Marek Budzisz Marek Budzisz
3627
BLOG

Scenariusze odejścia Putina.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

Odejście wieloletniego prezydenta Kazachstanu Nazarbajewa prowokuje do snucia analogii na ile droga, którą on obrał może zostać powtórzona w Rosji czy na Białorusi. Z pewnością to jak przebiega tranzyt władzy w Astanie będzie uważnie na Kremlu obserwowane i analizowane, ale czy będziemy mieli do czynienia z podobnym scenariuszem? Tatiana Stanovaya, jedna z najbardziej przenikliwych rosyjskich politologów, jest zdania, że analogie Rosja – Kazachstan w tym względzie są tylko pozorne i maja w gruncie rzeczy powierzchowny charakter. Przede wszystkim z tego powodu, że jej zdaniem zasadniczym motywem dość nieoczekiwanego posunięcia Nazarbajewa była i jest ochrona interesów własnej rodziny, a przypomnijmy, że ma on 3 córki, z których najstarsza Darida, została właśnie przewodniczącą tamtejszej izby wyższej, czyli formalnie trzecią, a gdyby z tej wyliczanki wyłączyć Nazarbajewa, to drugą osobą w państwie. Do spodziewanych wyborów, które mogą się odbyć późną wiosną przyszłego roku jest jeszcze na tyle daleko, że żaden wariant nie jest wykluczony, również i taki, że ona będzie się ubiegała o prezydenturę. Zdaniem rosyjskiej politolog, zasadnicza różnica między Putinem a Nazarbajewem sprowadza się do tego, że ten pierwszy nie ma rodziny, i jak w swoim czasie powiedział Pieskow „jest poślubiony Rosji”. Oczywiście nie chodzi o życie osobiste Władimira Władimirowicza, ale o to, że nie ma on rodziny w sensie politycznym, tzn. nie stoi na nim żaden klan rodzinny, nie chce chronić i promować interesów najbliższych. A w związku z tym to co wydarzyło się po śmierci wieloletniego dyktatora Uzbekistanu, który zmarł nie gwarantując spokojnej transmisji władzy i dziś jego córka oskarżana o miliardowe nadużycia siedzi w więzieniu, i to co było rodzajem memento, dla prezydenta Kazachstanu, nie będzie powtórzone w Moskwie. Stanovaya już kilka miesięcy temu sformułowała tezę, że istotą późnego putinizmu jest koncentrowanie się najwyższej elity kraju, grupy osób skupionych wokół Putina na kwestiach polityki międzynarodowej, zaś kwestie wewnętrzne zostawione zostały dość swobodnej rywalizacji rozmaitych grup interesów, frakcji, koterii i klanów. System stabilizują służby specjalne oraz odideologizowana biurokracja, rodzaj klasy panów. Ale skutkiem stworzenia takiej konstrukcji jest to, że kruchą równowagę między konkurujących ze sobą grup interesów utrzymuje Putin, będący zwornikiem systemu. W tym sensie dalszy los Rosji w gruncie rzeczy zależy od decyzji, jaką podejmie jej władca. Będzie chciał odejść to odejdzie, zmieni zdanie, to bez żadnego sprzeciwu i spokojnie władze zmienią ograniczenia konstytucyjne. W związku z tym, żadne specjalne konstrukcje systemowe, powiększanie kompetencji Rady Bezpieczeństwa czy aneksja Białorusi, po to aby stworzyć miejsce dla instytucji w rodzaju „super – prezydenta” nie będą potrzebne. System utrzymuje elementarną sprawność i ruchy zbyt radykalne nie będą podejmowane. W najbliższym czasie, jej zdaniem, z Kremla zaczną napływać nieoficjalne informacje iż Putin nie zamierza odchodzić tak jak to zrobił Nazarbajew. Nie tylko dlatego, że jest od niego kilkanaście lat młodszy i prócz plotek brak jest informacji aby miał szwankować na zdrowiu. Przede wszystkim tego rodzaju przecieki będą miały na celu ucięcie spekulacji o możliwej emeryturze Putina.

O tym, że na Kremlu intensywnie analizują kwestię sukcesji Putina wnosić można jeszcze z dwóch przynajmniej źródeł. Dziennikarze Bloomberga powołując się na trzy niezależne od siebie źródła informacji donoszą, że omawiane są możliwe scenariusze odejścia obecnego prezydenta. Pierwszy, chyba najmniej prawdopodobny, to wariant który można umownie nazwać „drogą Nazarbajewa”, ale zdaniem wielu rosyjskich politologów jest on najbardziej ryzykowny i najmniej prawdopodobny. Z tego przede wszystkim powodu, że Rosja jest organizmem politycznym znacznie bardziej zróżnicowanym, niestabilnym i takie proste rozwiązania mogą sprawdzić się w Azji Środkowej, ale w Rosji, która ma zresztą też inną kulturę polityczną i prawną, już nie. Druga opcja, to analizowana po wielokroć inkorporacja Białorusi do nowego, wspólnego organizmu państwowego. Ale ten scenariusz też nie jest łatwy, zwłaszcza wobec spodziewanego sprzeciwu białoruskich elit. To, że nie będzie łatwo przekonał się ostatnio rosyjski ambasador w Mińsku, którego wywiad dla Agencji RIA Novosti tamtejsze władze uznały za prowokacyjny i nie licujący z funkcją ambasadora. Wprost padały sugestie, że Michaiłowi Babiczowi pomyliły się role –gubernatora w Rosji i ambasadora w niepodległym państwie. W efekcie konferencja prasowa Babicza w Mińsku została zbojkotowana przez białoruskie media – kontrolowane przez państwo nie przyszły, bo dostały zielone światło od władz, a niezależne, znacznie bardziej nacjonalistycznie nastrojone poczuły się urażone. Ale warto zapytać co takiego prowokacyjnego powiedział rosyjski ambasador? Otóż nawet nie wprost, ale przytaczając cyfry dał do zrozumienia, że Białoruś bardzo chętnie korzysta z rozmaitych form rosyjskiej pomocy gospodarczej i oczekuje więcej, ale faktycznie opóźnia proces integracji obydwu krajów, przynajmniej na płaszczyźnie ekonomicznej. I tak, jego zdaniem, dalej nie można. Przy okazji powiedział w tym samym wywiadzie, że „nikt nie proponował aby Białoruś stała się częścią Rosji”, co w kontekście wcześniejszych stwierdzeń uznać trzeba za formę nacisku, czy wręcz szantażu. Reakcja Mińska przerosła chyba oczekiwania Moskwy.

I wreszcie opcja trzecia, o której nie pisze Bloomberg, ale dyskutują rosyjscy publicyści. Tak na marginesie rzecznik Kremla Pieskow powiedział, że artykuł Bloomberga to spekulacje, co pamiętając czasy sowieckie, trzeba odczytywać za częściowe potwierdzenie tego, że rozmowy trwają. Potwierdza to zresztą artykuł Michaiła Rostowskiego, komentatora politycznego Moskiewskiego Komsomolca, o którym Konstantin Remczukow, redaktor naczelny Niezawisimej Gaziety, sam nieźle poinformowany w kremlowskich rozgrywkach, powiedział, że „odwiedza on gabinety ważnych ludzi na Kremlu” a w związku z tym warto zwrócić uwagę na to co pisze. Już sam tytuł artykułu Rostowskiego jest ciekawy – „Koniec epoki Putina. Jak to będzie”. Otóż wywód zbudowany jest na kilku przesłankach. Pierwsza z nich, kluczowa dla zrozumienia rosyjskiej sytuacji związana jest z rozumieniem roli opinii publicznej we współczesnej Rosji. Wbrew potocznemu mniemaniu w niektórych kwestiach jest ona uważnie słuchana przez rządzących. Nawet ostatnie teksty programowe kremlowskiego ideologa Surkova, odnoszą się do wizji nowej formuły demokracji elektronicznej w której wybory tracą znaczenie a opinia publiczna jest na różne sposoby konsultowana. Tak jak konsultowana była w kwestii kompromisu z Japonią w sprawie jurysdykcji nad częścią Archipelagu Kurylskiego. Zdecydowana większość Rosjan opowiedziała się przeciw i temat znikł z agendy rosyjskiej polityki. Przede wszystkim z tego względu, że jego „siłowe” propagowanie mogłoby doprowadzić w efekcie do erupcji jakichś form niezadowolenia a ta do destabilizacji systemu. W związku z tym poważnie traktować wypada przytaczane kilkakrotnie w tekście opinie, iż Rosjanie bardzo źle się zapatrują na „reformę” konstytucji tylko po to przeprowadzoną, aby znieść limit kadencji jakie sprawować może Putin. Mówi o tym szef rządowej agencji badania opinii publicznej WCIOM, ale również wysokiej rangi anonimowy urzędnik Kremla, który jest zdania, że w Rosji jest teraz zapotrzebowanie „na uczciwe stawianie spraw” i taktyka polegająca na gmeraniu w konstytucji może tylko zaszkodzić. Jak to się ma do perspektywy odejścia Putina? W taki sposób, że rosyjski system polityczny, Putinowski system polityczny, zbudowany jest na popularności rosyjskiego prezydenta. A zatem staje się słabym, jeśli nie jest w stanie uzyskać dostatecznego poziomu wsparcia wewnątrz kraju. Tym bardziej, że rosyjskie elity postrzegają swój kraj jako wyspę „otoczoną przez wrogów”, którzy czekają na każde potkniecie, aby jeszcze Rosję osłabić. Destabilizacja wewnętrzna może być ku temu wyborną okazję, ale proszę wyobrazić sobie skalę ryzyka związaną z inną ewentualnością. Jaką? Scenariusz pierwszy przewiduje, że Putin zostaje. Ucieka się do jakiejś formuły zmiany prawa czy innego kruczka formalnego. Skutkiem takiego posunięcia może być co prawda utrzymanie kruchej równowagi w rosyjskich elitach, choć i to nie jest pewne, ale za dość prawdopodobną cenę spadku popularności. Polityka Stanów Zjednoczonych, zmierzających zdaniem Rostowskiego do „ekonomicznego uduszenia” Rosji w następnych latach nie ulegnie zmianie a to pozostawia niewielkie pole manewru dla Rosji, przede wszystkim dla jej polityki gospodarczej. Innymi słowy nie ma co liczyć na skokową poprawę poziomu życia ludności. A zatem potencjał niezadowolenia się utrzyma. Jeśli do tego dołożyć deligitymizację Putina w oczach Rosjan, to powstać może mieszanka dość niebezpieczna, coś na kształt tego co dzieje się w Wenezueli. Polityczny komentator Moskiewskiego Komsomolca stawia przy tym ciekawą a niezwykle rzadko, jeśli w ogóle pojawiającą się kwestię. A mianowicie, pyta, dlaczego jeśli Putin rzeczywiście chciał odejść od konstytucyjnych ograniczeń liczby kadencji, to nie zrobił tego w 2008 roku, kiedy Rosja miała dobre relacje ze światem, a po niemal dziesięcioleciu dynamicznego wzrostu gospodarczego ówczesny i dzisiejszy prezydent był niemal „noszony na rękach” i nie miałby żadnego kłopotu, niemal „na skinięcie palcem” zmieniono by konstytucję. Ale tego nie zrobił a wysunął Miedwiediewa. Na Zachodzie przyjmuje się dziś, że był to sprytny trick, trochę podobny do posunięcia Nazarbajewa z początku tygodnia. Powstała rosyjska tandemokracja w której urząd sprawował Miedwiediew a i tak rządził samiec alfa. Tylko, że zdaniem Rostowskiego taki opis wydarzeń wcale nie musi być prawdziwy, bo na Kremlu spotkać się też można w „gabinetach ważnych ludzi” z poglądem, że Putin rzeczywiście chciał odejść, ale „musiał” wrócić, bo dostrzegł, że jego następca nie daje sobie rady. I teraz możemy mieć do czynienia z podobnym, jego zdaniem mechanizmem. Putin jest świadomy, że Rosja musi być państwem silnym. Nie tylko zdolnym militarnie, i gospodarczo oprzeć się presji zewnętrznego świata, ale również musi mieć silny system polityczny. Silny, czyli z jednej strony gwarantujący równowagę sił rywalizujących frakcji i grup interesów, ale z drugiej legitymizowany w oczach opinii publicznej. Co to oznacza? Mianowicie to, że kiedy Putin w 2024 roku będzie miał 71 lat, to z pewnością będzie wiedział, że ma ostatnią możliwość, jaką opatrzność mu daje, przyczynienia się do umocnienia własnej ojczyzny. Nie zrobi tego bez umocnienia systemu politycznego, ani przedłużając swoją kadencję, bo kiedyś przyjdzie kres. Musi podjąć wysiłek wyłonienia swego następcy, dostatecznie silnego i uznawanego przez wszystkich – zarówno elity jak i naród. W przeciwnym razie podęta przez Putina próba odbudowy mocarstwowej polityki Rosji nie powiedzie się. Bo co Rosja, prócz kilku kolejnych lat rządów Putina zyska na takim posunięciu? Delegitymizacje systemu? Dalszy spadek popularności władzy? I co dalej, zwłaszcza w sytuacji, kiedy następcę trzeba będzie wybierać już bez Putina (wiek) lub wówczas kiedy będzie on i politycznie i fizycznie znacznie mniej sprawny. Taka „gra na czas” a do tego sprowadzałaby się polityka obliczona na przedłużenie rządów Putina niczego nie załatwia, niczego nie rozwiązuje, a wręcz przyczynia się do osłabnięcia Rosji. Następca obecnego prezydenta, musi być „z wnętrza systemu”, bo znajomość reguł gry i umiejętność pozyskiwania wsparcia i budowania sojuszy jest kwestią kluczową. W pewnym sensie Putin stoi dziś w obliczu podobnego wyboru do tego przed którym w swoim czasie stanął Chruszczow. Mógł on oczywiście politycznie obaliwszy „antypartyjną trójkę” (Mołotow, Malenkow, Kaganowicz) po prostu postawić ich „pod ścianą”, tak jak stało się to w przypadku Berii. Ale tego nie uczynił, proklamując i umacniając zasadę pokojowej zmiany władzy w Rosji, która okazała się silniejsza niźli inne zasady, czego dowiodło fiasko puczu Janajewa. Gdyby uznać, że ta teoria jest prawdziwa, to Putin już musi szukać swego następcy. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na nowy format polityczny który w Rosji zyskuje w ostatnim czasie na znaczeniu. Są nimi wspólne misje dyplomatyczne Sergiejów – Szojgu i Ławrowa. Nie chodzi o personalia, choć w tym pierwszym przypadku niczego nie można wykluczyć, ale testowanie czegoś na kształt kolektywnego przywództwa, które mogłoby wzmacniać nie mającego na początku drogi osobistego autorytetu następcę Putina.

Teoria ta ma jeden słaby punkt – otóż milcząco uznaje, że Putin w swym postępowaniu kieruje się dobrem Rosji. Oczywiście tak jak je pojmuje, ale nie własnym partykularnym interesem. Rosyjska opozycja, zwłaszcza tzw. pozasystemowa, chyba raczej w to nie wierzy, bo mówi często, że na Kremlu siedzi kryminalna w gruncie rzeczy klika, której Rosja nie interesuje, jedyne o co zabiegają to jak napełnić sobie kieszenie. Jeśli ich diagnoza sytuacji prawidłowa, to możemy raczej spodziewać się różnych sztuczek. Ale co jeśli rację ma Rostowski? Warto się chwilę nad tym zastanowić.


ps. Niestety, zapewne przez moje niedopatrzenie w trakcie przenoszenia tekstu "ucięło" cały pierwszy akapit. Dopiero teraz to dostrzegłem i poprawiłem. Przepraszam wszystkich, którzy czytali i zastanawiali się dlaczego tekst zaczyna się od połowy.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka