Marek Budzisz Marek Budzisz
1625
BLOG

Rosja nie skończy z polityką „zielonych ludzików”.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 22

Odbywające się na Białorusi i w Rosji manewry wojskowe określane kryptonimem Zapad 2017 wchodzą dziś w swą drugą fazę. Przy czym na położonym pod Petersburgiem poligonie Łużskij (na marginesie warto wspomnieć, że to jeden z najstarszych, założony jeszcze za czasów carskich obiektów tego rodzaju w Rosji) inspekcję przeprowadzi sam Władimir Władimirowicz Putin. Przy okazji nie obyło się bez wydarzenia, które dobrze ilustruje stan rosyjsko – białoruskich relacji. Dotychczas, a to trzecie manewry opatrzone tym kryptonimem, wspólne ćwiczenia wojskowe, zwłaszcza tej skali, odbywające się na terenie Rosji i Białorusi obserwowali prezydenci obydwu krajów. Tak miało być i teraz. A z tej racji, że mają one miejsce głównie na Białorusi oczekiwano wizyty rosyjskiego prezydenta u zachodniego sąsiada. Tak się jednak nie stało. Dość niespodziewanie rzecznik Kremla Pieskow poinformował, że Putin pojawi się pod Petersburgiem. Oczekiwano w związku z tym, że Łukaszenka dołączy do swego kolegi, ale, jak informują rosyjskie media, w ostatniej chwili się rozmyślił. I teraz eksperci spekulują, co stało się powodem takiego kroku. Możliwości jest kilka. Po pierwsze zwraca się uwagę na to, że Białoruś, odmiennie niż Rosja, zadbała o to, aby zaprosić na ćwiczenia możliwie dużą liczbę obserwatorów. Oficjalne zaproszenia otrzymali m.in. wszyscy akredytowani w Mińsku attaché wojskowi. Moskwa zaś prowadzi zupełnie odmienną politykę w tym zakresie. Przy czym warto rozwiać jedno nieporozumienia. Otóż manewry wojskowe, prowadzone na Białorusi, określane mianem Zapad 2017 zostały prawidłowo, zgodnie z umowami międzynarodowymi zgłoszone i zagraniczni obserwatorzy w nich uczestniczą. Nie będą też miały, najprawdopodobniej większej skali niż to się publicznie, w Moskwie, dodajmy, przyjmuje. Tylko, że niejako przy okazji i obok tych ćwiczeń, prowadzone są inne, zarówno w Rosji, jak i na Białorusi. Te inne manewry są „niezapowiedziane”, mają na celu sprawdzenie gotowości wojska do reakcji na nagłe wydarzenia. I wszystko jest lege artis, bo międzynarodowe konwencje nie nakładają obowiązku zapraszania zagranicznych obserwatorów na tego rodzaju „sprawdziany”.

W oczywisty sposób Rosjanie wykorzystują luki w traktatach. Autorem tej polityki jest zresztą obecny rosyjski ambasador w Waszyngtonie, generał Antonow, co doskonale oddaje obecny charakter relacji Moskwy z Zachodem. Tylko, że Łukaszenka wcale nie chce być w takim tandemie z Kremlem. Potrzebuje od Moskwy kredytów, ale w zakresie polityki zagranicznej chciałby realizować swoją linię, polegającą na poprawie relacji z państwami sąsiednimi i generalnie Unią Europejską, a przynajmniej nie rozjątrzaniu wzajemnych relacji. Ale to nie jedyne wyjaśnienie zagadkowego kroku białoruskiego przywódcy. Inne są jeszcze ciekawsze. Otóż rosyjskie Ministerstwo Obrony poinformowało niedawno, że na Białoruś wysłane zostaną, w ramach manewrów, pododdziały czołgów z pierwszej armii pancernej Zachodniego Okręgu rosyjskich sił zbrojnych. Przy czym transporty mają iść „w trybie alarmowym”, o czym podobno, Białorusini nie byli uprzedzeni. I ten właśnie krok miał zdenerwować Łukaszenkę i wpłynąć na to, że nie chce już wespół z Putinem oglądać jak żołnierze obydwu państw szkolą współdziałanie. Wcześniej rosyjskie media informowały, że siły pancerne Zachodniego Okręgu Wojskowego wyposażone zostały w najnowocześniejsze czołgi T – 72 B 3 o znacznie ulepszonych parametrach technicznych (nowy silnik) oraz systemach kierowania ogniem. Rosyjscy obserwatorzy uważają, że o ile relacje polityczne Mińska i Moskwy przypominają „szorstką przyjaźń” o tyle wojskowi współpracują ze sobą dobrze, a nawet bardzo dobrze. I tu możemy zbliżać się do istoty całej sprawy. Otóż wewnętrzna polityka Łukaszenki, zwłaszcza relacje z opozycją, układa się, zdaniem obserwatorów w dość wyraźny wzór. O ile toleruje on, jak na białoruską miarę, niecieszące się zbytnią popularnością prozachodnie ugrupowania polityczne, o tyle bezwzględnie zwalcza jakiekolwiek przejawy orientacji „na Wschód”. I w takiej konfiguracji, białoruska armia stać się może dla Łukaszenki źródłem zagrożenia, a przynajmniej presji, utrudniającej mu uprawianie względnie niezależnej od Moskwy polityki.

Jeżeli już mówimy o czołgach, to trzeba zauważyć, że rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow, który wczoraj, późnym wieczorem przyleciał do Nowego Jorku, miał na sobie, jak donoszą dziennikarze, skórzaną kurtkę koloru khaki z rosyjską flagą na piersi oraz naszywką na plecach przedstawiającą czołg. Nie wiadomo czy ma to jakiś związek z odbywanymi manewrami Zapad 2017, ale zostało przez media odnotowane. Jeszcze wczoraj amerykański sekretarz stanu Tillerson, poprosił Ławrowa o konsultacje, które odbyły się, jak stwierdzono w trybie nagłym. Media spekulują, że chodzić może o kwestię Syrii oraz wprowadzenia sił pokojowych w Donbasie. Bo raczej nie o zbliżające się wystąpienie amerykańskiego prezydenta na rozpoczynającej się właśnie 72 Sesji Plenarnej ONZ. Donald Trump przedstawić ma we wtorek swoją wizję funkcjonowania organizacji oraz poinformować, tak się przynajmniej uważa, o obcięciu amerykańskich subsydiów. Już teraz jest wiadomo, że Rosjanie są przeciw amerykańskim propozycjom. I chodzi w tym wypadku nie tyle o ich treść, tej, bowiem, jeszcze w szczegółach nie znają, ale o tryb, jaki przyjęli Amerykanie. Otóż Ławrow mówił już publicznie, jak jego zdaniem Waszyngton winien postąpić. Najpierw trzeba było omówić całą sprawę w gronie „najważniejszych” państw, czyli w Radzie Bezpieczeństwa, a dopiero potem przystąpić do montowania ewentualnych koalicji dyplomatycznych na rzecz poparcia zgłoszonych propozycji. Rosjanie od dłuższego już czasu lansują wizję nowego ładu międzynarodowego, w którym liczyć się będą „najważniejsi gracze”, a wszystkie podstawowe decyzje, uwzględniające oczywiście ich interesy zapadały będą w Radzie Bezpieczeństwa.

