystów z Doniecka, który powiedział, że nawet zmiana reżimu w Kijowie nie doprowadzi do reintegracji wschodniej Ukrainy z macierzą.

Wczoraj w Moskwie na konferencji prasowej wystąpił wiceminister obrony, generał – lejtnant Aleksander Fomin. Odrzucił on wszystkie, pojawiające się w zachodnich mediach informacje o agresywnym planie ćwiczeń Zachód 2017, mówiąc, że mają one charakter czysto obronny, informacje na ich temat były ogłaszane w sposób zgodny z międzynarodowymi porozumieniami i generalnie nie wiadomo, o co Zachód robi tyle szumu. Na Zachodzie jednak, jak choćby ostatnio we Frankfurter Allgemeine Zeitung, zauważają, że Rosja przeprowadza ćwiczenia wojskowe trzy razy częściej niźli państwa NATO. Zasadnym jest w tym kontekście pytanie, po co to robą? Pewną wskazówką są w tym wypadku uwagi pracującego w Londynie rosyjskiego eksperta ds. wojskowych Igora Sutiagina, z którym wywiad przeprowadziło ostatnio Radio Svoboda. Otóż jego zdaniem powód nasilenia szkoleń jest dość prozaiczny – za czasów poprzednika ministra Szojgu, nawarstwiło się sporo zaległości i teraz trzeba to wszystko nadrabiać, zwłaszcza w sytuacji, kiedy Rosja kończy reformę własnych sił zbrojnych i postawiła na profesjonalne i mobilne jednostki szybkiego reagowania, które muszą się stale doskonalić. Przeprowadza też ciekawe wyliczenia. Otóż wg. dostępnych danych rosyjskie Ministerstwo Obrony na potrzeby ćwiczeń Zachód 2017 zamówiło 4200 wagonów kolejowych. A to oznacza jego zdaniem, że planuje przewieźć w rejon ćwiczeń nie więcej niż 30 tys. ludzi. Przy czym gdyby dyslokowane były wyłącznie bataliony zmotoryzowane, to liczba ta mogłaby być na takim poziomie, jednak najpierw rozpoczyna się przerzut oddziałów tyłowych. Dużo sprzętu, mało ludzi. I w związku z tym jest on zadnia, że liczby podawane oficjalnie mogą być bliskie prawdzie. Trzeba jednak też pamiętać, że jak niedawno powiedział jeden z rosyjskich dowódców wysokiego szczebla w manewrach wezmą udział też trzy dywizje powietrzno – desnatowe, a to razem 19 tysięcy żołnierzy. Przy czym Rosjanie organizują w pewnym uproszczeniu ćwiczenia wojskowe w formie matrioszki. Planowy Zapad 2017, zgłoszony zgodnie z porozumieniem wiedeńskim w odpowiednim terminie i nagłe, nieplanowane manewry wojsk powietrzno – desantowych. I wszystko jest lege artis. Ćwiczenia nieplanowane, których celem jest sprawdzenie gotowości bojowej nie muszą być zgłaszane, obserwatorzy w nich nie uczestniczą. Moskwa użyła w tym wypadku sprytnej formuły autorstwa generała armii Antonowa, mianowanego właśnie ambasadorem w Waszyngtonie. Pozwala ona nie łamiąc porozumień międzynarodowych działać tak, aby na Zachodzie narastało poczucie zagrożenia. Po co? Bo jest ono Moskwie na rękę.

            O nowej strategii w rosyjskiej polityce zagranicznej pisze wprost Andriej Kortunow, Rosyjskiej Rady ds. Międzynarodowych. Nazywa on ją strategią hybrydową, jednak nie w analogii do nowych form toczenia działań zbrojnych, ale samochodów z napędem hybrydowym. I tak, w jego opinii, winna być skonstruowana rosyjska polityka zagraniczna. Z jednej strony trzeba szukać możliwości kooperacji z Zachodem – np. w kwestii walki terroryzmem, uregulowania sytuacji w Syrii, porozumień w sprawie zagospodarowania Arktyki etc. Ale też, w jego opinii, trzeba wrócić do modelu z czasów Zimnej Wojny. I nie jest to w jego ustach wezwanie do eskalacji konfliktu, ale pogodzenie się Moskwy z realiami. Otóż wbrew wypowiadanym w ostatnich latach poglądom w moskiewskich elitach z Zachodem nie nastąpi „reset”, Zachód też nie pogrąży się w chaosie politycznych starć. Unia się nie rozpadnie, a po wyborach w Niemczach będzie w stanie podjąć wysiłek reformy wewnętrznej. Relacji Europy ze Stanami Zjednoczonymi Rosja nie jest w stanie osłabić. Antyrosyjski konsensus amerykańskich elit jest na tyle silny, że nie ma, co liczyć na jakieś zmiany. Jak się okazuje w rozmowach z Pekinem Waszyngton ma mocniejsze w ręku atuty niźli Moskwa mogła się spodziewać. Jednym słowem, żadnego prezentu od losu, zdaniem Kortunowa, Rosja w najbliższych latach nie otrzyma. Rywale nie pokłócą się między sobą, ani nie pogrążą w chaosie. A w związku z tym, proponuje, Moskwa musi wrócić do formuły zimnowojennej, czyli obliczalnej. W której funkcjonują umowy hamujące ewentualny wyścig zbrojeń, płaszczyzny spotkań, wymiany poglądów. Jednym słowem winna prowadzić politykę obliczalną, bez fajerwerków. Jednym słowem Moskwa musi wrócić do stołu rokowań. I po to jej właśnie potrzebne mogą być manewry Zachód 2017. Bo wzrost napięcia, niepewności, powinien skłonić drugą stronę, czyli Zachód do zaproponowania, usiądźmy przy stole i rozmawiajmy.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka