Oficjalny rosyjski ośrodek badania opinii publicznej (WICOM) opublikował wczoraj wyniki badań na temat recepcji wystąpienia Władimira Putina przed Zgromadzeniem Federalnym. Światowej opinii publicznej zapadły w pamięć przede wszystkim pogróżki rosyjskiego prezydenta pod adresem szeroko pojętego Zachodu, a w szczególności wobec Stanów Zjednoczonych oraz informacje na temat nowych, cudownych rodzajów uzbrojenia będących w zasięgu ręki rosyjskich sił zbrojnych. Odbiór tego, co mówił Putin wśród Rosjan jest nieco bardziej złożony i chyba dość dobrze oddaje oblicze rosyjskiej opinii publicznej. Z tego też powodu warto tym badaniom poświęcić nieco uwagi.
Przede wszystkim tym, co odnotowano, jest wzrost, w porównaniu z rokiem poprzednim liczby tych, którzy słuchali lub oglądali wystąpienie Putina. O ile ten rosyjski „raport o stanie państwa” (poprzednie wystąpienie przed Zgromadzeniem federalnym miało miejsce w grudniu 2016, teraz ze względu na wybory przesunięto jego termin) zainteresował 43 % ankietowanych, to teraz wyraźnie więcej, bo 59 %. Zdaniem socjologów ten wzrost zainteresowania jest pokłosiem wątłej, przynajmniej z programowego punktu widzenia, kampanii wyborczej. Jednym słowem, Rosjanie chcieli się dowiedzieć czegoś więcej na temat planów i zamierzeń ich obecnego i przyszłego władcy. Jednak, jeśli chodzi o zaufanie wobec składanych przez Władimira Władimirowicza obietnic poprawy sytuacji ekonomicznej kraju i jego mieszkańców, to wyniki ankiety nie są jednoznaczne. Co prawda 60 % badanych odpowiedziało, że wystąpienie prezydenta wzbudziło u nich „nadzieję”, ale grupa sceptyków, również rekrutujących się z grona tych, którzy mówili o nadziei nie jest mała. 30 % Ankietowanych powiedziało, że Putin zawarł w swoim przesłaniu „prawidłowe myśli i propozycje”, ale co z tego, i wcześniej je formułował, ale „żadnych realnych osiągnięć nie było”. 47 % Odpowiedziało, że popiera propozycje Prezydenta, ale zarazem uważa, że z powodu rozpanoszonej w Rosji „korupcji i biurokracji” nie zostaną one wcielone w życie. 6 % Rosjan jest zdania, że propozycje są nierealne i też nie ma, co myśleć o ich realizacji, a jedynie 30 % to optymiści. Ich zdaniem w następnej swej kadencji Putin wywiąże się z deklaracji zawartych w wystąpieniu.
Jeśli chodzi o część „wojskową” wystąpienia Putina po podobała się ona 35 % respondentów. Ale jednocześnie zapytano, co Rosjanie chcieliby usłyszeć w orędziu Prezydenta. I o kwestiach wojskowych wspomniało jedynie 22 % ankietowanych, podczas gdy największa część pytanych (56 %) chciałaby coś więcej dowiedzieć się o polityce rządu wobec ochrony zdrowia. Następne miejsca też dość wyraźnie zajęły kwestie społeczne, nie zaś mocarstwowe pobrzękiwanie szabelką. Rosyjscy socjolodzy komentujący w mediach recepcję mowy prezydenckiej zwracają uwagę, że jej część „militarna” prócz poczucia dumy i zadowolenia, że „Rosja znów jest mocarstwem, z którym Zachód i Ameryka muszą się liczyć” wzbudziła też, znane z czasów sowieckich poczucie strachu i zagrożenia wybuchem niekontrolowanego konfliktu zbrojnego. A zatem z badań wcale nie wynika, że Rosjanie są wojującymi nacjonalistami zadowolonymi z kierunku, w jakim podąża ich państwo. Gdyby chcieć lapidarnie nazwać obraz, który wyłania się z tych danych, to raczej należałoby mówić o strachu o przyszłość, zarówno w planie prywatnym jak i państwowym, poczuciu beznadziei i braku widocznych alternatyw politycznych dla obecnej elity władzy.
Nie wyłania się z tego obraz sytuacji rewolucyjnej, czy choćby zapalnej. Świadczą też o tym inne wyniki badań WICOM również opublikowane w ostatnim czasie. Tym razem ośrodek odwoływał się do doświadczeń generacyjnych i pytał, jak Rosjanie oceniają dorobek ostatnich 17 lat, czyli okresu, w którym ich krajem rządził Putin. Warto na te badania zwrócić uwagę, bo wynika z nich, że statystyczny Rosjanin jest z tych lat, ujmując sprawy generalnie, zadowolony. Rosjanie, pytani o to czy czują się szczęśliwi dość jednoznacznie, i w większości (85 %) mówią, że tak, podczas gdy na początku tych badań, tj. w 1990 roku, twierdząco na tak postawione pytanie odpowiedziało 44 % ankietowanych a 27 % mówiło, że czują się nieszczęśliwymi. Jednym słowem trauma, jaką u Rosjan wywołała pierestrojka, rozkład ZSRR i państwa komunistycznego jest nadal istotnym punktem odniesienia. Nawet w porównaniu z rokiem 2010, a zatem już po okresie boomu naftowego pierwszych dwóch kadencji Putina i czasu, kiedy wybuchł kryzys ekonomiczny liczba szczęśliwych Rosjan jest większa, bo wówczas za takich uznawało się 71 %. Mamy, zatem najprawdopodobniej do czynienia z akomodacją do trudnych warunków, które ocenia się nie w odniesieniu do utraconych szans i ewentualnych korzyści, be te są trudne do zmierzenia, ale porównując sytuację dnia dzisiejszego z czasami, kiedy w Rosji było naprawdę źle.
Takie społeczne nastawienie nie wróży dobrze opozycji, ale nie zmienia faktu, że ci z jej grona, którzy mówią o 10 straconych latach mają sporo racji. Przyjrzyjmy się jednak faktom. Skrótowy przegląd osiągnięć tego okresu przeprowadził na łamach Nowoje Wremia Borys Grozowski z Centrum Gajdara[1]. Jego zdaniem, Rosja bardzo drogo zapłaciła za przyjemność oglądania Putina na Kremlu. I przytacza liczby. Pierwsze dwie kadencje Putina to czas ewidentnego gospodarczego sukcesu Rosji. Jej PKB rósł w latach 2000 – 2008 średniorocznie o 7 % i był to wzrost znacząco wyższy niźli innych tygrysów rozwoju (Indie – 6,8 %, Turcja 4,9 %, Brazylia 3,8), nie mówiąc już o Stanach Zjednoczonych, które w tym czasie odnotowały średnioroczny wzrost na poziomie 2,3 %. Gdyby te lata potraktować łącznie, to rosyjski Produkt Krajowy Brutto urósł o 83.2 % i był gorszy tylko od wyniku Chin (143%). Nadzieje, że deklaracje Putina, który wówczas mówił o dążeniu do podwojenia PKB rychło się ziszczą znajdowały poparcie w faktach. Rosja w porównaniu z innymi krajami miała szereg przewag, których tamci nie mieli. Nie chodzi o surowce, choć ich znaczenia nie można lekceważyć, bo ani Chiny, ani Indie, nie mówiąc już o Turcji ich praktycznie nie mają. Ale Rosja miała wówczas grono dynamicznych, młodych, ale już wykształconych o otrzaskanych z międzynarodową konkurencja przedsiębiorców. Gdyby porównywać potencjał Rosji wartością kapitału społecznego, to miała ona wówczas wszelkie widoki na pomyślną przyszłość i spełnienie się putinowskich deklaracji o rychłym dogonieniu najuboższego kraju „starej” Unii, czyli Portugalii. Rosjanie też mieli wszelkie powody w różowych kolorach patrzeć w przyszłość, bo ich realne dochody też znacząco wzrosły. I co ważniejsze Rosja szybko goniła największych. Jeśli jej PKB liczony na głowę był w roku 2000 12 do 15 razy niższy niźli Francji i Niemiec, to osiem lat później już tylko 4 razy, a od Chin był 3,5 raza wyższy. Oczywiście, zdaniem Grozowskiego za ten wzrost odpowiadał przede wszystkim boom na surowce energetyczne, ale jedynie w 50 %, reszta to wzrost wydajności rosyjskich firm prywatnych.
Ale potem, a właściwie równocześnie, wydarzyła się sprawa Jukosu, państwo, a właściwie siłowicy w coraz większym stopniu zaczęli ingerować w rynek, pragnąc poddać go biurokratycznej kontroli. Wymiernym tego przejawem są przytaczane przez niego cyfry – między 2005 a 2015 rokiem udział państwa w gospodarce wzrósł z 35 do 70 % PKB. Nawet, jeśli uznać, że te dane są zawyżone, to w kluczowych sektorach, takich jak bankowość taki proces rzeczywiście miał i ma miejsce. Dziś państwo kontroluje 61 % sektora bankowego, a jak ostatnio obwieszczała prasa ekonomiczna szefostwo Banku Centralnego (nota bene bardzo chwalone przez Putina za stłumienie inflacji) w tym roku planuje w ramach sanacji sektora faktyczne upaństwowienie 20 z listy 100 największych rosyjskich banków. Jednym słowem rosyjscy przedsiębiorcy, którzy na początku wieku byli motorem gospodarczego wzrostu zostali poddani kontroli państwa i jego służb, zastraszeni, często wywłaszczeni, obłożeni różnymi formalnymi i nieformalnymi daninami. Na to nałożył się światowy kryzys ekonomiczny i związany z tym kryzys na rynku surowców. Jakie są tego skutki dla Rosji? Spójrzmy jeszcze na dane. Przez 9 lat (2009 – 2017) średniorocznie rosyjski PKB rósł o 0,9 %. W krajach, z którymi Rosja się porównywała, w tym samym czasie wyglądało to tak – w Chinach wzrost średnioroczny wynosił 8,1 %, w Indiach 7,4 %, w Turcji 5,3 %, w Brazylii 1,2 % a w USA 1,6 %. W rezultacie liczony na głowę mieszkańca Produkt Krajowy Brutto w Rosji wyrażony w dolarach w ciągu ostatnich 9 lat zmniejszył się o prawie 18 % i dziś wynosi 10,5 tys. dolarów. I to, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, tzn. dogonienie Rosji przez Chiny w PKB liczonym na głowę mieszkańca dziś staje się już bardzo realne, bo statystyczny mieszkaniec Państwa Środka wypracowuje dziś 8,5 tys. dolarów. Rosja, zdaniem Grozowskiego z państwa ekonomicznego sukcesu przekształciła się, w co najwyżej średniaka. Czwarty rok z rzędu spadają dochody ludności – łącznie obniżyły się one o ponad 11 %. Ale oficjalne dane, zdaniem rosyjskiego ekonomisty są o tyle mylące, że odnotowują średnie poziomy. A zatem jeśli dyrektor firmy otrzyma podwyżkę o 1000 rubli a robotnik 0, to oficjalna statystyka będzie mówiła o wzroście średnim na poziomie 500. I jego zdaniem, nawet wierząc oficjalnym statystykom, w Rosji brak dziś wyraźnych perspektyw wzrostu gospodarczego. Nawet, jeśli konsumpcja i inwestycje wzrosną, napędzane dochodami z eksportu węglowodorów, to nie ma w jego opinii, żadnego argumentu, że te impulsy zostaną prawidłowo spożytkowane. Bo brak jest zdrowych warunków konkurowania, brak rynku, który zastąpiły układy, protekcja, ingerencja biurokracji, wszechobecna korupcja i promowanie „swoich”. Nawet najbogatsze kraje, zasobne w ropę, mogą takiej szansy, a mowa o strumieniu pieniędzy ze sprzedaży ropy i gazu, po prostu nie wykorzystać. Jeśli nie wierzycie, spójrzcie na Wenezuelę.
I tak mamy do czynienia z dwoma światami. Realnie stąpających po ziemi ekonomistów i równie realnie myślących Rosjan, którzy wiedzą, że lepsze jest to, co znane. Bo zmiany, zwłaszcza w Rosji, mogą zmienić wszystko i zniszczyć wszystko. I to jest chyba najlepsza opoka, póki, co, rządów Putina.
Komentarze