To absolutnie najważniejszy, podstawowy i niezmienny cel rosyjskiej polityki zagranicznej. Doprowadzenie do sytuacji, w której w wąskiej grupie mocarstw, w sposób formalnie uregulowany, zapadały będą najważniejsze decyzje dla światowego porządku. Doskonale nadaje się do tego Rada Bezpieczeństwa przy ONZ gdzie rozkład potencjałów i znaczenia, a także w związku z prawem veta, jest względnie zrównoważony, a nie nadają się do tego takie gremia jak G-7, czy forum współpracy Rosja – NATO, w których Moskwa jest osamotniona i spotyka się z dość jednolitym frontem sprzeciwu wobec swoich pomysłów jak urządzić świat na nowo. Dmitri Trenin, rosyjski politolog, ceniony i szanowany na świecie prezes Moskiewskiego Centrum Carnegie, ogłosił właśnie serię artykułów poświęconych rosyjskiej polityce zagranicznej w następnym pięcioleciu. Otóż jego zdaniem nie będzie ona podlegała jakiejś zasadniczej rewizji. W Rosji uważa się, że Moskwa w starciu z Zachodem odniosła sukces. Przede wszystkim z tego powodu, że wytrzymała presję i mimo trudnej sytuacji wewnętrznej (kryzys, niskie ceny ropy) nadal jest w stanie realizować swe cele na arenie międzynarodowej. Przy czym rosyjska elita władzy jest względnie stabilna i jednolita w swych poglądach. Podobnie zresztą jak, generalnie rzecz ujmując, rosyjskie społeczeństwo. Mimo trudnych warunków życia (nie elity oczywiście), motywacje nacjonalistyczne nadal są silne, a polityką Putina uznawana jest za skuteczną. Czynniki wewnętrzne splatają się w Rosji z wizją jej roli na świecie. Zdaniem Trenina w kształtowaniu obrazu świata wśród rosyjskiej elity władzy odgrywają źródła o wywiadowczej proweniencji (głównie FSB - Patruszew), silnie antyamerykańskie, bo w szkole walki z Waszyngtonem, ukształtowane. Program odbudowy armii (Szojgu) i postawienia na kompleks wojenno-przemysłowy (Czemiezow) jednoczy dwie najpotężniejsze grupy w obozie władzy i są też uznawane w rosyjskich elitach, jako skuteczne narzędzie reindustrializacji kraju. „Liberałowie” (Miedwiediew, Gref, Kowalczuk) koncentrują się na sprawach gospodarczych i w najbliższych latach ich znaczenie raczej nie wzrośnie, bo będą musieli realizować i firmować trudną politykę reform gospodarczych i cięć w wydatkach. Czy zatem nastąpią w Rosji zmiany? Zdaniem Trenina w najbliższych 5 latach raczej nie powinniśmy się tego spodziewać. Konsensus na temat kształtu polityki zagranicznej, jaką Rosja dziś uprawia jest w elitach duży. Nikt już praktycznie nie liczy na ocieplenie w relacjach z Zachodem a narastanie presji powodować będzie, w jego opinii, raczej wzrost znaczenia „siłowików”, niźli degradację ich pozycji. Przy czym Putin, który co warto odnotować jest dziś najbardziej na świecie doświadczonym liderem, jest w dobrej kondycji i może się okazać nadmiernym optymizmem myślenie, że po czwartej kadencji na stanowisku prezydenta wybierze emeryturę. Bo przecież może się w Rosji zrealizować wariant chiński, w którym to, przypomnijmy, Deng, mimo, iż w 1989 roku zrezygnował ze wszystkich oficjalnych funkcji, jeszcze przez osiem lat miał w Chinach decydujące słowo. Trenin jest zdania, że Rosja w najbliższym czasie, to znaczy przez najbliższe kilka lat, nie zmieni swej polityki zagranicznej. Nadal będzie dążyła do budowy strefy buforowej złożonej z państw o nieustalonym statusie (Ukraina, Mołdowa, Białoruś) i przy każdej możliwej okazji będzie próbowała zagrać z Zachodem o coś więcej. Jednym słowem wykorzysta każdą okazję, aby pokazać NATO, że na Wschodzie, Sojusz musi liczyć się z jej zdaniem.

Teraz na stole negocjacyjnym leżą dwie propozycje wprowadzenia oddziałów ONZ na ukraiński wschód. Amerykanie zdają się przyjmować punkt widzenia Kijowa. Kurt Volker powiedział niedawno, że siły pokojowe winny zostać rozlokowane na całym terytorium zbuntowanych prowincji, w tym na rosyjsko – ukraińskiej granicy. Rosjanie chcą czegoś zupełnie innego – obecności wojsk „na linii rozgraniczenia”, co z oczywistych względów sprzyjało będzie konserwacji status quo. Wejście rosyjskich oddziału do ONZ-owskich sił pokojowych również stanowi przedmiot sporu. Podobnie zresztą jak w Mołdawii, której rząd domaga się zastąpienia sił rosyjskich strzegących pokoju w Naddniestrzu na kontyngent międzynarodowy. Jeśli można się gdzieś spodziewać rosyjskiej prowokacji to właśnie tam. Sytuacja w Kiszyniowie jest napięta. Za Rosją wprost optuje tamtejszy prezydent Dodon, a rząd, kontrolowany przez oligarchę Płachotniuka, zmaga się z falą protestów. Do tego dochodzi faktyczna blokada, przez Kijów, granicy ze zbuntowaną mołdawską prowincją. Warto jednak zwrócić uwagę na zastanawiającą zmianę tonu wystąpień rosyjskiego Prezydenta. Otóż w jego publicznych wypowiedziach coraz silniej pobrzmiewa nuta obrony zwykłych ludzi przed drapieżnymi oligarchami, którzy zawłaszczyli lub chcą zawłaszczyć wszystkie sektory życia. Przy czym opis ten bardziej pasuje do obecnej sytuacji na Ukrainie i w Mołdawii, niźli w Rosji. I wreszcie Władimir Władimirowicz powiedział niedawno dość zagadkowe zdanie. Otóż stwierdził, że donieccy separatyści mają tak duże zapasy broni, że mogą chcieć podzielić się nią z Naddniestrzem.

I wówczas zielone ludziki, mogą pojawić się w Kiszyniowie.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka