Witek Witek
1153
BLOG

Siedzieć cicho, nie pouczać przełożonych -klęski pod Dworcem Gda

Witek Witek Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

Po południu 22 sierpnia 1944 odbyła się odprawa, na której gen. Grzegorz Pełczyński DOPIERO TERAZ ostro zganił mjr Okonia za nieudolne zorganizowanie natarcia (sic! a sam miał to zrobić - przyp.W.), rozkazując mu oddać broń oddziałów z Kampinosu oddziałowi kpt. Trzaski i wrócić z powrotem do Puszczy z niedobitkami.

Jakie były przyczyny tych surowych rozkazów? Dla zrozumienia gniewu gen. Grzegorza należy cofnąć się o kilka dni tego gorącego sierpnia'44:

69 lat temu równo o godzinie 3-iej minut 10 w nocy miało rozpocząć się natarcie, które wynik mógł decydująco wpłynąć na dalszy przebieg i militarne losy Bitwy o Warszawę nazwanej później przez potomnym słusznym mianem Powstania Warszawskiego.

   Obie walczące strony stanęły około 20 sierpnia w obliczu impasu. Dowództwo Armii Krajowej po klęsce szturmu generalnego 1-szego sierpnia, ale wobec zdecydowanego poparcia ludu stolicy wspierającego bezwarunkowo w kolejnych dniach dalsze prowadzenie walki, zdecydowało się odłożyć planowaną ucieczkę oddziałów do pobliskich lasów. Po wzmocnieniach ze zrzutów alianckich i szczęśliwych zdobyczach broni (m.in. w szkole na Woronicza, Poczcie Głównej i Dworcu Pocztowym, ciężarówka z 24 karabin.maszynowymi na Żoliborzu i wiele in.) nabrało złudnej pewności, że czas pracuje dla Powstania. Oddziały nabierały rutyny i uczyły się taktyki walki ulicznej z kilkunastokrotnie silniejszym przeciwnikiem. Ten zaś nie wykorzystując praktycznie bezbronności Polaków w pierwszych godzinach walk, umocnił się w dobrze ufortyfikowanych obiektach i nie wychylał z nich nosa, poza mordowaniem okolicznej bezbronnej ludności. Oczekiwał spodziewanej odsieczy, która nadeszła szybko nadeszła** pod dowództwem Reinefartha i von dem Bacha,  ale poza odblokowaniem jednej arterii komunikacyjnej, nie była w stanie szybko uśmierzyć buntu Polaków. Ci bronili się wręcz fanatycznie, uzupełniając brak uzbrojenia, amunicji i wyszkolenia żarliwością, sprytem i pogardą śmierci. Umocnili się w trudno dostępnej, ciasto zabudowanej dzielnicy położonej na skarpie wiślanej, gromadząc tam swoje najlepsze oddziały Kedywu – baony „Zośka”, „Parasol”, „Miotła” i inne. Kontrolowali jeszcze inne izolowane od siebie dzielnice miasta – Śródmieście, Mokotów i Żoliborz, ale właśnie zdobycie Starówki miało mieć dla Bitwy o Warszawę decydujące znaczenie.
   Dostrzegł to dowódca niemiecki generał SS i Polizei von dem Bach (dzięki swemu mądremu szefowi sztabu mjr Fisherowi),  zlekceważył polski dowódca Powstania pułkownik Monter- Chruściel (nawet nie pamiętał kto był jego szefem sztabu, a jest to funnkcja niemal tak ważna jak sam Wódz!). Oczywiście to nie jedyny wielki błąd jaki popełnił on i jego zwierzchnik - generał Bór Komorowski jeszcze przed 31 lipca * i po Godzinie W ** (1 sierpnia 1944),  natomiast była to już ostatnia pomyłka nie do naprawienia. Niedostrzeżenie w porę znaczenia utrzymania Starówki zarzutowało końcowo na wynik walk w stolicy.
   Pułkownik Monter zorientował się w tym dopiero około 20-ego sierpnia, kiedy obrońcy Starego Miasta byli już zdziesiątkowani nieustannymi nalotami Sztukasów i zmordowani ciągle powtarzającymi się uporczywymi atakami kompanii karnych Dirlewangera, odpieranymi krwawo, jednak napastnicy niczym cyborgi szli cały czas naprzód, inteligentnie zmieniając taktykę i sposoby uderzeń. Oprócz „żywych tarcz” czyli pędzenia kobiet i dzieci, nierzadko przywiązanych do czołgów, jak na średniowiecznych rycinach spod Głogowa (nie Cedyni!), używali podkopów do wysadzeń niezdobywalnych placówek, podpaleń, zaskakujących nocnych wypadów itp. W wyniku tego wszystkiego upadek tej samoistnej „twierdzy” stał się kwestią czasu nawet dla dowództwa AK. Jedynym wyjściem było przyjście jej na odsiecz z mniej nękanej, będącej w lepszym położeniu dzielnicy Żoliborz, który był oddalony jedynie kilkusetmetrowym płaskim, niezabudowanym pasem ziemi pośrodku której biegły tory kolejowe i znajdowały się zabudowania Dworca Gdańskiego. Niemcy domyślając się znaczenie tego terenu umocnili go siecią bunkrów i umocnień z bronią maszynową i moździerzami. Zapewnili sobie wsparcie pociągu pancernego.
    Żoliborz był od początku Powstania dzielnicą najmniej nękaną przez szkopów, dzieliła go od naszpikowanej partyzantami Puszczy Kampinoskiej jedynie przyjazna Polakom węgierska dywizja, więc miał stosunkowo (jak na warunki PW) dobrze uzbrojone oddziały pochodzące z ochotniczego zaciągu okolicznych miasteczek i wsi. W nich tez upatrywali szansy dowódcy pierwszego i drugiego natarcia na Dworzec Gdański. Po krwawym fiasku pierwszego z nocy 20 na 21 sierpnia, ze Starówki na Żoliborz przybył doświadczony w boju miejskim oddział por. Trzaski z baonu „Miotła” i jedyny generał piechoty obecny w Warszawie – „Grzegorz” Pełczyński dla ulepszenia dowodzenia szwankującego wyraźnie w pierwszym ataku prowadzonym przez dowódcę Grupy Kampinos mjra „Okonia”.
   Dla wsparcia ataku z Żoliborza zaplanowano na 3:10 równoczesne uderzenia doborowymi oddziałami ze Starówki – baonem „Zośka” i kompanią AL kpt. „Hiszpana” (weterana wojny domowej 1936-39), aby wziąć szkopów „w dwa ognie”.

  Była to ostatnia szansa Polaków na rozstrzygnięcie Bitwy o Warszawę siłami krajowymi, w razie niepowodzenia zostawała tylko kapitulacja lub oczekiwanie jedynej możliwej odsieczy czyli „czerwonej zarazy”…

Na Żoliborz przedarł się kanałami ze Starówki zastępca Bora, szef sztabu KG AK „Grzegorz”, generał teoretycznie piechoty* - Tadeusz Pełczyński. „Objechał” ostro dowódcę wczorajszego nieudanego natarcia majora „Okonia” (A.Kotowski) z Grupy Kampinos za fatalne dowodzenie*, jednak w kilka godzin nie zdołał wprowadzić efektywnych polepszeń.

    Mający wzmocnić siłę bojową nacierających partyzantów i świeżych ochotników - doświadczeni weterani Starówki z oddziału por. Trzaski* dotarli kanałami ściekowymi tak bardzo zmęczeni, że nie nadawali się do użycia w akcji.
    Zajmowanie pozycji wyjściowych do natarcia odbyło się w atmosferze nerwowości i bałaganu, niektóre oddziały wyruszyły na rozkaz dowódców ( gen. Grzegorza ? -pytanie m.in. do wf) wcześniej tj. ok.2:30, inne do których nowe rozkazy nie dotarły - o zaplanowanej 3:10. Pozwoliło to dobrze przygotowanym Niemcom kierowanie zabójczego ognia na poszczególnego oddziały i po zniszczeniu jednych, przerzucanie go na kolejne, będące jeszcze daleko od ich pozycji.
   Mimo to impetem i brawurą polskiego „hurra” zdołano dotrzeć do niektórych bunkrów i wytłuc ich załogi granatami. Jednak położony natychmiast ogień zaporowy nie pozwalał wesprzeć tych bohaterów posiłkami i zostali oni niemal do ostatniego wybici ostrzałem z moździerzy. Do walki włączyły się armaty i inny ciężki sprzęt pociągu pancernego, co przemieniło ten szturm w kolejną rzeź.
   Jeszcze tragiczniej wyglądało on od strony oblężonej Starówki. Doborowe i doświadczone kompanie baonu „Zośka” i Armii Ludowej (pod dowództwem kapitana ”Hiszpana” H. Woźniak*) zajęły pozycji punktualnie i bezproblemowo. Wcześniej niż było planowane, usłyszano kanonadę z Żoliborza. Czekano spokojnie dalej. Weterani konspiracji wiedzieli, że punktualność jest podstawą sukcesu. Nadeszła zaplanowana godzina szturmu (3:10), jednak rozkazu do ataku dalej nie wydano. Nie ma go nawet gdy nasila się kanonada od strony atakowanego dworca (ale skierowana w przeciwną stronę - przeciw oddziałom Żoliborza). Kiedy dowódcy szturmujących kompanii sugerują dowodzącym pułkownikom, że teraz moment do ataku jest najlepszy i za chwilę będzie za późno - „po ptakach”, otrzymują odpowiedź:
  - „Siedzieć cicho i nie pouczać przełożonych!”
Na takie dictum karnie odsalutowują i wracają do słuchania opowieści kapitana z AL o hiszpańskiej wojnie domowej 1936-39, która z niekompetencji dowódców i diabelnej skuteczności „sztukasów” oraz okrucieństwa wobec cywilnej ludności przypominała trochę Ich Powstanie…
      Gdy strzały od Żoliborza cichną i rozwidnia się, że ciemności nie zasłaniają już odkrytych żołnierzy, nadchodzi zdumiewający rozkaz „Naprzód!”.
    Dwudziestokilkuletni, ale z wielkim doświadczeniem bojowym dywersji, partyzantki i ostatnich 20 dni tej specyficznej, nieprzerwanie krwawej walki* nie mają złudzeń co do szans powodzenia szturmu w tych warunkach. Są jednak zdyscyplinowani i klnąc „na czym świat stoi” (po cichu, bo większość to harcerze – dbający o postawę i kulturę języka), wychodzą do akcji.
   Pierwsza grupa uderzająca od strony Stawek ma trochę więcej szczęścia. Po opanowaniu pierwszej linii obrony niemieckiej zostają potężnie ostrzelani przez nieniepokojonych już szkopów z broni maszynowej i moździerzy, jest kilku zabitych i wielu rannych, ale kompania zalega przed linią zagłady i po otrzymaniu rozkazu cofa się.
   Druga grupa atakująca bliżej boiska „Polonii” nim rozwinie się w ataku, dostaje morderczy ostrzał z moździerzy, przed którym na płaskim terenie nie ma osłony.Kilkunastu ciężko rannych chłopców zalega murawę boiska. Niemcy udzielają im „humanitarnej” pomocy – miażdżą ich gąsienicami czołgów. Jeden z leżących ciężko rannych Eugeniusz Boguszewski „Malarz” – 8 postrzałów w pierś - widząc jak konwencje genewskie dotyczące rannych wypełniają przedstawiciele europejskiego narodu o tysiącletniej kulturze, postanawia drogo sprzedać swoje życie. Znajduje u zabitych kolegów 3 granaty, w tym jeden przeciwczołgowy, odbezpiecza go i zamierza zdetonować w chwili, gdy niemiecki Panzer zacznie na niego najeżdżać. Czołg przejeżdża obok niego kilkakrotnie, ale jakimś dziwnym trafem losu wybiera inne „cele”. A ranny nie ma sił się przemieszczać…
    Po zmiażdżeniu wszystkich - jak im się zdaje - rannych, Niemcy opuszczają boisko, a Malarz do zmroku leży w palącym słońcu z 8 ranami w sobie. Największym jego problemem jest teraz odbezpieczony granat, który trzeba odpowiednio trzymać, aby nie wybuchł! Tak zwanym nadludzkim wysiłkiem, które stawką było własne życie doczołguje się w nocy do kolegów razem z tym granatem, który za pomocą jakiś nieznanych sił uratował go. Przynosi też opowieść o tragicznym końcu rannych kolegów, która w tamtych dniach nie była czymś szczególnie niewiarygodnym
 
W bitwie tej, prawdopodobnie na tym boisku, poległ brat mojej Matki, Stanisław Sadkowski (Stefan Czarny), plutonowy podchorąży, dowódca drużyny w II plutonie (szturmowym) kompanii "Maciek" batalionu Zośka Armii Krajowej.

Stefan Czarny został ciężko ranny. Umierał przez wiele godzin już w pełnym słońcu a koledzy byli bezsilni. Został po wojnie ekshumowany i pochowany we wspólnym grobie z żołnierzami Armii Ludowej. Symbolicznie jest wpisany na ścianie Zośki na wojskowych Powązkach i oczywiście na murze Muzeum Powstania.



Odznaczony pośmiertnie Krzyżem Walecznych.

ALMANZOR "nasza-barykada"  22.08.2009 03:51
 
                                              *
 
We wszystkich trzech atakach na Dworzec Gdański (wcześniej był jeszcze jeden wypad wykonany siłami tylko Starówki - Zgrupowania Radosław) wyraźnie ukazały się najważniejsze wady dowodzenia operacyjnego w Powstaniu Warszawskim. Były to wg pułkowników AK - A. Borkiewicza oraz AK i LWP - J. Kirchmayera m.in.:
-nieliczenie się z realiami
- zbyt poważne traktowanie nominalnych sił bojowych „baonów” i „kompanii”, które naprawdę przypominały plutony (siłą ognia).
- brak dyscypliny czasowej zaplanowanych natarć;
- słabe wykorzystanie nielicznej, ale posiadanej broni maszynowej,
- fatalna łączność i sposób przekazywania rozkazów;
- przecenianie znaczenia wartości ducha bojowego nad lepsze uzbrojenie i perfekcyjną bezwzględność organizacją nieprzyjaciela;
-brak konsekwencji w planowaniu i przeprowadzaniu akcji zaczepnych
– i brak koordynacji uderzeń między różnymi grupami Powstańców.
 
Te nieudolne próby przełamania oblężenia Starego Miasta wyrwały z szeregów powstańczych kilkuset młodych, gotowych na wszystko żołnierzy.
 
„Nadziei starczyło na dwie krótkie sierpniowe noce, goryczy i rozczarowania zostało na długie lata”napisał Stanisław Jankowski Agaton „cichociemny”, porucznik baonu „Pięść” na Woli, wysłany do Kampinosu z misją koordynowania pomocy dla Powstania, uczestnik tego szturmu, ochotnik do „piekła Starówki”, przyszły adiutant Bora.
 
I pomyśleć, że mogło być inaczej, gdyby ppłk „Victor" (Ludwik Wiktor Kowalski) okazał w nocy z 15-ego na 16-ego sierpnia* cojones [ =jaja] …patrz tekst pt. "Niewykorzystana szansa Powstania 16 VIII. Pomian. Taifun-Gerät"
Może dlatego Jeszua Ha Nocri powiedział, że „tchórzostwo jest największą ułomnością człowieka”.

* zaznaczone * kwestie są umyślnymi skrótami myślowymi autora, zachęcającymi do dyskusji, która z powodów częściowo od niego niezależnych nie odbyła się pod poprzednim postem. Zapraszam do poruszania tematów i zadawania pytania. No i wytykania błędów, jeśli się takowe uchowały.

Pieśń nad Pieśniami - wymowne są komentarze pod nią, nie zawsze salonowe, ale szczere, prawdziwe. http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=AafFidLLfB4

_____________________________________________________________

Korzystając z delikatnej promocji tego tekstu na salonie24 polecam znacznie ważniejszą notkę "przeoczoną"

Opluwacze Powstania różnych stran łączcie się! (we wstydzie)

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj16 Obserwuj notkę
Witek
O mnie Witek

  "..kilka Twoich powstańczych tekstów pisanych w sierpniu 2009 i Twoje komentarze i interpretacja faktów w tym opis próby połączenia Starego Miasta z Żoliborzem są niesamowite. Powiem szczerze, że te Twoje teksty, wraz z książką Zbigniewa Sadkowskiego "Honor i Ojczyzna", należały do głównych motywów mojego zainteresowania się szczegółami." ALMANZOR 22.08 ..."notki Witka, które - pisane na dużym poziomie adrenaliny - raczej się chłonie niż czyta." " Prawda o Powstaniu, rozpoznawana na poziomie wydarzeń związanych z poszczególnymi pododdziałami, osobami, czy miejskimi zaułkami ma niespodziewaną moc oczyszczania Pamięci z ideolog. stereotypów i kłamstw. Wszak Historia w gruncie rzeczy składa się z prywatnych historii. Prawda na poziomie Wilanowskiej_1 jest dużo bardziej namacalna i bezdyskusyjna niż na poziomie wielkiej polityki. Spoza Pańskiego tekstu wyłania się ten przedziwny napęd Bohaterów, o których Pan pisze. I nawet ten najgłębszy sens Ofiar, czynionych bez patosu i bez zbędnych górnolotności" JES pod "Dzień chwały największej baonu "Zośka" "350 lat temu Polakom i Ukraińcom zabrakło mądrości, wyrozumiałości, dojrzałości. Od buntu Chmielnickiego rozpoczął się powolny upadek naszego wspólnego państwa. Ukraińcy liczyli że pod berłem carów będzie im lepiej. Taras Szewczenko pisał o Chmielnickim "oj, Bohdanku, nierozumny synu..." Po 350 latach dostaliśmy, my Polacy i Ukraińcy, od losu drugą szansę. Wznieść się ponad wzajemne uprzedzenia, spróbować zrozumieć że historia i geografia dając nam takich a nie innych sąsiadów (Rosję i Niemcy) skazały nas na sojusz, jeżeli chcemy żyć w wolnych i niepodległych krajach. To powrót do naszej wspólnej historii, droga oczywiście ryzykowna na której czyha wiele niebezpieczeństw (...) "Более подлого, низкого, и враждебно настроенного к России и русским человека чем Witek, я в Салоне24 не видел" = "Bardziej podłego, nikczemnego i wrogo nastawionego do Rosji i Rosjan człowieka jak Witek, ja w Salonie24 nie widziałem" AKSKII 13.2.2013

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Kultura