Marek Budzisz Marek Budzisz
882
BLOG

Rosyjskie wybory wygrał obóz Putina.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Pojawiające się w zachodnich, również i w polskich, mediach, informacje o niespodziewanym sukcesie rosyjskiej opozycji w odbywających się w Rosji w ostatni weekend wyborach, są najdelikatniej rzecz nazywając, przedwczesne i generalnie nieprawdziwe, choć jest kilka ciekawych informacji, które uważni obserwatorzy mogą poczynić.

Rosja rozpoczęła w minioną niedzielę sezon wyborczy. Głosowali mieszkańcy Moskwy- wybierali deputowanych do ciał, które stosując nasza terminologię moglibyśmy nazwać radami dzielnicy (dokładnie 125). W kilkunastu guberniach i regionach przeprowadzono również wybory miejscowych szefów władz. To dopiero początek rosyjskiego maratonu wyborczego, który zakończy się w dzień przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Najprawdopodobniej, jak dość powszechnie przyjmuje się w kręgach wtajemniczonych, tym dniem X, będzie 18 marca, czyli dzień aneksji Krymu. Wybór tej właśnie daty nie jest oczywiście kwestią przypadku.

Nie ma, zatem niczego dziwnego w tym, że obserwatorzy rosyjskiego życia publicznego, i sami jego uczestniczy analizują właśnie informacje, które dostarczyły im przeprowadzone w weekend głosowania. Jakie to wiadomości mogą odczytać z opublikowanych wczoraj oficjalnych wyników?

Opozycja mówi o sukcesie. W kilkunastu moskiewskich radach dzielnicowych będzie miała większość, a są nawet takie, jak Hamovniki, gdzie rządzącej Jednej Rosji nie udało się wprowadzić nawet jednego przedstawiciela (na 15). Ale dodać trzeba, że obóz władzy nieszczególnie zabiegał o to, aby wszędzie umieścić swoich. Obserwatorzy podkreślają, że nawet w Moskwie kampania była niemrawa, tak jakby, z rządzących jednorusów uszła para pod ciężarem problemów dnia codziennego. Frekwencja była niska (14,8 %), a w niektórych częściach rosyjskiej stolicy nawet kilka głosów ważyło o tym, kto został wybrany. Połączona opozycja, której ton nadaje Jabłoko, ogłosiła już swój sukces – udało się jej wprowadzić 177 radnych w 37 rejonach rosyjskiej stolicy. Mają większość w 26 rejonach. Trzeba jednak zaznaczyć, iż „zjednoczona opozycja” wcale takową nie jest. Wspólnie do wyborów szli, lub koordynowali swe działania, przedstawiciela Jabłoka (Grigorij Jawliński), sztabu wyborczego opozycjonisty Dmitrija Gudkowa i formacji PARNAS (formacja odwołująca się do tradycji rosyjskich kadetów). W moskiewskie wybory właściwie nie angażował się otwierający nowe komitety poparcia w całej Rosji i gromadzący fundusze, Alexander Nawalny, chcący konkurować z Putinem w zbliżających się rosyjskich wyborach prezydenckich. Spotkało się to zresztą z krytyką części kandydujących w Moskwie opozycjonistów. Jak oświadczył jeden z nich, wystarczyłby jeden wpis Nawalnego na jego stronie, aby mobilizacja zwolenników opozycji była jeszcze większa, a sukces pokaźniejszy. No właśnie. Czy moskiewska opozycja może mówić o sukcesie? Jej zwolennicy lubią przytaczać przykład rejonu gagariańskiego, gdzie głosuje sam Władimir Władimirowicz. Jedna Rosja poniosła tak w starciu z opozycją klęskę, nie zdobyła żadnego z 12 mandatów, które wzięli przeciwnicy władzy.

Ale poważniejsza analiza wyników moskiewskich wyborów nie powinna tak optymistycznie nastrajać zwolenników rosyjskiej opozycji. Otóż w planie politycznym partie konkurują w moskiewskich wyborach, aby być w stanie przejść tzw. filtr municypalny w przyszłorocznych wyborach na mera rosyjskiej stolicy. Po to, aby kandydat chcący walczyć mógł skutecznie się zarejestrować potrzebne jest poparcie określonej liczby deputowanych lokalnych różnych szczebli i to z minimum ¾ okręgów. A takiego poparcia opozycja dziś w Moskwie nie ma. Co prawda, jak dowodzą jej przedstawiciele, już porozumieli się z przedstawicielami obozu władzy i ci, w imię, wspierania demokracji poprą kandydata opozycji, który miałby zetrzeć się w walce z urzędującym merem Moskwy Sobianinem. Sama potrzeba dalszego funkcjonowania instytucji nazwanej „filtrem municypalnym” przez niektórych przedstawicieli obozu władzy poddawana jest w wątpliwość i postulowane jest jej znaczne zmodyfikowanie (szefowa komisji wyborczej Pamfiłowa), lub likwidacja (jeden z głównych strategów Kremla – Kudrin). Na razie jednak mamy do czynienia jedynie z deklaracjami, tak poparcia dla kandydata opozycji, jak i likwidacji „municypalnego filtru”, a obóz władzy dość spokojnie kontroluje sytuację – w Moskwie Jedna Rosja zgarnęła 1151 mandatów – bezpieczne 76 – 77 %. Gdyby porównywać ten rezultat z wynikami poprzedniego głosowania, to i zwolennicy władzy mogą mówić o sukcesie, bo im radnych przybyło najwięcej (było ich 774). Zdecydowanie zmniejszyła się liczba „kandydatów niezależnych”, których wysuwały lokalne komitety wyborcze (było 577, jest 108). Można zaryzykować kilka hipotez, z jakiego powodu tak się stało, że nastąpiła aż tak duża erozja „niezależnych”. Być może w większości przenieśli się do partii władzy, a w części do opozycji. Może zdecydował ogólny marazm i zniechęcenie do uczestnictwa, jak piszą obserwatorzy w fasadowych wyborach do fasadowych ciał przedstawicielskich, które nie podejmują decyzji, bo te zapadają gdzie indziej.

Dla opozycji moskiewskie wybory też stanowią istotną lekcję. Otóż nie udało jej się przekuć w wyborczy sukces niedawnych kilkudziesięciotysięcznych manifestacji sprzeciwu wobec ogłoszonego przez władze projektu renowacji stolicy, renowacji polegającej, przypomnijmy, na przymusowym wyburzeniu kilku tysięcy bloków powstałych jeszcze za czasów Chruszczowa. To lekcja gorzka. Ale są też i słodkie wiadomości – sprawdziła się np. zastosowana przez opozycję i przeniesiona z bardziej ustabilizowanych demokracji praktyka chodzenia od drzwi do drzwi, w taki samym stopniu sprawdziły się sieci społecznościowe, co nie daje gwarancji przełamania monopolu informacyjnego władzy, ale przynajmniej jego skruszenia.

Jeśli chodzi w wybory w regionach, to tu nie było niespodzianek. Wszędzie zwyciężyli kandydaci wysunięci przez Jedną Rosję. Pracowicie wspierał ich, a najczęściej byli to ludzie pełniący obowiązki szefów regionów, sam Władimir Putin. Regularnie odwiedzał swoich nominatów i namawiał do głosowania na nich. Wszędzie też ludzie władzy wygrali. Najczęściej zresztą nie mieli konkurentów, którzy mogliby im realnie zagrozić. W tych miejscach, gdzie taka ewentualność rysowała się na horyzoncie miejscowe sztaby zadbały o to, aby popularny konkurent urzędującego p.o. gubernatora nie przeszedł filtru rejestracji. Ale jest też kilka istotnych wniosków, które można wyciągnąć po ostatnich wyborach. Otóż wszędzie frekwencja była niższa niźli wcześniej. Najwięcej ludzi poszło głosować w Mordowi – 82 %, ale tylko w trzech miejscach frekwencja przewyższyła 50 %. Przy czym w rdzennie rosyjskich regionach – takich jak Tomsk, Kirów, Nowgoród oscylowała ona wokół 30 %, nawet w Sewastopolu (Krym) naszpikowanym wojskowymi nie była wyższa, wg. oficjalnych danych, niźli 35 %. Zaznaczyło się też ciekawe, a statystycznie uchwytne zjawisko. Otóż np. w Jakucku więcej niż 10 % tych, którzy poszli na wybory skreśliło wszystkich kandydatów, w Twerze tak postąpiło ponad 5 % głosujących, a generalnie wszędzie Jedna Rosja, co prawda zwyciężyła, ale nigdzie nie dostała ponad 50 % głosów. Wszystko to świadczy nie tyle o wzbierającej fali sprzeciwu wobec władzy, ale narastającej apatii i zniechęceniu.

            Rosyjskie media informują też, że plan kampanii wyborczej Władimira Władimirowicza jest już właściwie gotowy. I potwierdza się jedno – władze nie będą wcale zabiegały, jak to się mówiło jeszcze na początku roku o 70 % frekwencję. W sukces Putina raczej nikt nie wątpi, ale z frekwencją mogły być kłopoty, więc, po co ryzykować.

Wchodzenie w kampanię obecnego gospodarza Kremla, ma się odbywać w dwóch etapach. Pierwszy – proszenie miłościwie panującego cara Rosji o to, aby wzorem Iwana Groźnego nie porzucał swego ludu i zgodził się kandydować, ma się zakończyć około połowy listopada. Najprawdopodobniej zgoda Putina poprzedzona zostanie czymś na kształt prezydenckiej Bezpośredniej Linii, ale tym razem jej uczestnicy mają być skoncentrowani na jednym temacie – przekonać Władimira Władimirowicza. Wcześniej planuje się wielkie uroczystości (30 listopada) związane z otwarciem mauzoleum ofiar represji politycznych, którym ma przewodniczyć rosyjski prezydent. Wybranie takiej symboliki, w przeddzień kolejnych obchodów – tym razem 100 –lecia rewolucji bolszewickiej, jest istotnym przesłaniem. Kremlowscy technolodzy władzy chcą przekazać Rosjanom, i to zarówno tym, którzy bardziej czują się związani z tradycją ofiar represji, jak i wznoszącym dziś tablice i monumenty mające upamiętnić Stalina, że Putin to gwarant rosyjskiej stabilności. Rosyjskiej, czyli państwowej. Stabilności obozu władzy. Bo jeśli nie on, to scenariusz rewolucji i tego, co się w trakcie bolszewickiego przewrotu, wojny domowej i stalinowskich czystek stało, może się w Rosji powtórzyć.

A jeśli ktoś pozostanie malkontentem i nie uwierzy, że władze chcą jego dobra? Co wówczas? Może spotkać go los znanej dziennikarki i opozycjonistki Julii Łatyninej, której sądy wielokrotnie cytowałem w tym miejscu. Otóż jeszcze w zeszłym roku na moskiewskiej ulicy obrzucono ją fekaliami. Sprawcy nieznani. Już w tym roku podmoskiewską daczę, w której mieszkają jej rodzice oblano żrącą i bardzo cuchnącą substancją. Jak pisze matka dziennikarki, sama będąca filologiem i pracownikiem naukowym, Julię musiano śledzić, bo atak nastąpił chwilę po tym, jak przyjechała odwiedzić rodziców. A ostatnio, znów nieznani sprawcy, podpalili jej samochód. O mały włos nie doszło do tragedii. Julii nie było w domu, ojciec chciał gasić i cudem udało się uniknąć eksplozji baku. Samochód spłonął doszczętnie. Gdyby bak wybuchł to spłonęłaby, przekonuje matka na łamach Nowej Gaziety, cała okolica. A po sąsiedzku dacza, dziś muzeum, w której mieszkał i tworzył Pasternak. Dom Łatyninych też naszpikowany jest pamiątkami, np. po Achmatowej, będącej tam w swoim czasie częstym gościem. Ale to wszystko nieznanym sprawcom nie przeszkadza. Matka dziennikarki, sama specjalistka od stylu i frazeologii, mówi, że analizowała konstrukcje wpisów, które zostawiane są przez nienawistników pod blogiem jej córki. I jej zdaniem, choć mają różną formę, to na poziomie głębszym cechują się jednolitym szablonem, tak jakby wyszły spod jednej ręki. Ta kampania nękania, trollingu, uprzykrzania życia, czy wreszcie zatruwania przyniosła efekt. Rodzice dziennikarki dołączyli do przebywającej za granicą córki. Mówią o tym, że nie wyemigrowali z Rosji, ale powiedzieć gdzie są nie chcą. Julia Łatynina prowadzi audycje w Radiu Moskwa przez skype´a i nie wiadomo czy do Rosji wróci. W sumie nie ma się, co dziwić. Może nie chcieć podzielić losu Politkowskiej. Jednym słowem władza trzyma się mocno.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka