Marek Budzisz Marek Budzisz
3439
BLOG

Zachód wypowiedział Rosji wojnę.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 44

Tak zdają się poważnie uważać w Moskwie. Na razie nie gorącą, ale hybrydową. Cytowani przez rosyjskie media eksperci, zastanawiają się, kto stał za falą fałszywych telefonów o podłożonych ładunkach wybuchowych, które zdezorganizowały życie wielu rosyjskich miast, w tym stolicy. Przypomnijmy. Już we wtorek, w tym tygodniu w wielu rosyjskich miastach (Omsk, Stawropol, Jużno – Sachalińsk, Magadan, Władywostok, Kaliningrad, Krasnojarsk) ewakuowano ponad 200 obiektów. Bezpośrednią przyczyną były telefony, jak się później okazało fałszywe, o podłożonych bombach. We środę do tej listy doszła Moskwa, dzień później z tych samych powodów ewakuowano obiekty publiczne w Petersburgu. Przy czym, jak donoszą rosyjskie media liczba objętych ewakuacją osób z dnia na dzień rosła – najpierw, we wtorek było to 45 tys. osób, dzień później 50 tys., a wczoraj już ponad 100 tys. ludzi. Rosjanie są pewni, że nie są to wygłupy nastolatków, choć o aresztowaniu kilku już informowano, a zorganizowana, skoordynowana i zdecydowanie wroga akcja „jednego z wrogich państw”. Żeby nie było wątpliwości, o jakie państwo chodzi, Agencja RIA Novosti informowała, że według nieoficjalnych informacji pochodzących od rosyjskich służb specjalnych, gross połączeń przychodzących inicjowana była na Ukrainie. A przy tym używano specjalnych programów uniemożliwiających identyfikację kraju, z którego się dzwoni. A o co w tym wszystkim mogło chodzić? Całą akcję, tak przynajmniej uważają przywoływani eksperci, rozpoczęto po to, aby zdezorganizować działalność rosyjskich sił bezpieczeństwa, które zaabsorbowane fałszywymi informacjami o podłożonych bombach nie będą w stanie normalnie pracować. W tym wypadku normalna praca, to udział w rozpoczętych właśnie ćwiczeniach Zapad 2017. Bo wbrew rozpowszechnionym informacjom, nie są to ćwiczenia odbywające się tylko na terytorium sąsiedniej Białorusi, a wielkie strategiczne manewry angażujące sąsiadujące z zachodnim sąsiadem rosyjskie okręgi wojskowe, oraz, jak głosi oficjalny komunikat rosyjskiego Ministerstwa Obrony, siły operacyjne podporządkowane innym resortom siłowym – MSW, Gwardii Narodowej, FSB i Obrony Cywilnej. W obliczu fałszywych alarmów bombowych nie mogą one ćwiczyć, muszą ewakuować ludzi. Jednym słowem wojna, na razie hybrydowa.

Ale to nie jedyny, zdaniem Rosjan, przejaw agresywnych zamiarów Zachodu. Przypominają, w tym kontekście odbyte niedawno w Estonii „manewry” cyber-wojsk, to, że Ukraina kilka miesięcy temu dostała od NATO ekwipunek umożliwiający stworzenie centrów reagowania na zagrożenia bezpieczeństwa w sieci oraz to, że Ihor Bożko, powołany w ostatnich dniach na stanowisko szefa ukraińskiego wywiadu zewnętrznego, przez długi czas kierował ukraińską misją wojskową przy NATO. Czyli potwierdza się lansowana od kilku tygodni w rosyjskich mediach wersja, że Ukraina wcale nie będzie musiała wstępować do NATO, bo to NATO wstąpi na Ukrainę. Dziennikarze odnotowali też zalecenia analityków z Atlantic Council, którzy proponują, aby okręty amerykańskiej floty wojennej wpłynęły na Morze Azowskie, dziś faktycznie zablokowane przez budowany przez Rosjan Most Kerczeński. Przy czym, w tej właśnie propozycji, dopatrują się próby zdestabilizowania sytuacji i rzucenia Moskwie wyzwania. Dlaczego? Bo jak amerykańskie okręty mają wpłynąć na Morze Azowskie, pytają, skoro są wyższe, niźli najwyższe przęsło wznoszonego mostu?

Wymieniajmy dalej sygnalizowane prze Rosjan zagrożenia. Po Majdanie, zdaniem rosyjskich ekspertów na Ukrainie, siły NATO i Stanów Zjednoczonych, zainstalowały „po cichu” pododdziały specjalizujące się w wojnie psychologiczno informacyjnej. Cel tych działań jest oczywisty – dezorganizować rosyjskie instytucje państwowe. Z tymi grupami współpracować mają takie ośrodki, jak zlokalizowane w Rydze natowskie Centrum Komunikacji Strategicznej, Cyber-centrum w Tallinie, amerykańskie dowództwo operacji specjalnych oraz 4 grupa operacji informatycznego zabezpieczenia (Pentagon), a także brytyjska 77 brygada i 15 grupa operacji psychologicznych. Jednym słowem wojna na całego, choć na razie, za pośrednictwem rosyjskich nastolatków dzwoniących z fałszywymi informacjami o podłożonych bombach. Oczywiście nie trzeba być specjalnie podejrzliwym, a Rosjanie zawsze żyli w przekonaniu, że są oblężoną twierdzą, aby uznać, iż mamy do czynienia z wrogimi, zorganizowanymi atakami, nie przypadkowo zbiegającymi się z terminem rozpoczęcia ich najważniejszych manewrów.

A na dodatek dotychczasowi sojusznicy zaczynają się zachowywać, co najmniej dziwnie. Najpierw Armenia informowała, że jej kontyngent wojskowy weźmie udział w natowskich ćwiczeniach na Kaukazie, a przypomnijmy, że Erewań jest członkiem rosyjskiej Unii Euroazjatyckiej. Trzeba było interwencji z Moskwy, aby Ormianie wycofali się z już ogłoszonych zamiarów. A teraz Kazachstan, podobnie jak Armenia, współtworzący Unię. Otóż rosyjskie gazety informują, iż w przeddzień rozpoczęcia ćwiczeń Zapad 2017 nie tylko Szwecja, Finlandia i Ukraina postawiły swe wojska w stan podwyższonej gotowości, ale również tak samo zrobił Kazachstan. Co więcej, jak informuje ministerstwo obrony tego kraju, rozpoczęto właśnie ćwiczenia operacyjno – strategiczne pod kryptonimem Kartau 2017, po raz pierwszy w takiej skali, i po raz pierwszy odbywające się na terytorium całego kraju w tym i w pobliżu granicy z Rosją. Rosyjscy komentatorzy zwracają uwagę, na to, że oficjalny komunikat kazachskiego ministerstwa obrony mówi o tym, iż celem ćwiczeń jest przygotowanie do odparcia „na polu boju” ataku potencjalnego agresora. Ale, o jakim agresorze może być mowa, pytają, skoro Astana graniczy wyłącznie z państwami przyjaźnie doń nastawionymi? I w tym kontekście przypominają, iż Kazachstan kilka miesięcy temu odrzucił, przy czym dość stanowczo, rosyjsko – turecką propozycję, aby wysłać kontyngent swoich żołnierzy do Syrii, a do Afganistanu, poproszony przez Amerykanów wysyła. Zastanawiają się też, czy deklarowana przez Astanę polityka równego dystansu wobec największych regionalnych i światowych graczy nie ulega, na ich oczach zachwianiu na rzecz opcji proamerykańskiej. Generał – lejtnant Jurij Natkaczew, cytowany przez Niezawisimają Gazietę, przytacza kolejne przykłady na potwierdzenie tego, że Kazachtan powolutku zmienia geopolityczną opcję. Latem odbyły się wspólne kazachsko – NATO-wskie ćwiczenia Stepowy Orzeł 2017, na które Rosja nawet nie została zaproszona. A jeszcze wcześniej córka prezydenta Nazarbajewa Darina w trakcie spotkania ze specjalnym przedstawicielem Sekretarza Generalnego NATO ds. Azji Środkowej miała powiedzieć, że jej kraj uważnie studiuje doświadczenia Sojuszu Północnoatlantyckiego, celem umocnienia bezpieczeństwa swych granic. I wreszcie niedawno, w Waszyngtonie, podpisano pięcioletni plan (2018 – 2022) kazachsko – amerykańskiej współpracy wojskowej.

W planie gospodarczym też na każdym kroku antyrosyjska zmowa i agresja. Niedawno w trakcie wystąpienia w Radzie Najwyższej, ukraiński prezydent Poroszenko, oświadczył, że politycznym celem jego kraju jest doprowadzenie do sytuacji, w której europejski system rurociągów, podporządkowany Unii Europejskiej i korzystający z ochrony prawnej i politycznej wspólnoty, rozpoczynałby się już na rosyjsko – ukraińskiej granicy. Tego rodzaju zabieg pozbawiłby Rosjan możliwości wykorzystywania pistoletu gazowego, a tranzyt na Zachód czynił przedmiotem polityki unijnej. Rosyjska gazeta ekonomiczna Wiesti, informuje o najnowszych zamiarach Brukseli. Otóż przygotowała ona projekt tzw. mandatu negocjacyjnego, który w najbliższym czasie powinien zostać rozpatrzony i być może zatwierdzony przez państwa Wspólnoty. Przewiduje on, że to Komisja Europejska, a nie podmioty gospodarcze i co najwyżej rządy państw zaangażowanych w projekt Nord Stream 2 (przede wszystkim chodzi o Berlin) uzyska mandat do negocjacji z Gazpromem. Przy czym jej celem będzie w trybie porozumienia, bo zdaniem Rosjan w prawie międzynarodowym brak jest przesłanek na rzecz takiego rozwiązania, podporządkowanie projektu gazowej rury ustawodawstwu unijnemu w ramach tzw. Trzeciego Pakietu Energetycznego. Co to w praktyce może oznaczać? Ni mniej ni więcej, tylko to, że rozdzielone zostanie zarządzanie rurociągiem i realizowanie dostaw gazu na europejski rynek. Gazprom będzie dostawcą, ale jej spółka córka, mimo, iż pozostanie właścicielem rury nie będzie nią zarządzać. Te czynności przejmie niezależny od Rosji a powołany przez Unię Europejską podmiot administrujący przesyłem. Taki rozwój wydarzeń jest dla rosyjskiego monopolisty gazowego skrajnie niebezpieczny, zwłaszcza w sytuacji, kiedy przyszłość projektu stoi pod znakiem zapytania. Jak dwa dni temu na konferencji prasowej powiedział prezes austriackiego ÖMV Reiner Seele jego firmie nie uda się wypełnić zobowiązań finansowania budowy Nord Stream 2. Przypomnijmy. Z formalnego punktu widzenia właścicielem 100 % w tym gazowy przedsięwzięciu jest podmiot podporządkowany Gazpromowi. W obliczu sprzeciwów wielu państw europejskich, obiekcji Brukseli, zainteresowane w przedsięwzięciu podmioty z Europy zachodniej (austriacki ÖMV, niemieckie Uniper i Wintershall, francuskie Engie, holendersko – brytyjski Shell) miały finansować nawet 70 % nakładów a potem, ewentualnie wykupić, kiedy sytuacja już się uspokoi, udziały. Jeszcze na początku roku niemiecka kanclerz Merkel mówiła, że cały projekt ma charakter głównie ekonomiczny i z tego punktu widzenia podmioty, które wkładają pieniądze w finansowanie przedsięwzięcia powinny mieć w nim udziały, bo dopiero udział we własności daje gwarancje bezpieczeństwa i kontroli. Teraz sytuacja może się dość diametralnie zmienić. W obliczu sprzeciwu Polski zachodnie firmy ideę zakupu pakietu akcji w Nord Stream 2 musiały na jakiś czas odłożyć, jednak zobowiązały się na udzielenie „kredytu pomostowego” po 950 mln euro każdy. Kredyt oprocentowany był 6 % w skali roku, co jak na europejskie realia było warunkami drakońskimi. Plan był następujący – po kilku miesiącach finansowanie to zostanie zastąpione przez kredyty pochodzące z banków. Europejskie firmy odzyskają swoje pieniądze, nie będzie przerw w budowie Nord Stream 2, mało tego, sporo na tym kredycie uda się zarobić. Jednym słowem potwierdzi się narracja zarówno Moskwy, jak i Berlina, że interesy z Rosją to dobry biznes. Ale w międzyczasie weszły amerykańskie sankcje. I tak jak z finansowania zakupu pakietu akcji w rosyjskim Rosniefcie wycofał się włoski bank Intesa, tak teraz widać, że brak wśród europejskich i amerykańskich finansistów, chętnych na budowanie linii kredytowych dla Nord Stream 2. I teraz uczestnicy projektu, jak deklarują, będą rozmawiać z bankami z Rosji i z państw azjatyckich. Znacznie przedłuża i utrudnia to realizację inwestycji. Rosja ma środki, aby za nie zbudować rurę, ale przecież chciała przyciągać kapitał a nie eksportować go do bogatej Europy. Zamierzenia Komisji Europejskiej i te rozmowy mogą znacznie skomplikować. Bo jeśliby zarządzanie drugą nitką gazociągu było w rękach niezależnego podmiotu, to mogłoby się okazać, że stawki za przesył gazu kształtowane będą przez „czynniki zewnętrzne”. A to niewątpliwie mogłoby wpłynąć na rentowność przedsięwzięcia. I dobry biznes mógłby zamienić się, ku rozczarowaniu kanclerz Merkel, w taki sobie, a może nawet całkiem słaby. I wówczas właśnie z powodów ekonomicznych należałoby rozważyć, czy jest on Europie potrzebny. Jednym słowem znów antyrosyjska zmowa i złośliwość.

 

 

 

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka