Zrodzony z ojca – buntu i matki – młodości, etos rockmana naznaczony jest walką z zastałymi schematami w kulturze, obyczajowości i polityce. Kreuje ideologię i styl życia sprzeczny z kulturą dominującą, gardzi establishmentem, polityką i politykami, łamie konwencje i schematy, nawołuje do sprzeciwu wobec autorytetów. Oparty na zaangażowaniu, odwadze młodości i misji zmieniania świata, promuje postawę hedonistyczną i ludyczne uczestnictwo w kulturze, jako formy dowartościowania wyalienowanej jednostki, w świecie zła, niesprawiedliwości i przemocy. Rockandrollowy styl życia, którego kwintesencją i symbolem, z seksualną konotacją, jest gitara, to, obok buntu, także stale obecna aura obyczajowego skandalu, samodestrukcja i cywilizacja śmierci. Niekończący się seans narkotyczno-alkoholowy, z którego tylko nielicznym udało się wyjść. Dlatego zapamiętajcie ich twarze, smagane przez wiatr życia, z odbitym piętnem koncertów na wszystkich estradach świata, tysiącem prób, milionem kilometrów tras, przygodnymi hotelami, z krótkoterminowym planem tylko na „dziś”. Wsłuchajcie się w ich głos, póki nie będzie za późno. Póki nie przejdą na ciemną stronę księżyca, nie zapełnią miejsca w niemych encyklopediach rocka. Póki jeszcze są z nami. Bo dobry Bóg, który naznaczył ich talentem, zapomniał o securitas. 17 lutego br., w wieku 46 lat zmarł Phil Vane, wokalista i współzałożyciel brytyjskiej grupy Extreme Noise Terror, formacji uważanej za jednego z pionierów europejskiej sceny grindcore'owej. W latach 80. to właśnie Extreme Noise Terror budowało zręby nowego gatunku w muzyce ekstremalnej.
Życie rockmana jest równie ekstremalne jak jego muzyka. Krew, pot i łzy. Rockman to styl życia szybkiego, łapczywego, to pęd i szał, indywidualizm i walka z samym sobą, to niezgoda na świat, protest, później też niemoc, nuda i rozczarowanie. Dzień za dniem pokiereszowany przez sex, drugs and rock’n’roll. Po kilku latach na scenie na seks i rock`n`roll nie ma już siły, a „przyjaciółka gorzałka” nie bawi jak kiedyś. Zostały tylko mixy, a w sytuacji wyjątkowej „złoty strzał”. (...)
Całość tekstu w marcowym numerze GENTLEMANA