witoldrepetowicz witoldrepetowicz
1626
BLOG

Krwawiące serce Afryki

witoldrepetowicz witoldrepetowicz Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Kongo-Zair, tajemnicze serce Afryki, jądro ciemności, miejsce przeklęte przez Boga ogromnymi bogactwami, które ludom Konga przyniosły jak dotąd jedynie biedę, cierpienie i miliony ofiar wojen i kolonialnego wyzysku. Demokratyczna Republika Kongo z demokracją nie ma zbyt wiele wspólnego, tak samo jak jedno z jej poprzednich wcieleń Wolne Państwo Kongo nie miało nic wspólnego z wolnością. Wręcz było jej zaprzeczeniem. Chciwy i bezwzględny król Belgów Leopold II, dzięki swej cynicznej kampanii na rzecz rzekomej ochrony ludów Konga poprzez zapewnienie im „niepodległości i wolności”, doprowadził do stworzenia w 1885 r. Wolnego Państwa Kongo, którego był on pierwszym i ostatnim królem. Ale właściwie to nie był królem, lecz właścicielem prywatnego przedsiębiorstwa o nazwie Wolne Państwo Kongo. To była jego prywatna własność, wyłączona spod jakiejkolwiek kontroli, obejmująca wszystko co się tam znajdowało z ludźmi włącznie. Żądza zysku z rabunkowej eksploatacji bogactw naturalnych Konga, przede wszystkim kości słoniowej i kauczuku, pchała Belgów do bestialstw, w celu zmuszenia tubylców do pracy. Obcinanie rąk i mordowanie żon i dzieci branych jako zakładników stało się normą, a polityka kolonialna innych mocarstw europejskich w Afryce przy metodach Leopolda mogłaby się wydać humanitarną akcją misyjną. 23 lata rządów Leopolda w Kongo kosztowały kilka milionów istnień ludzkich. Pod wpływem presji ze strony europejskiej opinii publicznej, zszokowanej doniesieniami z Konga, Leopold przekazał władzę w kolonii rządowi belgijskiemu. Bestialstwo zastąpił zwykły kolonializm ale hiobowe doświadczenia Konga nie dobiegły kresu. Niespełna sto lat później inne bogactwa naturalne tego największego państwa Afryki subsaharyjskiej, takie jak koltan, diamenty, kobalt czy miedź, napędzały największą wojnę w historii Afryki, największą wojnę na świecie od czasu II wojny światowej: Światową Wojnę Afrykańską. Wojnę, o której światowa opinia publiczna mało wie i mało się nią interesuje. Przecież zginęły w niej tylko 4 miliony ludzi.

Szok cywilizacyjny

Właśnie wjechałem do Ugandy. Przekraczając granicę kongijsko-ugandyjską w Bunaganie miałem wrażenie, iż znalazłem się w zupełnie innym świecie. Za sobą zostawiałem kraj bez turystów i asfaltu, a często również bez bieżącej wody i elektryczności, za to z licznymi policjantami i innymi urzędnikami lubującymi się w przesłuchaniach. Szczególnie jeśli przesłuchiwanym jest mzungu, biały człowiek. Mój szok cywilizacyjny po opuszczeniu Konga był tym większy, iż do granicy, z braku innego transportu, dotarłem motorem. 35 kilometrów z Kiwanji do Bunagany po górskiej kamienistej drodze na skaczącym i pędzącym motorze, z bagażem między mną a kierowcą było, delikatnie mówiąc, dość męczące. Do tego stopnia, iż cudowne widoki otaczających mnie wulkanów kongijsko-rwandyjsko-ugandyjskiego pogranicza nie były w stanie odwrócić mojej uwagi od niedogodności tej podróży. Po drugiej stronie granicy spotykam nie widziany od wielu dni asfalt, nikt mnie nie chce przesłuchiwać, w hotelu jest bieżąca woda, jest nawet ciepła! Dojeżdżam do Kisoro, bazy wypadowej do Parku Narodowego Mgahinga. Tu już jest też pełno turystów. Tu w restauracji hotelowej spotykam też Hansa, niemieckiego lekarza, który od 30 lat mieszka w Afryce Wschodniej. Wiele lat spędził w Kongo, gdy państwo to nosiło jeszcze nazwę Zairu. Nie był tam jednak od kiedy wybuchła wojna, od której światowa opinia publiczna odwróciła swój wzrok, wyczerpany widokiem krwi rwandyjskiego ludobójstwa z 1994 r. Od wojny, która ogarnęła pół Afryki od Angoli po Ugandę, nie odwrócili się jedynie ci, którzy na zarabiali ogromne pieniądze na handlu bronią i kongijskimi bogactwami naturalnymi.

Bez pojednania, bez sprawiedliwości

-Tradycyjne sądownictwo w Afryce zawsze było nastawione na pojednanie między sprawcą a jego ofiarą lub jej rodziną. Teraz to wszystko się zmieniło. – mówi mi Hans. - Aby możliwe było pojednanie zabójca musiał stanąć przed rodziną ofiary i wyznać wszystkie szczegóły swojej zbrodni, a druga strona miała prawo zadać mu każde pytanie. Tylko, że „dzieci-żołnierze” nie mogą mówić, bo ich trauma jest zbyt głęboka. A wiele rodzin nie chce już słuchać. Ludzie nie chcą pojednania po tym co tu się stało w ciągu ostatnich 16 lat.

Hans z dużym pesymizmem spogląda na rzeczywistość i przyszłość w krajach wschodniej Afryki: Ugandzie, Rwandzie, Burundi i Kongo. Trudno mu jednak odmówić racji przynajmniej w jednej kwestii: ostatnie 16 lat wojen i ludobójstwa spowodowały przekroczenie pewnej masy krytycznej. Ogrom zbrodni sprawił, że ceremonie pojednania przestały po prostu działać. Z drugiej jednak strony międzynarodowe sądownictwo karne, które zajęło się zbrodniami popełnionymi w szeregu państw tego regionu: Kongo, Republice Środkowo-Afrykańskiej, Ugandzie, Rwandzie oraz Sudanie, również budzi wiele wątpliwości.

Wszystko zaczęło się 6 kwietnia 1994 r. Oczywiście źródeł tego co się potem wydarzyło należałoby szukać w jeszcze wcześniej. Ale 6 kwietnia 1994 r. została puszczona w ruch kostka domina, która spowodowała, że wszystko w regionie afrykańskich Wielkich Jezior się rozsypało. O godz. 8.20, podczas podchodzenia do lądowania na lotnisko w stolicy Rwandy Kigali, w samolot Dassault Falcon 50 trafiają 2 pociski ziemia-powietrze. Samolot wybucha, a 12 osób znajdujących się na pokładzie ginie, w tym prezydent Rwandy Juvenal Habayarimana oraz prezydent Burundi Cyprien Ntaryamira. Obaj pochodzili z plemienia Hutu.

Do dziś nie wyjaśniono kto był odpowiedzialny za ten zamach, choć wszystko wskazuje na rebeliantów Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego, a konkretnie na ich dowódcę, dzisiejszego prezydenta Rwandy Paula Kagame. Wiadomo natomiast co nastąpiło potem – ludobójstwo Tutsi w Rwandzie dokonane przez Interahamwe – paramilitarne bojówki Hutu, zakończone inwazją RPF wspartego przez Ugandę. Władzę przejął Kagame, ustabilizował sytuację i uzyskawszy pomoc USA dokonał cudu gospodarczego. Świat odetchnął z ulgą, wreszcie „przestali się tłuc”, przymknął więc oczy na ciemne strony stabilizacji. Na 150 tysięcy więźniów Hutu ściśniętych w więzieniach przeznaczonych dla znacznie mniejszej liczby ludzi, ze śmiertelnością rzędu kilku tysięcy rocznie. Przede wszystkim jednak na konsekwencje operacji Turkus.

Krwawe ślady prowadzą do Konga

Prezydent Francji Francois Mitterand miał swoje zdanie na temat wydarzeń w Rwandzie. Uznał je za amerykańsko-ugandyjską prowokację zmierzającą do wyrwania Rwandy z obszaru wpływów francuskich. Dlatego wojska francuskie, wspólnie zresztą z zairskimi, od 1990 r. wspierały armię Hutu, a gdy RPF zajął Rwandę, Francja w ramach operacji Turkus, osłaniała wycofania się Interahamwe do sąsiedniego Zairu. Wraz z nimi z Rwandy uciekło około 1,5 mln ludzi. W Zairze, w prowincjach północnego i południowego Kivu, powstały gigantyczne obozy dla uchodźców w których władzę objęli zbrodniarze z Interahamwe. Po sąsiedzku zaś mieszkali Banyamulenge - kongijscy Tutsi, którzy uciekli z Rwandy w 1959 r. Konfrontacja była kwestią czasu, zwłaszcza, iż władza rządzącego Zairem od 30 lat Mobutu Sese Seko zaczęła się chwiać w posadach. Mobutu, jako sojusznik Francji i obalonego w Rwandzie rządu Hutu, postanowił jeszcze raz wesprzeć swoich starych przyjaciół i w listopadzie 1996 r. nakazał, pod groźbą kary śmierci, opuścić terytorium Zairu wszystkim Banyamulenge. Mobutu wiedział, że przeniesienie konfliktu Hutu z Tutsi na terytorium Zairu grozi inwazją wspierających Tutsi rządów Rwandy, Burundi i Ugandy. Kraje te zresztą zgłaszały pretensje terytorialne do prowincji Kivu Sud i Nord, a znajdujące się tu bogactwa naturalne z całą pewnością zachęcały do interwencji.

- Museveniemu (prezydent Ugandy) chodziło też o wypchnięcie wojny z Ugandy do sąsiednich krajów – dodaje Hans. - I mu się to udało.

Uganda od uzyskania niepodległości miała swoje problemy: krwawe rządy Miltona Obote, potem jeszcze krwawsze rządy Idi Amina, inwazja tanzańska i znów krwawe rządy Obote, rebelia Museveniego i wreszcie Joseph Kony i jego Lord Resistance Army. Objęcie władzy przez pochodzącego z południa M7 (jak powszechnie nazywa się Museveniego) wywołało niezadowolenie plemion z północy, przede wszystkim Acholi. To z tego ludu wywodzi się Kony, który nawet jak na warunki afrykańskie, wyróżniał się rozmachem popełnianych zbrodni i całkowicie niezrozumiałą agendą polityczną. Kony ogłosił, iż jego celem jest ustanowienie Dekalogu najwyższym prawem w Ugandzie. W tym celu stworzył armię złożoną głównie z dzieci, okrutnymi metodami, tresowanych na maszynki do zabijania. Konyego przez lata wspierał Sudan i miał on swoje bazy na południu tego kraju. M7 w odwecie wspierał południowosudańskich rebeliantów z SPLA . Gdy SPLA przejęło kontrolę na Sudanem Południowym Kony musiał szukać nowej kryjówki. Dużego wyboru nie miał i przebywa teraz w Parku Narodowym Garamba, w prowincji Orientale, w Kongo.

Światowa Wojna Afrykańska

- To tu, w Kilibie zaczęła się wojna, tu wojska rwandyjskie dokonały pierwszej masakry miejscowej ludności – mówi mi Floribert Kazingufu, założyciel Farmy Nadziei we wiosce Kiliba w Kivu Sud i Panafrican Peace University w sąsiedniej Uvirze.

Mobutu się przeliczył. Jego rozkaz opuszczenia Zairu przez Banyamulenge nie tylko nie powstrzymał inwazji ale ją przyśpieszył i przypieczętował los dyktatora. Banyamulenge zorganizowali rebelię, która natychmiast została wsparta przez wojska Rwandy, Burundi i Ugandy. W Zairze zawiązana została rebeliancka koalicja: Sojusz Sił Demokratycznych na rzecz Wyzwolenia Konga (AFDL) pod przywództwem pochodzącego z Katangi Laurenta Kabili. Wkrótce do wojny po stronie rebeliantów przystąpiła również Angola, z uwagi na sojusz Mobutu z angolijskimi rebeliantami z UNITA. Już w maju 1997 r. siły Kabili zdobyły stolicę Kinszasę, zmuszając Mobutu do ucieczki z kraju. Kilka miesięcy później obalony dyktator zmarł. Ale bynajmniej nie było po wszystkim.

- Kabila był takim samym zbrodniarzem jak reszta rebeliantów, a jego armia składała się głównie z dzieci. – stwierdza Henri, nauczyciel z Uviry. - I nigdy nie chodziło mu o wyzwolenie czy demokrację ale o władzę. Gdy zdobył Kinszasę, głównym jego celem stało się pozbycie się sojuszników.

W lipcu 1998 r. Kabila zażądał od Ugandy i Rwandy wycofania wszelkich sił z Konga. Kagame i M7 nie mieli jednak na to najmniejszej ochoty. Koltan, złoto oraz możliwości zwalczania rebeliantów Konyego i Interahamwe powodowały, iż Kampala i Kigali postanowiły walczyć o swój kawałek tortu. W sierpniu wybuchła nowa wojna, w którą zaangażowało się pół Afryki: Rwanda, Uganda, Burundi, Angola, Zimbabwe, Namibia, Czad, rebelianci Konyego, Banyamulenge, rebelianci prougandyjscy z MLC, rebelianci prorwandyjscy z RCD, lokalne bojówki Mai Mai, a pośrednio również Sudan, Francja pragnąca odzyskać wpływy w obszarze Afryki frankofońskiej i liczni europejscy biznesmeni handlujący z rebeliantami bronią i bogactwami naturalnymi Konga, wreszcie – jak to bywa w przypadku takich wojen – oddziały zwykłych bandytów pączkujące z głównych ugrupowań rebelianckich. Wszystkie strony popełniały zbrodnie, masakry i grabieże. Ale tylko niektórzy ponieśli za to konsekwencje.

Wybiórcza sprawiedliwość

- Kabila popełniał takie same zbrodnie co Bemba. I co? Bemba siedzi w areszcie w Hadze, a Kabila z międzynarodowym poparciem rządzi tym krajem. - mówi Henri, który nie wierzy w bezstronność międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości. - Bemba był wiceprezydentem Konga i głównym rywalem politycznym Kabili, nadal ma spore poparcie, bo ludzie mają dość Kabili. A tu nagle Międzynarodowy Trybunał Karny robi Kabili prezent i wywozi go do Hagi. I to za czyny popełnione w Republice Środkowo-Afrykańskiej. - kontynuuje Henri i dodaje: - Ale Patasse, byłego prezydenta RŚA, który korzystał z pomocy Bemby nie aresztowano.

Jean-Pierre Bemba to najbogatszy człowiek w Kongo, były przywódca prougandyjskich rebeliantów z Mouvement pour la Liberation du Congo i jeden z głównych sygnatariuszy porozumienia kończącego wojnę w Kongo. W styczniu 2001 r. Laurent Kabila został zamordowany, a władzę natychmiast przejął jego syn Joseph, który w czasie pierwszej wojny kongijskiej dowodził oddziałami kadogos – dzieci-żołnierzy, porywanych z rodzinnych wiosek i torturami tresowanych na bezlitosne maszynki do zabijania. Rok później, po zablokowaniu przez USA kanałów handlu kongijskim koltanem, udało się osiągnąć porozumienie pokojowe w Sun City w RPA formalnie kończące wojnę w Kongo. Bemba został wiceprezydentem, a w 2006 r. został głównym kontrkandydatem Kabili w wyborach prezydenckich. Przegrał, uzyskując 42 % głosów. Półtora roku później siedział już w areszcie w Hadze. Jego proces zaczął się dopiero 2 miesiące temu.

- Bemba pochodzi z zachodniego Konga, a Kabila z Katangi. Póki Bemba siedział w Kinszasie Kabila musiał czuć zagrożenie, bo stolica popierała Bembę. - mówi Henri. - Więc Kabila pozbył się rywala rękoma Międzynarodowego Trybunału Karnego. - dodaje. - A Kagame, czy jego ktoś ściga za to co zrobił? Nie, jest pupilkiem Amerykanów. A przecież to on wszystko rozpoczął – Henri nie na wątpliwości co do odpowiedzialności Kagame za zamach w 1994 r. - Są na to dowody – podkreśla. - Poza tym jego wojska dokonały wiele zbrodni w Kongo.

W obu prowincjach Kivu nie spotkałem praktycznie nikogo kto by wierzył w sprawiedliwe osądzenie zbrodni. Szczególnie przez powołany w 2001 roku Międzynarodowy Trybunał Karny. Większość spraw jakimi się zajmuje MTK ma związek z Kongiem, wszystkie – z Afryką. A jedynymi osobami, które znajdują się w aresztach w Hadze są obywatele kongijscy: Jean Pierre Bemba, Thomas Lubanga, Germain Katanga, Mathieu Chui oraz Callixte Mbarushimana. MTK ściga też kongijskiego Tutsi Bosco Ntagandę oraz 3 liderów ugandyjskiej LRA przebywających w Kongo. Jedynym postępowaniem MTK nie mającym nic wspólnego z Kongiem jest sprawa sudańskiego Darfuru.

Lubanga, Katanga i Chui to liderzy walczących ze sobą bojówek ludów Lendu i Hema, zamieszkujących rejon Ituri w płn-wsch. Kongo. Wojna między tymi plemionami wybuchła równolegle z II wojną kongijską i trwała aż do 2007 r. Mbarushimana to jeden z liderów Interahamwe i jego nowego wcielenia: Sił Demokratycznych na rzecz Wyzwolenia Rwandy (FDLR) – ostatniego ugrupowania rebelianckiego wciąż walczącego w Kivu. Porozumienie z 2002 r. nie zakończyło bowiem wojny Hutu z Banyamulenge w Kivu. Ci drudzy, wspierani kilkakrotnymi interwencjami wojsk rwandyjskich, stworzyli swoje siły zbrojne: Unię Patriotów Kongijskich (UPC). Na czele UPC stał Laurent Nkunda – do czasu aż Kabila porozumiał się z Kagame i Nkunda oficjalnie trafił do więzienia w Kigali. Nieoficjalnie Rwanda trzyma go bo Nkunda, którego ściga Kabila, wie za dużo o niewygodnych dla Kagame machinacjach w Kivu. Następcą Nkundy został Bosco Ntaganda. Tego z kolei ściga MTK ale o ile Kabila gorliwie współpracował z MTK w sprawie Lubangi, Katangi, Chui, a przede wszystkim Bemby, to w przypadku Ntagandy, stwierdził, iż ściganie go zagraża porozumieniu pokojowemu. Ntaganda jest bowiem dzisiaj generałem armii kongijskiej, zwalczającym niedobitki FDLR.

Nic zatem dziwnego, iż gdy poprosiłem w Uvirze studentów Panafrican Peace University o napisanie co sądzą o postępowaniach MTK to obraz wyłaniający się z ich odpowiedzi okazał się nad wyraz ponury. Nie wierzą w to, iż postępowania MTK przyniosą sprawiedliwość albo pokój. Dla wielu aresztowanie Bemby dowodzi, że MTK jest politycznym narzędziem reżimu Kabili, nie mającym nic wspólnego ze sprawiedliwością. Nie wierzą jednak również, w to, że pojednanie może się odbyć kosztem ukarania zbrodni. Jedna ze studentek pisze tak:

Nie, pojednanie nie jest wystarczającym powodem dla rezygnacji z karania. Agathon Rwasa, szef burundyjskich rebeliantów Sił Narodowych Wyzwolenia popełnił zbrodnie przeciw ludzkości wydając rozkaz dokonania masakry w Gatumbie. Ale potem pojednał się z rządem burundyjskim i wystartował w wyborach. Zajął drugie miejsce, więc uciekł i znów podjął działania zbrojne.”

Nawiasem mówiąc Rwasa uciekł do Konga.

Park Narodowy Wirunga

Znajdujący się w Kivu Płn. Park Narodowy Wirunga słynie z goryli, dwóch aktywnych wulkanów, gór, jezior, dzikich zwierząt. Ale turystów jest tu jak na lekarstwo i jeśli już to w Gomie, skąd wyruszają oglądać goryle górskie (400 USD) lub na Nyiragongo (200 USD), wulkan dymiący nad Gomą i co jakiś czas zalewający ją lawą. Ostatnio w 2002 roku. Niszczycielskie efekty tamtego wybuchu widoczne są do dziś.

Ale goryle i wulkany, choć nie aktywne, są też w sąsiedniej Rwandzie i Ugandzie, gdzie wszystko jest tańsze, a oferta dla turystów znacznie bogatsza. Wirunga swoich dzikich zwierząt pokazywać turystom nie chce. Gdy byłem w Gomie, w siedzibie parku powiedziano mi, że jeśli chcę zobaczyć dzikie zwierzęta: słonie, hipopotamy, lwy, antylopy, pawiany, to muszę pojechać przez Ishashę do Nyakakomy, nad jezioro Edwarda. - Inne miejsca są zamknięte bo w lesie grasują rwadnycjscy rebelianci.

Henri twierdzi jednak, że to bzdura. - Ich tam jest garstka, napadają jeszcze czasem na ludzi by nie umrzeć z głodu. Oni chcą tylko wrócić do Rwandy ale Kagame na to nie pozwala.

Następnego dnia pojechałem na motor-taxi z Kiwanji do Nyakakomy. 200 kilometrów pędzenia po kamienistej drodze, pełnej ludzi pchających rowery i wózki obładowane różnymi towarami. Tu samochody nie jeżdżą, a na transport na motorze nie wszystkich stać. Popularne są za to tchukudu, drewniane rowery „ciężarowe” domowej roboty, patent prowincji Kivu Nord.

Przekonałem się też, iż w Wirundze spośród lwów najłatwiej spotkać lwy tutejszej policji i administracji, które tłumnie nadciągają w celu realizacji swoich ulubionych zajęć: przesłuchań i rejestracji. Pierwsze przesłuchanie czekało mnie w Nyakakomie. Rozpoczął je mer tej rybackiej wioski i gdy myślałem już, iż próbuje wymusić ode mnie łapówkę, do budy zwanej szumnie merostwem i siedzibą policji zleciało się ze 20 „ważniaków” powtarzających jak mantrę słowo LOI (po franc. Prawo). Lokalna „elita” stwierdziła, iż nie rozumie mojej „misji” tzn. czy przyjechałem tu robić zdjęcia czy też oglądać zwierzęta, no i po co mi to. Poza tym o pozwolenie powinienem się pytać w Rwindi (w Gomie twierdzili że tam są rebelianci), a nie w Gomie (która jest stolicą prowincji). Charakterystycznym elementem całego zatrzymania mnie był pomocnik mera, którego zadaniem było latanie za mną z krzesłem bylebym się nie oddalał od „merostwa”. Wszak mógłbym jeszcze zobaczyć te tajemnice państwowe Konga w postaci hipopotamów lub słoni. Albo co gorsza zrobić im zdjęcia. Na koniec postanowili mnie ożenić, reklamując kongijskie kobiety stwierdzeniem, iż są bardziej „posłuszne” niż białe. - Widzę, iż łatwiej u was znaleźć żonę niż dostać pozwolenie na robienie zdjęć – odparłem, co zakończyło te swaty. Po kilku godzinach mer zakomunikował mi, iż mam wracać do Ishashy. - A on będzie Panu (w Kongo panuje zwyczaj bardzo formalnego zwracania się do siebie nawzajem) towarzyszył, dla bezpieczeństwa. - dodał mer wskazując na swego pomocnika. Tego biegającego za mną z krzesłem. Względy bezpieczeństwa sprowadzały się do tego bym w drodze powrotnej nie robił zdjęć co mój „ochroniarz” szybko mi zakomunikował, dodając, iż za drobną opłatą odstąpi od swojej misji. Mer miał jednak tego świadomość więc wzmocnił „ochronę” puszczając drugi motocykl by nas śledził.

Po dojechaniu do Ishashy, czekało mnie na tutejszej policji kolejne przesłuchanie połączone z rewizją, kwestionowaniem wizy, a nawet tego czy moje dokumenty są prawdziwe. - Witold to nie jest polskie imię – stwierdził jeden z przesłuchujących (albowiem i tu na przesłuchanie zleciała się cała „elita” lokalnej władzy). Gdy przesłuchujący mnie uznali, iż wystarczająco podkreślili kto tu rządzi, zakończyli przesłuchanie wyrażeniem zadowolenia, iż mnie poznali i życzeniami miłego pobytu.

- Takie mają już zwyczaje. - skomentował to Hans, którego moja opowieść nie zdziwiła. - Przesłuchują bo to po prostu lubią robić. Ale Kongo to nie jest kraj dla masowego turysty. Tylko najbogatsi turyści, z najwyższej półki, jeżdżący w konwojach i za których łapówki płacą miejscowi przewodnicy, są tam mile widziani.

Wypadu do Nyakakomy jednak nie żałowałem, droga urzekała bowiem malowniczością krajobrazu, a napotykane po drodze dzieci sprawiały wrażenie jakby po raz pierwszy widziały legendarnego potwora mzungu, białego człowieka. Zamiast śmiechem i próbami wyłudzenia „biscuit” reagowały mieszaniną strachu i ciekawości. Ponoć minąłem się też z rebeliantami Hutu, którzy tego dnia napadli na drogę Kiwanja-Ishasha. Tak przynajmniej twierdził mój kierowca.

Tradycja

W Kongo obowiązuje kara śmierci. - Mieli ją znieść ale parlament to odrzucił – mówią mi studenci z Uviry. Paul, lokalny adwokat, dodaje, iż kara śmierci jest bardzo często orzekana. - To sprzeczne z zobowiązaniami międzynarodowymi Konga. W sprawach związanych z wojną, jeśli dotyczą zdarzeń po 2001 r., powinniśmy stosować prawo Międzynarodowego Trybunału Karnego, a tam nie ma kary śmierci.

Ale i tak nikt jej nie wykonuje bo w przypadku takiego wyroku, prokuratura musi obowiązkowo przekazać sprawę do apelacji, a potem jeszcze do kasacji w sądzie najwyższym w Kinszasie. - A kto by w tych czasach jeździł z dokumentami do Kinszasy, skoro tu prawnicy i tak często giną? - mówi Paul.

W Kongo jest oczywiście kodeks karny, są sądy i więzienia. - W Uvirze z ponad 200 więźniów zostało 8 – mówi Paul. - Reszta uciekła, mury się sypią, a nie ma pieniędzy na remont.

W Kongo są też tradycje. Piękne tradycje, takie jak wyjątkowa, niezwykle dźwięczna i żywa muzyka. I te mniej piękne. W czasie wojny rebelianci często polowali na Pigmejów, zjadali ich bo wierzyli, że to przyniesie im powodzenie w walce.

W Kongo gwałt jest przestępstwem. Ale tradycją jest też to, iż zgwałcona żona uznawana jest za hańbę dla rodziny, która wyrzuca ją z domu. - Rebelianci przyszli do wioski i zgwałcili żonę na oczach jej męża. On jej nie pomógł, bo się bał, a potem wygnał ją z domu bo była nieczysta. - opowiada Paul, dodając, że akurat broni w sądzie kilka zgwałconych kobiet, Tak, „broni”! Co do gwałciciela to niewielkie jest prawdopodobieństwo, że spotka go kara, Po pierwsze kobiety niechętnie to zgłaszają nie chcąc zostać wygnanymi z domu. Po drugie zwykle kończy się na grzywnie. - Jak sprawcą jest żołnierz, który zarabia 30 dolarów miesięcznie, to z czego ma zapłacić? - pyta Paul i opowiada o przypadku żołnierza skazanego za gwałt na karę więzienia. - W trakcie transportu jego oddział napadł na konwój i zażądał uwolnienia skazanego. Co mogli zrobić.

Floribert Kazingufu opowiada jak chciał pomóc jednej ze zgwałconych kobiet. Przyjął ją do swojego domu , a żona kupiła jej maszynę do szycia by mogła jakoś zarabiać na życie. - Jej mąż przychodził ciągle do nas i pytał po co to robimy, przecież ona zasłużyła na to co ją spotkało. - mówi i dodaje, iż najgorszy los spotyka dzieci pochodzące z takich gwałtów. - W najlepszym wypadku trafiają na ulicę ale często są po prostu zabijane.

Na kongijskich drogach widać akcję przeciwko przemocy seksualnej. Wisza billboardy mówiące np. iż „prawdziwy mężczyzna nie zmusza do sexu”. Ale nie ma billboardów mówiących, że prawdziwy mężczyzna nie wyrzuca z domu zgwałconej żony. Tradycja trzyma się mocno i była wykorzystywana w czasie wojny. Gwałt nie wynikał wtedy z seksualnego głodu żołnierzy różnych stron, lecz przede wszystkim stał się bronią mająca na celu ludobójstwo: fizyczne wyniszczenie wrogiego plemienia poprzez „skażenie” kobiet gwałtem.

Problem jest w przywództwie

Wigilię spędziłem w Kilibie. Tu Floribert Kazingufu stworzył Farmę Nadziei, na której uczy się około 700 dzieci. Gdy przyjeżdżamy, oblega mnie natychmiast tłum rozkrzyczanych i roześmianych dzieciaków. Potem zaczyna się akademia. Najpierw gimnastyka, potem kongijski hymn śpiewany po francusku, wreszcie modlitwa i każda klasa prezentuje jakąś scenkę, piosenkę czy taniec. Na zakończenie robimy obchód po klasach. Każda przygotowała szopkę i mamy wybrać najładniejszą. Gdy wchodzimy do środka dzieci zaczynają śpiewać „Joyeux Noel” (wesołych świąt Bożego Narodzenia). To światło w mrokach, w których pogrążone jest Kongo, „jądro ciemności”. Floribert daje nadzieję na lepszą przyszłość Konga.

Ale póki co ta przyszłość nie maluje się w najjaśniejszych barwach. Główna ulica Uviry może służyć jako symbol rządów Josepha Kabili. Ludzie kupili od państwa ziemię wzdłuż drogi i wybudowali domy, a potem Kabila stwierdził, iż zrobili to nielegalnie i oznajmił, iż muszą je zburzyć bo on będzie budował asfaltową drogę z prawdziwego zdarzenia. Domy zostały zburzone ale droga nie powstała.

- Problem Konga polega na tym, iż mamy złe przywództwo. - podkreśla Floribert, a Henri dodaje, iż ludzie mają dość Kabili. - W listopadzie będą wybory prezydenckie i Kabila je przegra ale je też sfałszuje tak jak Gbagbo w Wybrzeżu Kości Słoniowej.

Kampania wyborcza już się zresztą zaczęła, o czym świadczy aresztowanie dziennikarzy za krytykę prezydenckiego wystąpienia. Na lidera opozycji wyrasta Vital Kamerhe, były sojusznik Kabili i spiker parlamentu. Ich drogi się rozeszły gdy Kamerhe na początku 2009 r. skrytykował Kabilę za zgodę na wkroczenie do Konga Rwandyjczyków w celu rozbicia FDLR. Bo w Kongo wiele osób pamięta zbrodnie rwandyjskich wojsk. Choćby tą w Kilibie.

Kilka dni przed moim przyjazdem do Gomy Kamehre był w tym mieście. - Żołnierze Kabili otoczyli lotnisko, próbując nie wpuścić Kamehre do miasta, a potem blokowali ludziom dostęp do miejsca w którym przebywał. – opowiada Pierre, lekarz mieszkający w Gomie. - Ale tłum się przebił, a potem chronił hotel w którym przebywał Kamehre, przed żołnierzami. Kongo może się rozpaść jak Sudan. Kabilę popiera tylko Katanga. – dodaje.

Chińczycy nie pytają o zbrodnie

Kongo to piękny kraj ale bez turystów. To kraj obfitujący w bogactwa naturalne, posiadający 70 % zasobów cennego koltanu (wykorzystywanego do produkcji laptopów i komórek) oraz ponad 30 % światowych zasobów diamentów. To kraj znajdujący się na przedostatnim miejscu listy Wskaźnika Rozwoju Ludzkiego (Index of Human Development) oraz według produktu narodowego per capita (zaledwie 200 dolarów – dla porównania w Polsce 11.500 USD).

- Nikt nie wie gdzie płyną dochody z eksploatacji zasobów naturalnych, to czarna dziura. - mówi Hans i dodaje pesymistycznie: - I nigdy się tego nie dowiemy.

Henri twierdzi, że generałowie Kabili prowadzą nielegalne wydobycie. Niedawne śledztwo dziennikarskie BBC to potwierdziło, wskazując jako głównego winnego dowódcę kongijskiej armii. Kabila obiecał poważne śledztwo ale mało kto w to wierzy. Tymczasem kongijskie kopalnie przejmują Chińczycy. - Tu w Afryce Chińczycy są dobrym partnerem handlowym, szczególnie dla krwawych dyktatorów i zbrodniarzy. Nie pytają się o prawa człowieka i nikt się ich o to też nie pyta. - mówi Hans. - Ale poza elitą, miejscowi nie mają żadnych korzyści z chińskich inwestycji bo oni przywożą swoich pracowników z Chin.

Jądro ciemności

Przeszło sto lat temu, w 1889 r., Józef Conrad Korzeniowski, odbył podróż w głąb Konga, jako kapitan statku parowego płynącego w górę rzeki Kongo. Jego obserwacje przysłużyły się zakończeniu bestialskich rządów Leopolda II w tym kraju oraz zainspirowały go do napisania opowiadania „Jądro Ciemności”. Głównym bohaterem jest tam agent handlowy Kurtz, którego misja w głąb kraju doprowadza do szaleństwa, objęcia władzy nad lokalnym plemieniem jako jego kacyk i pół-bóg. I Kongo nadal takie jest, niczym narkotyk, urzekające pięknem, kuszące bogactwem, a także wyzwalające najniższe ludzkie instynkty i przyciągające najgorsze zło tego świata.

Liczy się dla mnie przede wszystkim człowiek, jednostka, która ma prawo do wolności dopóty dopóki nie narusza wolności drugiego człowieka.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości